Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Katarzyna Szkarpetowska: Jak wyglądało mieszkanie księdza Piotra? Jaki widok rozpościerał się z jego okna?
Ks. dr Jerzy Jastrzębski: Od 1992 roku, przez dwadzieścia osiem lat, Piotr mieszkał przy kościele pw. Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny na Nowym Mieście w Warszawie. To najstarszy murowany kościół na terenie stołecznej Starówki. Mieszkanie Piotra na plebanii parafii było bardzo skromne, lecz przytulne: dwa pokoiki z łazienką i małym aneksem kuchennym. Znajdowało się na pierwszym piętrze. Lubił je, czuł się w nim dobrze i nawet wtedy, gdy był już bardzo chory,gdy coraz trudniej było mu wchodzić i schodzić po schodach, nie chciał przeprowadzić się w inne miejsce, gdzie mógłby korzystać z windy.
Myślę, że ważnym powodem, dla którego nie chciał tej zmiany, mógł być właśnie widok z okna. Gdy Piotr siedział przy swoim biurku i pisał kazania, widział przez okno katedrę archidiecezji warszawskiej, w której przed laty, 2 czerwca 1985 roku, został wyświęcony na kapłana. Bardzo kochał tę świątynię, wielokrotnie w niej głosił homilie. Gdy zaś spojrzał przez to samo okno w inną stronę, widział Wisłę, a za nią katedrę warszawsko-praską, również bliską jego sercu, bo tam proboszczem był jego wielki przyjaciel, ks. Bogusław Kowalski.
Ksiądz Piotr, z powodu choroby, potrzebował wsparcia duchowego, ale często też pomocy w zwyczajnych, prozaicznych czynnościach, takich jak ubranie się czy przejście z plebanii do kościoła. To do Księdza zwrócił się kiedyś z prośbą o pomoc, gdy nie mógł zawiązać sznurówek...
Tak. Pamiętam to jak dziś. Był 25 grudnia 2019 roku, a więc niecałe trzy miesiące przed jego śmiercią. Na parterze, w budynku, w którym mieszkał, zebrało się kilka sióstr zakonnych i księży, byłem też ja. Wszyscy staliśmy na korytarzu i rozmawialiśmy. W pewnym momencie rozległ się z góry głos Piotra, który wyszedł na korytarz i zawołał:
– Jurek! Jest Jurek?!
– Jestem, Piotrze – odpowiedziałem.
– Chodź tu! Chodź tu szybko! – zawołał.
Biegnę po schodach na pierwsze piętro, wchodzę do jego pokoju i pytam, o co chodzi, a on mówi:
– Jurku, jadę na mszę do katedry, nie mogę się schylić. Nie mogę zawiązać sznurówek.
– Zawiązać ci je? – zapytałem. A on na to:
– Tak, proszę, pomóż mi.
Pomogłem mu jeszcze ubrać się w jego prałackie szaty. Potem Piotr wsiadł do swojego auta i pojechał do kurii, a stamtąd, razem z Księdzem Kardynałem podjechali pod samą katedrę. Piotr nie miał przepustki umożliwiającej bezpośredni wjazd pod tę świątynię zlokalizowaną w centrum warszawskiej Starówki, a Ksiądz Kardynał oczywiście ma taką możliwość. Zresztą Ksiądz Kardynał opiekował się Piotrem bardzo troskliwie. Nie tylko go odwiedzał, ale wysyłał do niego swojego delegata, ks. Włodzimierza Artyszuka, który udzielał mu różnorakiej pomocy, także materialnej z Funduszu Bratniej Pomocy Kapłańskiej. Widziałem też, jak inni kapłani okazywali Piotrowi serdeczną pomoc.
Gdy o tym rozmawiamy, przypominają mi się nasze wyprawy do kościoła na koronkę...
Proszę opowiedzieć.
Piotr bardzo lubił modlić się Koronką do Bożego Miłosierdzia. Ale odmawianie jej w kościele było dla niego naprawdę dużym wysiłkiem, bo najpierw musiał zejść z pierwszego piętra, a potem przejść mniej więcej sto pięćdziesiąt metrów do świątyni. Do końca nie chciał używać ani laski, ani chodzika. Uważał, że da sobie radę. W tej sytuacji wpadłem na pomysł, że będę chodził za nim z krzesłem. I jemu to się spodobało. Po prostu robił kilka kroków i siadał na krzesełku. Odpoczął, pogadaliśmy chwilę i ruszaliśmy dalej do kościoła.
Interpretując kiedyś Ewangelię o kobiecie, która przez dwanaście lat cierpiała na krwotok, ks. Piotr powiedział: „To prawda, była dzielna. Ale zapewne miała dość bycia dzielną w pojedynkę”. Myśli Ksiądz, że były takie momenty, kiedy ks. Piotr także miał dość bycia dzielnym w obliczu choroby, jaka go spotkała? Momenty zwątpienia, załamania...
Jak każdy człowiek miał lepsze i gorsze dni. Gdy przychodziły te drugie, te gorsze, po prostu trwał przy Panu Bogu. Wiedział, że to najlepsze, co w danym momencie może zrobić.
Któregoś razu do niego zaglądam, a on jakiś taki przysypiający, w pokoju półmrok…
– Odmawiałeś nieszpory? – zapytałem.
– Nie – odpowiedział.
– To chodź, pomodlimy się – zaproponowałem.
Nie tryskał wtedy energią, ale pomodlił się ze mną. Potem nawet mi podziękował.
W ostatnim roku jego życia odprawiałem z nim regularnie z Msze Święte w jego pokoju. Zaproponowałem Piotrowi, żebyśmy homilię mówili na zmianę – raz on, raz ja. Zgodził się na to, ale w pewnym momencie stwierdził:
– A, jestem zmęczony. Może te homilie to jednak ty będziesz mówił?
Odparłem:
– Nie, Piotrze, jest grafik. Ja mówiłem homilię dzisiaj, więc za tydzień twoja kolej”.
I on to przyjął.
Czyli bez taryfy ulgowej.
Tak. Chciałem dać mu w ten sposób do zrozumienia: „Piotrze, jesteś nam potrzebny! Owszem, twoje nogi odmawiają Ci posłuszeństwa, ale twoje serce jest wielkie. Twój kunszt słowa jest ogromny. Nie zakopuj talentu, ale podziel się nim z nami. Bardzo lubimy ciebie słuchać”.
Przed laty ks. Piotr zanotował w jednym z zeszytów: „Królestwo Boże równa się wiosna”.
I odszedł do domu Ojca w pierwszym dniu wiosny, czyli 21 marca 2020 roku...
Możemy powiedzieć, że – w sensie symbolicznym – Piotr narodził się do nowego życia w Chrystusie, z którym był w nieustannym dialogu. Jego serce zabiło po raz ostatni, gdy klęczał na modlitwie.
Ksiądz Piotr umarł, modląc się?
Tak. Po śmierci jego ciało znaleziono przy łóżku, w pozycji klęczącej, zwrócone w stronę krzyża...
Życie Piotra zatoczyło zatem koło. Jak każde dziecko przyszedł na ten świat skulony, a pod koniec życia, w godzinie przejścia z tego świata do wieczności, skulił się ponownie – klęknął przed Bogiem i narodził się dla nieba.
*Fragment książki „Dbaj o dziś! 365 dni ze słowami ks. Piotra Pawlukiewicza”, Wydawnictwo Esprit.