Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Anja Franczak jest certyfikowaną towarzyszką w żałobie, doulą umierania oraz wolontariuszką w hospicjum. Aletei mówi o złej reputacji łez, nielimitowanym czasie żałoby, odważeniu się na bezradność oraz śmierci, którą zabrano sprzed naszych oczu.
Magdalena Prokop-Duchnowska: Emanujesz ciepłem, uśmiechem i pogodą ducha. Nie tego spodziewałam się po kimś, kto na co dzień „pracuje ze śmiercią”.
Anja Franczak: Wbrew temu co wyobrażają sobie na mój temat inni, nie jestem super poważną osobą w depresji (śmiech). Tak naprawdę, odkąd zajęłam się tematem śmierci i żałoby, żyję bardziej świadomie. Poczucie kruchości i przemijalności ustawia priorytety i pomaga skoncentrować się na tym, co ważne. Jeszcze kilka lat temu miałam tendencję do zamartwiania się i dzielenia włosa na czworo. Teraz daję sobie prawo do przeżywania smutku i trudnych emocji, a jednocześnie nie pozwalam im zdominować mojej osobowości. Dużo jest we mnie przestrzeni na śmiech, wygłupy i zabawę.
Żałoba to nie problem
Na co dzień konfrontujesz się z bólem osób po stracie. Jak radzisz sobie z bagażem emocjonalnym, który u ciebie zostawiają?
W mojej pracy nie chodzi o to, żeby ten bagaż od nich przejmować. Próba zabrania komuś bólu np. przez pocieszanie albo nachalną troskę, przynosi więcej szkody niż pożytku. Funkcjonujemy w trybie zadaniowym. Gdy pojawia się problem, szukamy natychmiastowego rozwiązania. Tylko że żałoba nie jest problemem i nie da się jej, ot tak, rozwiązać.
To jest stan, który wymaga szacunku i akceptacji, a nie zmiany. Jedyne co możemy zrobić, to czule towarzyszyć. Wiąże się to zarówno z wytrzymaniem własnej bezradności, jak i powstrzymaniem się od pocieszania albo udzielania rad. Sugestie typu: „Przestań płakać”, „Weź się w garść” albo „Musisz być silny” są tak naprawdę ukrytą krytyką. Wypowiadając je, odbieramy komuś prawo do przeżywania trudnych emocji. A żeby oswojenie żałoby mogło kiedyś nastąpić, trzeba najpierw móc jej w pełni doświadczyć.
Dlaczego ludzie decydują się przeżywać żałobę z obcą osobą, a nie z rodziną i przyjaciółmi? A może przychodzą do ciebie głównie osoby samotne, które nie mają z kim dzielić swojego bólu?
Zdarzają się klienci, którzy faktycznie nie mają głębszej relacji z bliskimi. Znacznie więcej jest jednak tych, którzy mogą liczyć na wsparcie rodziny i przyjaciół, ale tylko w pierwszych tygodniach albo miesiącach po stracie. Najczęściej po upływie ok. pół roku najbliższe otoczenie zaczyna roztaczać presję. Oczekuje się od żałobnika, że skoro od pogrzebu minęło „tyle i tyle” czasu, to powinien już stanąć na nogi i uporać się ze smutkiem. Wymaganie od kogoś, kto stracił rodzica, dziecko albo partnera, żeby po kilku miesiącach przestał płakać i wrócił do pełnej równowagi psychicznej, jest działaniem ofensywnym.
Przychodzą do mnie ludzie świeżo po stracie, ale też ci, którzy straty doświadczyli kilka, a nawet kilkanaście lat temu. Długo nie byli w stanie skonfrontować się z bolesnym przeżyciem np. samobójstwa kogoś bliskiego, związku z czym gotowość do rozmowy i przetrawienia tematu pojawia się u nich nieco później.
Poza indywidualnymi spotkaniami prowadzę też warsztaty wspominania dla osób w żałobie. Są odpowiedzią na częste obawy, że wspomnienie ukochanej osoby z czasem zblednie, że jej głos czy zapach zostaną wymazane z pamięci. Obserwuje też duże zapotrzebowanie na szkolenia dla pracowników domów pogrzebowych i terapeutów. Ci drudzy najczęściej sami się do mnie zgłaszają, bo w czasie kilkuletnich studiów psychologicznych z tematem żałoby mieli do czynienia może przez 3 czy 4 godziny.
Ile „powinna” trwać żałoba?
Żałoba po współmałżonku trwa rok i 6 miesięcy, a po babci lub dziadku – 6 miesięcy. Jak zapatrujesz się na tego typu tezy, publikowane m.in. w internecie przez popularne portale?
