Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
XXI wiek nazywany jest przez wielu ekspertów epoką samotności. Pomimo szybkiej i łatwej komunikacji ludzie nigdy nie żyli tak odizolowani od siebie. Jennie Allen autorka bestsellerowych książek, postanowiła rozprawić się z mitami i fałszywymi obrazami samotności. W swojej książce pokazuje, jak bardzo potrzebujesz w życiu sprzymierzeńców, i co ważniejsze, pomoże ich znaleźć!
Jestem zbyt zajęty
Najpowszechniejszym tłumaczeniem, które słyszałam od ludzi, gdy pytałam ich, dlaczego nie mają przyjaciół, było to, że są zbyt zajęci. Ale może zamiast planować sporadyczne wyjścia na obiad lub zakładać jakiś nowy klub spotkań, rozejrzysz się dookoła i zobaczysz, co robisz i jacy ludzie cię otaczają (...)? Idziemy przed siebie, ledwo zauważając ludzi, których Bóg postawił na naszych ścieżkach, i twierdzimy, że jesteśmy na tym świecie sami, nikt o nas nie dba i sami świetnie sobie radzimy. Prawda jest następująca: mamy być emocjonalnie blisko ludzi, którzy są nam bliscy fizycznie.
Być blisko tych, którzy są blisko mnie – to jest mój cel dla nas. I jest to na pewno wyzwanie. Większość z nas decyduje się trwać przy przyjaciołach z dawnych miejsc zamieszkania i dawnego życia, wierząc, że nikt z tych, których mamy aktualnie koło siebie, nie może się nawet równać z tamtymi cennymi ludźmi. Jeśli chcesz, żeby przyjaźń stała się załącznikiem do twojego napiętego planu, to nigdy nie zadziała. Powinieneś ją budować razem z całym życiem. Relacje powinny wyrastać z twoich codziennych miejsc i codziennych aktywności.
Łatwiej jest stawiać mury
Oto jaka się wydaję: towarzyska, ekstrawertyczna, rozmowna, łącząca innych, otwarta, hojnie obdarzająca czasem i sercem, kochająca, troskliwa, świetny towarzysz w imprezach, dobrze czująca się wśród ludzi, zadowolona ze swojego świata relacji. Oto jaka jestem naprawdę: wszystko to, co powyżej, dopóki ktoś nie zejdzie zbyt głęboko. Wówczas obwarowuję się. Albo wycofuję.
Prawda jest jednak taka, że się pilnuję. Prawda jest taka, że zostałam zraniona. Gdy byliśmy jeszcze dzieciakami, kolega Zaca powiedział mu o mnie takie słowa: „Zac, pokochasz ją. Ona ma serce na dłoni”. Ten kolega uważał to za najwyższą pochwałę. Gdy coś czułam, mówiłam to. Przyznawałam się do tego. Byłam otwartą księgą. Zac nie musiał zgadywać, co u mnie; byłam serdeczna i szczera. Taka właśnie wtedy byłam: bezpośrednia, bezbronna, odważna. Ale takie życie mnie spalało. Gdy jako młoda mama szczerze dzieliłam się z kilkoma przyjaciółkami tym, jak trudne jest rodzicielstwo i jak źle wpływa na nasze małżeństwo, zamiast zrozumienia spotykałam się z osądem. Ponieważ byłam żoną pastora, problemy, którymi dzieliłam się z przyjaciółką w prywatnej rozmowie, stawały się pożywką do plotek w Kościele i zostały wykorzystane przeciwko mnie i Zacowi publicznie.
Przypominam sobie mnóstwo innych sytuacji, gdy pomimo moich dobrych intencji moje własne słowa zaczęły mnie prześladować. Z biegiem czasu, gdy coraz liczniejsze zranienia w relacjach już się nagromadziły, poczułam wahanie, kiedy ktoś naprawdę chciał mnie poznać. Nieumyślnie zaczęłam proces budowy. Bez specjalnego zastanowienia postawiłam wokół swojego życia wysokie mury z zamkniętymi drzwiami. Odsłaniałam tylko tyle, by ludzie czuli, że są blisko, ale nikt nie otrzymał na tyle dużo, by mógł to wykorzystać przeciwko mnie. Tu i ówdzie wycięłam małe okienka, żeby inni mieli wrażenie, że mnie znają, ale straciłam swoją serdeczność i zaczęłam żyć w sposób, który mnie chronił.
