Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
„…Wszyscy w naszej szkole uważają, że tak musi być, że bez ciągłej presji nie będzie wyników, spadniemy w rankingu” – napisała niedawno nauczycielka, opowiadając o tym, jak dotarła do granic konfliktu sumienia. Konfliktu między widzeniem ucznia-osoby, a troską o rankingi i tabele. To jednak nie jest głównie dramat nauczycieli. To przede wszystkim dramat uczniów prestiżowych szkół, w których są traktowani jak trybiki wielkiej machiny.
Prestiżowe szkoły całkiem oficjalnie mówią językiem osiągnięć i wyników. Rok szkolny rozpoczynają życzenia ciężkiej pracy i sukcesów – kończą zaś gratulacje miejsc zajętych w olimpiadach. Na skrzynki w Librusie dzieci dostają dziesiątki informacji o konkursach i dodatkowych zajęciach. W szkołach zajmujących topowe miejsca w rankingach zdawalności egzaminów maturalnych i na studia można odnieść wrażenie, że wszyscy muszą pozostawać w nieustannej gotowości. Po to, by spełnić główną misję szkoły, o jakiej nikt otwarcie nie mówi: by szkoła utrzymała swoją wysoką pozycję w zestawieniu.
Prestiżowa szkoła: uczeń nie znaczy nic?
Utrzymaniu tej gotowości służą kartkówki i sprawdziany przekraczające ilościami wszelkie statuty i prawa ucznia. Nikt nie sprawdza, czy mózg dziecka w ogóle jest gotowy w zadanych terminach opanować zadany materiał. Zarówno terminy, jak i materiał zadane są z kolei w ramach programowych. „Prestiżowa szkoła” działa jak mikrokorporacja, w której nie ma wytchnienia wobec norm wydajności.
Gdy ktoś psychicznie nie daje rady – usłyszy, że to nie miejsce dla każdego. Lub że przecież wyniki w szkole nie mogą determinować samopoczucia. I że winna jest zbyt wątła odporność psychiczna, która w takim miejscu powinna być większa. Domyślam się, że taka jak żołnierza na wojnie. Bo ile można słuchać na tylu lekcjach, że „przyszliście do najlepszej szkoły, co wy w niej robicie, jeśli nie rozumiecie zagadnienia A lub B?”. Tak czy inaczej, uczeń dowiaduje się, że jest ziarenkiem piasku i pyłkiem na wietrze. Wobec legendy szkoły jego własne życie nie znaczy nic.
Młodość: Dzień dobry, świecie presji!
Kiedy chodziłam sama do prestiżowej szkoły, która odarła mnie do reszty z umiejętności odpoczywania, poczucia własnej wartości i bezpieczeństwa, wpadło mi w ręce ogłoszenie Fundacji Batorego o naborze do United World Colleges – Szkół Zjednoczengo Świata. Doszłam zresztą do finału rekrutacji z kilkoma innymi uczniami z całej Polski. Gdybym nie wyznała w ambasadzie kanadyjskiej, że na bezludną wyspę zabrałabym ze sobą Biblię, może rozpoczęłabym przygodę uczenia się w miejscu kompletnie różnym od mojej prestiżowej szkoły. W UWC z założenia rozwijało się zdolność współpracy, współczucie (przez projekty włączające osoby z niepełnosprawnościami), ciekawość świata (przez naukę opartą na doświadczeniu).
Dziś myślę, że szkoda, że po to, by doświadczyć takich wartości, trzeba by opuścić dom rodzinny i wyjechać na drugi koniec świata. I że to straszne, gdy młody człowiek od lat nastoletnich wtłoczony zostaje w świat nieustannej presji, rywalizacji, braku uznania i nagrody. Ciągle musi myśleć o tym, czego jeszcze nie zrobił i ile mu brakuje. Nieludzki jest system edukacji, w którym 15-latek musi wiedzieć, jakie studia nieodwołalnie wybrać na resztę życia. System punktów i wyników nie ceni eksperymentowania i eksplorowania własnych zainteresowań i zewnętrznych możliwości.
Prestiżowa szkoła: jak uczniowie tracą siebie
Odpowiada to tym z rodziców, którzy wiedzą, już kiedy ich dziecko przychodzi na świat, że zostanie ono chirurgiem naczyniowym po Harvardzie albo prawnikiem w Luksemburgu. W pandemii zresztą pisali listy do dyrekcji prestiżowych szkół, żeby nie odpuszczać.
Słusznie pisze nauczycielka w tekście cytowanym na początku, że „to, co uczniowie tracą w naszej szkole, nie jest warte tego, co zyskują”. Tracą zdrowie, poczucie wpływu, wyobraźnię, empatię i czas potrzebny na budowanie przyjaźni i własne pasje. Tracą możliwość zobaczenia, jak to jest mieć mentorów, którzy w nich wierzą i chcą im pomagać w rozwoju. Takich jak filmowy John Keating, który w szkole opartej o tradycję, dyscyplinę i wyniki pokazywał, że życie jest piękne i znacznie bardziej złożone niż rachunek różniczkowy lub encyklopedyczne wpisy.