Rozpowszechnianie takich przestarzałych teorii jest bardzo szkodliwe. O ile stan totalnej rozpaczy i desperacji zazwyczaj mija po jakimś czasie, o tyle żałoba definiowana jako uczucie pustki, tęsknoty, melancholii oraz świadomość trwającej więzi i miłości może towarzyszyć nam już do końca życia. W końcu to miejsce, które zmarła osoba zajmowała przy naszym boku za życia, pozostaje puste już na zawsze.
Dlatego żałoba w ogóle nie znika. Ona zmienia się na przestrzeni czasu. Z ostrego bólu może ewoluować w kierunku miękkiej melancholii. Bardzo bym chciała, żebyśmy przestali myśleć o żałobie zero-jedynkowo, na zasadzie: „Jesteś w żałobie – jest źle. Wyjdziesz z żałoby – będzie dobrze”. Naprawdę można równocześnie być w żałobie i wieść szczęśliwe życie. Życie, w którym obok smutku, łez i tęsknoty jest przestrzeń na radość, śmiech, zabawę.
Proces żałoby trafnie obrazuje opisana na twoim blogu metafora pudełka i piłki. Wyjaśnisz, o co w niej chodzi?
Proponuję osobom w żałobie, żeby wyobraziły sobie pudełko z piłką w środku, a na jednej z wewnętrznych jego ścian – przycisk wywołujący ból. Na początku żałoby piłka jest tak duża, że wypełnia prawie całe pudełko, przez co niezależnie od tego, co aktualnie ktoś robi albo jak bardzo inni chcą mu pomóc, nieprzerwanie aktywowany jest silny i niekontrolowany ból. Jednak z czasem piłka zmniejsza się, przez co rzadziej uderza w przycisk. Wydłużają się też przerwy między atakami bólu. Te przerwy dają przestrzeń na odpoczynek od rozpaczy i przeżywanie radości oraz innych pozytywnych emocji.
Są dni – święta, urodziny, rocznice śmierci – kiedy nadejście fali bólu jest łatwe do przewidzenia. Innym razem fala pojawia się znienacka i bez zapowiedzi, np. gdy zapach perfum albo piosenka w radiu nagle przypomną o ukochanej osobie. Piłka uderzająca w przycisk bólu może z tego pudełka już nigdy nie zniknąć. Jedynie wywoływany przez nią ból będzie pojawiał się coraz rzadziej i straci na intensywności.
Towarzyszka w żałobie
Wrażenie głowy w akwarium. Nogi z waty. Dudnienie w uszach. Luki w pamięci (…) – m.in. o takich objawach żałoby można przeczytać na twoim blogu. Czego jeszcze – na poziomie ciała – może doświadczyć człowiek po stracie?
Może to kogoś zaskoczyć, ale żałoba bardzo często daje o sobie znać przez objawy fizyczne. Nadwrażliwość, brak apetytu, zaburzenia snu, obniżona odporność, problemy z pamięcią i koncentracją (np. podczas czytania tekstu). Może pojawić się też ucisk w klatce piersiowej albo trudności w oddychaniu. Zdarza się, że ból po stracie wywołuje konkretny ból fizyczny, np. głowy, mięśni albo serca. To wszystko może się zdarzyć i jest normalne, co więcej – zazwyczaj nie wymaga interwencji lekarskiej i stabilizacji lekami, bo po jakimś czasie po prostu mija.
Mówię o tym też dlatego, że osoby po stracie – i ich bliscy – często mają tendencję do oceniania objawów żałoby pod kątem: czy dane zachowanie jest w normie czy też może już świadczyć o jakiejś nieprawidłowości. Niestety zbyt szybko interpretujemy zachowania jako "nienormalne". Jedni pozbywają się ubrań po zmarłym od razu po jego śmierci, inni chcą zatrzymać je w swojej szafie na zawsze. Niektórzy od samego początku są gotowi skonfrontować się z doświadczeniem straty, inni długo wypierają śmierć ukochanej osoby i unikają jakichkolwiek rozmów na jej temat. Nie ma dobrych i złych sposobów na przeżycie żałoby. Jeśli tylko ktoś nie robi krzywdy sobie ani innym, tj. nie zachowuje się agresywnie lub autoagresywnie – to trzeba pozwolić mu przeżywać emocje w dowolny sposób.
I jak wtedy mądrze towarzyszyć?