Chowamy się z powodu bólu
Łatwo by ci było czytać o moich dysfunkcjach w przyjaźni i nie stosować niczego do swojego życia. Ale skoro zgodziliśmy się odbyć tę podróż wspólnie, chciałabym przydzielić ci aktywniejszą rolę. Dlatego zapytam cię: Jakiego bólu doświadczyłeś w relacji? W jaki sposób zostałeś zraniony? Otworzyłeś się na przyjaciela, a on wykorzystał przeciwko tobie to, czym się z nim podzieliłeś? Zbliżyłeś się do grupy przyjaciół, a ostatecznie znalazłeś się poza nią? Czułeś się osądzony, bo nie pasowałeś do jakichś standardów, wypowiedzianych lub nie? Podzieliłeś się zmartwieniem, a w zamian otrzymałeś spojrzenia pełne osądu, przez co czujesz, jakbyś tylko ty się z czymś zmagał? Właśnie. Rozumiem te mury. Za nimi jest bezpiecznie. Mury są luksusem, przywilejem. Chociaż jest to bolesne – czasami wręcz nieznośnie, w zależności od dnia – uczę się teraz, że bezbronność jest podłożem dla intymności, a jej nawodnieniem są łzy.
Chciałabym móc ci powiedzieć, że to zadziała w inny sposób. Chciałabym móc ci powiedzieć, że przyjaźń zbudowana wyłącznie na śmiechu, zabawie, przyjemnych spotkaniach i dobrych chwilach przetrwa próbę czasu i zaspokoi potrzeby twojej duszy. Jestem w tym wszystkim dobra, wiesz? Ale intymność, która wymaga obnażenia swojej duszy? To mi już tak bardzo nie odpowiada. A jednak gdy chowam się za swoimi murami i drzwiami zamkniętymi na klucz, żeby nie dopuścić do bycia źle zrozumianą, skrzywdzoną, załamaną, rozczarowaną, pozbawioną złudzeń, źle potraktowaną czy zranioną, nie dopuszczam do siebie również tych dobrych rzeczy – wszystkiego, czego z natury pragnę: bycia zachęcaną, odpowiedzialną, widoczną, kochaną, dobrze znaną.
Wszyscy pragniemy przyjaciół w niedoli, którzy zadzwonią do nas z płaczem i do których my zadzwonimy z płaczem, przyjaciół, którzy nie odchodzą i nie oceniają, przyjaciół, dzięki którym czujemy się zrozumiani, widoczni, którzy rzucają nam wyzwania i przypominają nam o Bogu i naszej nadziei, przyjaciół, którzy każą nam wyjść z piżamy do życia i naszego powołania – i nic z tego nie jest możliwe, dopóki nie zburzymy swoich murów.
Chowamy się z powodu wstydu
Wróg uwielbia, gdy bronimy się sami; czasami wykorzystuje nasz ból, a czasami wstyd. Jeśli czytałeś moją poprzednią książkę, Uwolnij głowę, to pamiętasz, że gdy jesteśmy sami w ciemności, wróg może nam opowiadać mnóstwo kłamstw o nas samych, o Bogu, o naszej rzeczywistości. Zwabia nas za mury podstępnym słowem, które brzmi prawdziwie, i wpełza do naszego umysłu, stając się tam przekonaniem o nas samych.
Jednym z ulubionych kłamstw wroga jest kłamstwo o wstydzie, bo kosztem wstydu jest więź. Wcześniej powiedziałam, że na początku Adam i Ewa mieli wszystko, czego od Boga potrzebowali. Byli przez Niego kochani i czuli się przy sobie całkowicie bezpiecznie. A jednak się pogubili. Wybrali swoją drogę i zerwali relację z Bogiem i sobą nawzajem. Szatan. Wybór. Owoc. Wstyd. Natychmiastowy wstyd. Jak zareagowali? Księga Rodzaju mówi, że się ukryli. Zakryli swój wstyd i nagość liśćmi. Nie chcieli, żeby Bóg ich znalazł. Ale Bóg, oczywiście, ich znalazł (...).
