Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Niczego jej nie brakowało, oprócz…
Dwadzieścia lat życia i tylko jeden rok w karmelitańskim habicie. Życie bardzo krótkie, ale wypełnione gorącą miłością do Boga. Św. Teresa od Jezusa z Andów uważała, że jeśli trzeba by wybrać tylko jedną rzecz, dla której warto żyć, to „poświęcić życie za grzeszny świat”.
„Urodziłam się 13 lipca 1900 r. pośród bogactwa” – pisała. Była piątym z siedmiorga dzieci Michała Fernándeza i Łucji Solar. Na chrzcie poświęcono ją opiece Serc Jezusa i Maryi. Wyjątkową rolę w wychowaniu dziewczynki odegrał dziadek ze strony mamy. Dzieciństwo spędzała w domu rodzinnym i w majątku dziadka. Niczego jej nie brakowało, oprócz – co sama wyzna później – Jezusa w Eucharystii. Skąd taki brak w dziecięcym sercu? Wychowywano ją przez udział w codziennej mszy świętej i wspólnej modlitwie różańcowej. Nikt jej niczego nie narzucał, po prostu patrzyła na dorosłych, którzy przystępowali do komunii świętej i tęsknota za Eucharystią obudziła się w niej sama.
„Dzień bez chmur”
Miała 10 lat, gdy po pierwszej spowiedzi przyjęła Jezusa w komunii. Nazwała ten dzień „dniem bez chmur”. Czuła wewnętrzną radość, doświadczyła pokoju i ukojenia serca. „Nie potrafię opisać, co czuła moja dusza po przyjęciu Jezusa. Tysiąc razy prosiłam Go, aby mnie zabrał i po raz pierwszy usłyszałam Jego kochany głos. Mówiłam do Niego: O Jezu, kocham Ciebie, uwielbiam Ciebie! Modliłam się za wszystkich. Czułam również obecność Matki Bożej” – wspominała po latach. Dbała o to, aby przyjmować Jezusa w komunii codziennie.
„Od tego pierwszego uścisku Jezus mnie nie wypuścił i zatrzymał mnie dla siebie” – pisała.
„Zamierzam zniszczyć ostatnie zalążki miłości własnej”
Kiedy pojawiła się w jej głowie myśl, by wstąpić do karmelu? Z zapisków w dzienniku duchowym wynika, że już w czternastym roku życia. Chrystus, przyjmowany codziennie w komunii świętej, wołał ją, zapraszał. Odkryła w sobie pragnienie wynagradzaniu Mu za brak miłości innych ludzi. Jednak mimo duchowych lektur – pism św. Teresy z Avila i św. Teresy z Lisieux, absolutnie nie jest gotowa na wstąpienie do jakiegokolwiek klasztoru. Oddana w siódmym roku życia do szkoły z internatem bardzo źle znosi rozłąkę. Trudno jej nawiązywać kontakty z rówieśniczkami. Rozpieszczana w domu tu, w dużej grupie, czuje się pomijana i lekceważona. Często wybucha gniewem, albo zalewa się łzami. Sprawia też problemy wychowawcze. Kiedy po przerwach świątecznych musi wracać do internatu – bardzo cierpi i buntuje się przeciwko decyzji rodziców. „Pomyśl, już tylko siedem dni i trzeba będzie wrócić do tego więzienia. Na samą myśl o tym krew mi się ścina w żyłach. W internacie jestem bardzo nieszczęśliwa... Chętnie puściłabym go z dymem” – pisze w liście do przyjaciółki.
Uwielbia jeździć konno, zwłaszcza po stromych, górskich zboczach i nie wracać całymi godzinami do domu. Ale gdy wraca, chętnie wykonuje domowe obowiązki. Następuje w niej szybka, widoczna zmiana nie tylko charakteru, ale sposobu życia. Zaproszenie do karmelu, które Jezus złożył w jej sercu, jest jak ziarno – obumiera, by wreszcie zacząć kiełkować.
„Jestem niczym, On jest wszystkim”
W 1917 r. pisze pierwszy list do karmelu w Los Andes. Ma 17 lat! Dwa lata później, po raz pierwszy, odwiedza klasztor razem z mamą. W czasie tego spotkania omówiono dokładnie warunki jej wstąpienia. Plan był taki, aby przekroczyć bramę karmelu 7 maja 1919 r. i rozpocząć postulat. Tak się stało. Pięć miesięcy później otrzymała habit zakonny. Nosiła go z radością, dzień po dniu, noc po nocy adorując Jezusa. „W Karmelu wszystko czyni się z radością, ponieważ wszędzie mamy naszego Jezusa, który jest naszą radością nieskończoną” – pisała.
Na początku następnego roku wprawiła spowiednika w osłupienie. Powiedziała mu, że umrze w ciągu miesiąca. To dramatyczne wyznanie nie mieściło się nikomu w głowie. Nie miała jeszcze dwudziestu lat, nie złożyła nawet pierwszych ślubów! A jednak miała rację. W Wielki Piątek dostała wysokiej gorączki, gasła w oczach i mimo najlepszych lekarstw nie udało się uratować młodziutkiej siostry Teresy. Zmarła 12 kwietnia na tyfus. Pięć dni przed śmiercią złożyła śluby zakonne. „Historia mojej duszy streszcza się w dwóch słowach: cierpieć i kochać” – wyznała.
Korzystałam z książki Św. Teresy z Los Andes, „Dzienniczek. Listy”