separateurCreated with Sketch.

“Zaprzyjaźniłem się” z Chmielowskim. Zajączkowski o roli w “Nędzarz i madame”

NĘDZARZ I MADAME
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
„Każdy dzień na planie zaczynaliśmy od wspólnej modlitwy” – wspomina Piotr Zajączkowski. Aktor zagrał Brata Alberta w filmie „Nędzarz i madame”.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

O tym, jak przygotowywał się do roli Adama Chmielowskiego, rozmawiamy z Piotrem Zajączkowskim, odtwórcą roli świętego w filmie Nędzarz i madame.

Kreacja Adama Chmielowskiego to pierwsza główna rola w pańskim dorobku, ale w portfolio możemy doszukać się epizodów w Brat naszego Boga czy Zerwany kłos. Praca przy filmie religijnym różni się od produkcji komercyjnych?

Piotr Zajączkowski: Praca na planie produkcji religijnych nie odbiega od innych, jest równie profesjonalna. Z małą istotną różnicą. Każdy dzień zaczynaliśmy od wspólnej modlitwy. Był to ważny punkt, wytyczenie kierunku naszej drogi. Wskazanie celu, dla którego robimy ten film. Nie jestem aktorem dyplomowanym, nie ukończyłem szkoły aktorskiej. Ale od kilku lat zajmuję się kaskaderką ze specjalnością konie, stąd moje wcześniejsze doświadczenia przy różnych filmach.

Praca w filmie Nędzarz i madame

Jak wyglądała współpraca przy Nędzarz i madame?

Była nieporównywalna z innymi, bo pierwszy raz miałem do zagrania główną rolę. Kryteria doboru ekipy nie były związane z przekonaniami religijnymi. Twórcy wywodzili się z różnych środowisk i nikt nikomu niczego nie narzucał. Każdy miał świadomość, przy jak ważnym filmie pracuje. Jeden z kolegów przeszedł drogę głębokiego nawrócenia, a znaków poznania Boga było znacznie więcej. Na planie naprawdę działy się cuda.

Jakie to uczucie zagrać świętego?

Na początku było wielkie zaskoczenie. Święty kojarzy się z kimś oddanym modlitwie, oderwanym od współczesnego świata. Skoncentrowanym na kontakcie z Bogiem. Później przekonałem się, że początek drogi do świętości Brata Alberta wywodzi się z wyborów życiowych Adama Chmielowskiego. Zrozumiałem, że rola nie wymaga ode mnie „przeskoczenia siebie”. Chmielowski był buntownikiem, który szuka swojej drogi i cały czas zadaje pytania. To ktoś, komu jest trochę niewygodnie w życiu, chciałby coś zmienić, poprawić, coś mu nie pasuje i cały czas szuka.

„Zapamiętaliśmy go nie jako artystę, lecz nędzarza”

Był niepokorny?

Buntował się w najważniejszych chwilach swojego życia. Kiedy musiał uciekać z Polski, a potem z Paryża. A nawet kiedy porzucił malarstwo. Buntował się przeciw pomocy profesora, z którym przez wiele lat się przyjaźnił i który wspierał go materialnie. Kiedyś usłyszałem słowa, które najlepiej go charakteryzowały. Nauczył mnie, jak z czegoś rezygnować i jak coś wybierać. U jezuitów popadł w depresję, ciężką melancholię. Przestał się odzywać, jeść, nie było z nim kontaktu. Zamknął się w sobie, kiedy zrozumiał, że nie może pomagać tym, którzy potrzebują jego wsparcia.

Jak to odkrycie wpłynęło na pana?

Jeśli odkryjemy w sobie, że jesteśmy tacy sami jak Chmielowski, idziemy tą samą drogą, czyli poszukujemy. Jest to doskonały kierunek, by stać się jak Brat Albert, by zmierzać ku świętości.

Ciekawe jest również to, że większość z nas poznała Brata Alberta. Wiemy, że zajmował się bezdomnymi, pomagał. Adam Chmielowski? Tu często zapada cisza, niewielu znało tę osobę. Tymczasem jej szczególny charakter polega na tym, że zdobył liczne dobra tego świata. Miał wszystko, co powinniśmy posiadać, aby zostać zapamiętanym. Był utalentowany, poważany, sławny. Był też doskonałym malarzem, od którego uczyli się Wyczółkowski, Chełmoński. A jednak zapamiętaliśmy go nie jako artystę, lecz nędzarza, niosącego pomoc bezdomnym. To zapewniło mu nieśmiertelność.  

Piotr Zajączkowski: Na planie czuliśmy opiekę Brata Alberta

Andrzej Wajda powiedział kiedyś, że film historyczny powinno się kręcić współcześnie. Czy Chmielowski jest człowiekiem na miarę naszych czasów?