To pozostaje Bożym pragnieniem – żebyśmy byli z Nim we właściwej relacji. To jest Boża historia. On kocha nas tak bardzo, że nawet gdy się odwracamy, walczy, by nas odzyskać i doprowadzić do pojednania z Nim. Ogromnie nas ceni, postawił nas tam, gdzie jesteśmy, i stworzył nas do więzi i celów, które wykraczają daleko poza naszą wyobraźnię. Robi to wszystko, bo jest dobry. Jest miłujący i potężny i chce dzielić się sobą z nami. Ponieważ to wszystko jest prawdą, nigdy więcej nie będziemy musieli tkwić w niewoli wstydu. Zostaliśmy stworzeni jako piękni i wolni.
Ale my o tym zapominamy. Strategia wroga polega na wpychaniu nas głęboko we wstyd i grzech i wywoływaniu w nas takiego poczucia izolacji i winy, do których nigdy nie przyznalibyśmy się na głos. Badania mówią, że zaczynamy odczuwać wstyd pomiędzy piętnastym a osiemnastym miesiącem życia. To znaczy, że doświadczamy wstydu, zanim nawet potrafimy go nazwać. Z biegiem czasu ta tendencja podkopuje nasze zaufanie Bogu i powoduje rozłam w naszych relacjach z ludźmi. Diabeł jest dobry w swojej robocie. Nie tylko wykorzystuje wstyd, żeby nas odrzeć z więzi i wspólnoty, ale też nawiedza nasze myśli i szeptem potęguje ból: „To twoja wina, że jesteś samotny”. Ohyda. Nie wystarczy, że jesteśmy samotni. Czujemy się winni, że to przez nas tak jest ! Ból i wstyd każą nam się chować za murami samoobrony. W końcu zaczynamy czuć się samotnie za tymi murami i wychodzimy na zewnątrz. Ale tam czają się inne zranienia, grzeszni ludzie i – bum! – znowu jesteśmy zranieni. Wracamy więc do naszej kryjówki i historia zatacza koło. Jak się z tego uwolnić?
Dać się poznać
Dopiero gdy przestaniemy się tak pilnować i pozwolimy, by ktoś nas poznał, możemy przestać skupiać się na sobie i zacząć kochać ludzi. Miłość zmienia nas i zmienia innych. Miłość tworzy rodziny z nieznajomych. Miłość leczy rany
i puste miejsca w nas, które wydawały nam się nie do uleczenia. Bóg jest miłością i gdy decydujemy się z Nim współpracować, niesiemy Jego miłość ludziom, którzy rozpaczliwie jej potrzebują.
Ale wszystko zaczyna się od bycia poznanym. Mogę każdemu obcemu człowiekowi na ulicy powiedzieć, że go kocham, i to nie będzie dla niego znaczyło absolutnie nic. Czemu? Bo go nie znam. Moje słowa będą tylko pustym frazesem. Ale gdy mojemu synowi, który właśnie mi wyznał, że zrobił coś złego, powiem „Kocham cię!” – cóż, to znaczy wszystko. Puste frazesy nic nam nie dają. Pragniemy stwierdzenia „Znam cię i cię kocham”. Dlatego właśnie kocham Ewangelię. To jest historia, w której Bóg wyciąga nas z naszej kryjówki. Odnawia nas i mówi: „Teraz jednak dla tych, którzy są w Chrystusie Jezusie, nie ma już potępienia” (Rz 8, 1). A ponieważ zostaliśmy odnowieni i mamy pełen dostęp do naszego Boga – Boga, który przebacza – mamy narzędzia, by zmienić ten cykl ukrywania się. Jezus powiedział, że ten, komu wiele przebaczono, bardzo kocha (zob. Łk 7, 47). Dlatego właśnie tego, co kazało nam się ukrywać, Bóg używa, żeby nas z tej kryjówki wyciągnąć – i dlatego w miłości możemy wyciągać innych ludzi z ich kryjówek.
Tekst pochodzi z książki Jennie Allen „Znajdź sprzymierzeńców” wydanej nakładem Wydawnictwa Esprit