Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Wypracowanie pokreślone na czerwono tak, że ledwo da się spod spodu odczytać tekst w kolorze niebieskim, napisany dziecięcym pismem. Poniżej krzyczy ogromnymi literami komentarz nauczycielki: „W pracy nie ma ani jednego poprawnie napisanego zdania. Co to ma znaczyć?”. Zdjęcie tej pracy znalazłam w sieci, choć przecież widziałam takie wypracowania na własne oczy. I własnymi oczami czytałam czerwone zdania, po których przestało mnie dziwić, że niektórzy dorośli już całkiem ludzie na myśl o napisaniu nawet krótkiego SMS-a dostają wysypki.
Zdjęcie arkusza zamieściła pedagog i terapeutka dzieci z dysleksją, Dorota Lubas, i opatrzyła obszernym, poruszającym komentarzem. Wciela się w nim w ucznia podstawówki, który ma dysortografię i dysgrafię, więc niuanse pisowni to dla niego dżungla nie do opanowania. Nie mając innego wyjścia niż dopasować się do wymogów systemu, stara się i pisze. „Przychodzi dzień, gdy dostaję oceniony sprawdzian. I oczy mnie bolą od czerwonego długopisu nauczyciela. Już nic mi się nie chce. Nienawidzę szkoły. Płaczę. To bez sensu”.
Louis George Alexander
Przyznam wam, że niemal od razu staje mi przed oczami legendarny Louis George Alexander, na którego wykładzie na wrocławskiej filologii angielskiej byłam jeszcze w liceum. Urodzony w 1932 roku, stworzył podręczniki i program nauczania, który wywrócił do góry nogami wszystko, co wcześniej sądzono o nauce angielskiego. Dał szansę milionom ludzi zacząć używać tego języka. Jak dobrze poszperacie, to znajdziecie jego książki z krótkimi tekstami, ćwiczeniami i zabawnymi rysunkami, wydane jeszcze w latach sześćdziesiątych.
Z wykładu zapamiętałam pogodną, pełną entuzjazmu i życzliwości twarz zupełnie niepozornego człowieka. Zresztą cała jego postawa ciała opowiadała o otwartości i zaciekawieniu drugim. Powiedział też coś, co na zawsze zabrałam do mojej praktyki jako nauczycielki angielskiego. Jeśli uczeń coś mówi, najpierw doceń. Zrozum treść. Daj odczuć, że samo powiedzenie czy napisanie czegoś w obcym języku jest już sukcesem. Potem możesz wspomnieć, że uczeń użył struktury, jakiej jeszcze nie słyszałeś. „Oh, I’ve never heard of that” – pamiętam do dziś, jak to skromnie i z uśmiechem wypowiadał ten doceniony wieloma międzynarodowymi tytułami dydaktyk.
Efekt "pustej głowy"
Kiedy więc patrzę na czerwone szlaczki nauczyciela, które całkowicie zagłuszają zapisane na niebiesko słowa ucznia (i te w internecie, i te, które do domu przynosił nasz syn z dysgrafią), nie mogę się nadziwić, jak ktokolwiek może wierzyć, że jadąc po pracy ucznia jak kombajnista po polu buraków (powinnam przeprosić kombajnistę, bo zapewne robi to z większą delikatnością), może spowodować, że dziecko czegokolwiek się nauczy. Co więcej, tak podana przemoc, wyśmianie, zawstydzanie powoduje błyskawicznie efekt „pustej głowy” – wpadamy do niebieskiej strefy regulacji emocjonalnej, czyli w zamrożenie. Doznajemy paraliżu. Nie jesteśmy w stanie niczego się nauczyć oprócz przetrwania.
Słyszę to czasem na lekcjach online. Uczeń wezwany do odpowiedzi po kilku ironicznych komentarzach nauczyciela nie byłby w stanie nawet przeliterować własnego nazwiska, a gdzie tam obliczyć kąt zewnętrzny trójkąta. Mimo to tylu nauczycieli wierzy w moc metaforycznej rózgi.
Najpierw uwierz w ucznia. Potem go ucz
Rację miał L. G. Alexander, że po to, by kogoś czegoś nauczyć, trzeba w niego wierzyć. Lubić go. Widzieć potencjał i być ciekawym. Zauważyć najpierw to, co umie i co działa. To podkreślić. Potem wyjaśniać błędy, jednak nie używając argumentów: „wszystko robisz źle”, „Nic nie umiesz”. Raczej: „Chodź, wytłumaczę ci”.
Przypomina mi się też Alice Miller, psychiatra żyjąca mniej więcej w tym samym czasie, co on. Ostrzegała, że jeśli ludzie pracujący w zawodach, w których kimś potrzeba się opiekować, nie przerobią własnych trudnych historii, będą starali się górować nad powierzonymi sobie osobami. Odreagowywać własne cierpienia. Zamieniać się rolami i oczekiwać, że to ci, których mają wspierać, od tej pory będą ich uszczęśliwiać i spełniać ich życzenia.
A przecież dzieci są jak pąki kwiatów – po to, by mogły się rozwijać, potrzebują przestrzeni, szacunku, docenienia, wsparcia i życzliwości, a nie miażdżącej krytyki.