Przede wszystkim więcej słuchać niż mówić. A już na pewno wystrzegać się udzielania rad i pocieszania. „Przecież to nie było jeszcze dziecko” albo „Przecież on był już taki stary” – takimi stwierdzeniami w rzeczywistości bagatelizujemy czyjąś stratę. To, co na pewno warto zrobić, to zaoferować praktyczną pomoc i spytać, co konkretnie mogę dla tej osoby zrobić.
„Dlaczego?” – to pytanie, które najczęściej trapi osoby po stracie. Często zastanawiają się też, co aktualnie dzieje się z ukochaną osobą. Chcąc mądrze towarzyszyć, musimy uważać, by nie narzucić własnej interpretacji sytuacji, że np. „zmarłemu jest teraz lepiej, że już nie cierpi”. W tej sytuacji wskazane jest raczej zainteresować się punktem widzenia pogrążonej w bólu osoby i zapytać: „A ty, jak myślisz – gdzie on/ona teraz jest? Jak ty to sobie wyobrażasz?”.
Lęk przed kontaktem z osobą po stracie wynika z obawy przed niezręczną i krępującą sytuacją, w której nie będziemy wiedzieli co powiedzieć i jak się zachować. A jeśli już zdobędziemy się na spotkanie albo telefon – jak ognia unikamy mówienia o zmarłym. No bo co jeżeli – nie daj Boże – popłyną łzy, a my w panice nie znajdziemy słów, które będą w stanie postawić im tamę?
A na łzy trzeba pozwolić. Skupiając się na własnym lęku, reakcjach i dyskomforcie, koncentrujemy się na sobie, podczas gdy tę uwagę powinniśmy ofiarować drugiej osobie. Najczęściej jedyne, co możemy zrobić, to słuchać i pokornie znieść własną bezradność. I bardzo zachęcam, by się na to odważyć.
Śmierć ustawia priorytety
W jednym z wywiadów powiedziałaś, że w naszej kulturze, łzy mają złą reputację, a płacz jest oznaką słabości. Czy mentalność siły i nieprzemijalności to jedna z przyczyn naszych trudności w mówieniu o śmierci?
Tabu wokół śmierci wynika też z jej medykalizacji – przeniesienia całego procesu umierania z domu do szpitali i hospicjów. Dawniej ostatni etap życia człowieka traktowano jak naturalny element jego biografii. Rodzina i przyjaciele byli zarówno świadkami samej agonii, jak i uczestnikami późniejszych czynności pielęgnacyjnych wokół nieboszczyka. Miało to wymiar rytualny i symboliczny, dawało przestrzeń na ostatnią służbę i czułość dla ciała ukochanej osoby.
Teraz to prawdziwa rzadkość. Większość z tych rzeczy rozgrywa się poza polem naszego widzenia, za zamkniętymi drzwiami. Coraz więcej ludzi odchodzi w szpitalach, a o martwe ciało troszczą się – myją, ubierają, przygotowują do pogrzebu – pracownicy domu pogrzebowego. W intencji złagodzenia szoku i cierpienia usunięto śmierć z pola naszego widzenia. Nic więc dziwnego, że obecnie – bardziej niż kiedykolwiek – jesteśmy przerażeni tematem śmierci.
O lęku przed śmiercią, a nawet przed samą rozmową na jej temat, przekonałaś się przez doświadczenie własnej żałoby.
Kiedy kilka lat temu moje dziecko zmarło w trakcie ciąży, zaznałam przerażającej bezradności. Jednocześnie zrozumiałam, że reakcje i komentarze ludzi, zamiast pomagać, mogą krzywdzić. Bliscy (w dobrej wierze) nie tylko dawali mi rady, ale też próbowali pocieszać przekonując, że na pewno zajdę jeszcze w kolejną ciążę. Mam kochającą rodzinę i przyjaciół, a w żałobie doświadczyłam ogromnej samotności. To wtedy zdałam sobie sprawę, że w naszej kulturze nie potrafimy rozmawiać o śmierci.
A szkoda, bo śmierć ma ogromny potencjał na zbliżanie ludzi. Temat przemijania dotyczy nas wszystkich – niezależnie od tego, czym się zajmujemy, ile zarabiamy i jakie wyznajemy poglądy. Dawniej zdarzało mi się obrażać i tkwić w otwartych konfliktach. Pod wpływem konfrontacji ze śmiercią zrozumiałam, że nie tędy droga. Przecież nic nie trwa wiecznie i może się okazać, że szansy na osiągnięcie porozumienia już nie będzie.
Śmierć ustawia nam priorytety, mobilizuje do dbałości o relacje, skłania do refleksji w temacie, jak chcemy żyć i na co poświęcać swój cenny czas. Naprawdę wierzę w to, że o śmierci można mówić i myśleć konstruktywnie.