Kiedy rozpocząłem pracę przy filmie zaskoczyło mnie, że zarówno bohater, jak i film są bardzo współczesne. Chmielowski jest ciekawym człowiekiem, na miarę naszych czasów. W dzisiejszym nadmiarze informacji wiedzieliśmy, że musimy ważyć każde wypowiedziane przez niego słowo, które pojawia się w filmie. Padają więc słowa konkretne, nie ma pustych, bez celu.

Rola z pańskim udziałem obejmuje długi etap życia przyszłego świętego, poczynając od powstania styczniowego, kiedy stracił nogę, po wyjście z zakładu dla chorych psychicznie. Które wątki najbardziej zapadły w pamięć, a które były wyzwaniem?

Warunki atmosferyczne sprawiały, że na planie nieraz było zimno, ciasno, niewygodnie. Przy większości scen lewą nogę miałem związaną specjalnymi pasami, które mocno odcinały krążenie. Gra była skomplikowana, zwłaszcza w sekwencjach ucieczki na jednej nodze przez las. Można jednak mówić o małym cudzie. Nie wiem, na ile Brat Albert ingerował na naszym planie, ale czuło się tę opiekę. Było wiele sytuacji, które mogły się skończyć zapaleniem płuc. Kręciliśmy przy temperaturze 2 stopni Celsjusza. Dodatkowo byłem przez cały dzień mokry i nieustannie polewany wodą. Jedynie Boża opieka sprawiła, że nie pochorowałem się.

Ważnym doświadczeniem było spotkanie ze studentami Akademii Kultury Społecznej i Medialnej. Odbywali praktyki pod kierunkiem zawodowego scenografa czy kostiumografa i doskonale sobie poradzili. Żyjemy w kulturze pieniądza, a oni pokazali, że można coś robić bezinteresownie, dla wspólnego dobra. Film powstał bez subwencji państwowych, a jedynie z 1 procenta podatków i z prywatnych pieniędzy.

Religia i malarstwo w filmie

Mieliście dostęp do oryginalnych przedmiotów używanych przez przyszłego świętego.

Od pierwszego dnia zdjęciowego mieliśmy na planie przybornik malarski Chmielowskiego. Jednak, ze względu na szacunek, nie używaliśmy go. Był rekwizytem, z którym obchodziliśmy się z wielką pokorą. Nie chcieliśmy, by coś uległo zniszczeniu czy zużyciu. Były również inne oryginalne przedmioty.

W filmie można odkrywać różne warstwy religijne i malarskie. Są odniesienia do Ewangelii, chusty św. Weroniki, a także do obrazów, np. Chełmońskiego.

Każdy, kto zagłębił się w kulturę i sztukę, odczytywał te symbole, gesty, porównania. Zobaczył cytowane obrazy, np. Babie lato Chełmońskiego, czy opowieść o zesłaniu na Syberię, kiedy po latach wygnania zesłańcy zaśpiewali kolędę. To nawiązanie do obrazu Wigilia na Syberii. Jest też analogia do twórczości Szekspira, a na papierośnicy znajdziemy wygrawerowany wizerunek patrona Rosji, św. Jerzego, który walczy ze smokiem. Kobieta ocierająca twarz pobitemu Adamowi, który wypowiada słowa „oto człowiek” to nawiązanie do Męki Pańskiej. Są też odwołania do syberyjskiego pejzażu i wiele innych.

Zajączkowski: Próbowałem malować jak Chmielowski…

Jak przygotowywał się pan do realizacji?

„Zaprzyjaźniłem się” z Chmielowskim, jakkolwiek górnolotnie by to nie brzmiało. Mam podobne usposobienie i przekorę. Zobaczyłem, że on też taki był. To mnie uskrzydliło i pozwoliło zrozumieć jego motywacje, jego charakter. Przestudiowałem wszystkie dostępne teksty, kontemplowałem malarstwo.

Sam maluję i wielką przyjemnością było dla mnie spróbować malować jak Chmielowski. Zanim wstąpił do jezuitów, tworzył portrety i pejzaże, malował cmentarze i zachodzące słońce. Przez cały dzień próbowałem odnaleźć tę ciemną barwę w obrazach. Pomyślałem, że przygotowując się do filmu, warto usiąść przy sztalugach. Spróbować malować to, co on malował. Przekonać się, jakie to we mnie wzbudzi emocje i o jakich kolorach będę myślał następnego dnia.

Na końcu powiedziałem: Bracie Albercie, weź to na siebie, a ja zrobię, ile będę mógł.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.