Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Denis Malačič, prekmurska dusza, jest człowiekiem czynu. Można go śledzić na Planet TV. W przeszłości jego głos można było usłyszeć w wielu stacjach radiowych. Swój pierwszy program poprowadził już w wieku 16 lat. Bardzo lubi pisać. Ale najbardziej lubi rozmawiać z najprostszymi ludźmi, ponieważ sam taki właśnie jest: chłopak ze wsi, który wiele przeżył. W wieku zaledwie 30 lat miał raka jąder. W wywiadzie dla Aletei opowiedział szeroko również o swoich dwóch pielgrzymkach do Santiago de Compostela.
Mężczyźnie trudno mówić o chorobie
Denisie, dlaczego mężczyznom trudniej jest mówić o doświadczeniach, takich jak choroba, niż kobietom?
Prawdopodobnie z powodu stereotypów – ponieważ ludzie wokół nas oczekują, że będziemy silni, że nie będziemy mówić o swoich uczuciach. My, mężczyźni, mamy problem z otwarciem się przed nieznajomymi, a nawet bliskimi nam osobami i mówieniem o swoich problemach. W naszym stowarzyszeniu OknoMan jestem członkiem z najkrótszym stażem, pięć lat po diagnozie. Po mnie nie dołączył nikt, kto by publicznie mówił o chorobie. Oczywiście chłopaki chorowali, kontaktowali się ze stowarzyszeniem i współpracowali, ale nie są gotowi mówić o tym otwarcie.
Znam również przypadki, w których rodziny im tego zabroniły. Bo nie wszyscy muszą wiedzieć, co się dzieje, a informacje o chorobie powinny pozostać w zamkniętym kręgu.
Czy to znaczy, że w Słowenii choroba oznacza wstyd?
Nie powiedziałbym, że to wstyd, ale często chcemy zamieść to pod dywan albo przebrnąć przez to sami. Mężczyźni często mają problemy z alkoholem. Ból, traumę i stan, w którym nie mogą wyrazić tego, co chcą, topią w alkoholu lub innych substancjach. Niektórzy wstydzą się powiedzieć, że stracili jedno jądro w wyniku operacji, ponieważ czują, że w oczach innych stracą część swojej męskości. Znam przypadek, w którym dziewczyna wycofała się ze związku z chłopakiem, ponieważ uważała, że skoro ma tylko jedno jądro, nie może uprawiać seksu i mieć dzieci. Tak jednak nie jest.
Człowiek nie jest tablicą ogłoszeniową
„Gdyby nie przytrafił mi się rak, nadal błądziłbym w kółko, zagubiony, przekonany, że muszę być idealny i lubiany przez wszystkich. Dziś wiem, że najlepszą i najpiękniejszą rzeczą jest po prostu bycie szczerym i wdzięcznym nawet za najprostsze rzeczy”. To cytat z jednego z wielu twoich postów na Facebooku. Czy pogoń za przypodobaniem się w mediach społecznościowych jest rzeczywiście jednym z podstawowych błędów współczesności?
Ludzie czują presję, żeby dzielić się każdą chwilą swojego życia w sieci. Chcą być widoczni i ważni. Nie mówię, że ja taki nie byłem. Pchałem się w centrum uwagi, a teraz pozostaję bardziej w tle. Nie czuję potrzeby publikowania czegoś codziennie.
Często podkreślam, jak miło było dorastać w pokoleniu, które telefony komórkowe dostawało gdzieś w czwartej klasie. I to takie, które pozwalały dzwonić, wysyłać SMS-y i grać w Węża. Młodsze pokolenia są zagubione. Influencerzy sprzedają siebie i swoją tożsamość za pierwszy lepszy produkt bez względu na jego wartość.
Człowiek staje się billboardem dla wszystkiego. A przecież nosi w sobie o wiele więcej treści niż tablica ogłoszeniowa! Nie ma chęci dzielenia się wartościami, liczy się łatwa i szybka, powierzchowna treść. Dlatego jest tak wielu nieszczęśliwych ludzi, którzy wspomagają się tabletkami lub używkami, aby przetrwać dzień.
Powiedziałeś też gdzieś, że przed chorobą chciałeś bywać w tysiącu miejsc. Czy teraz jest inaczej?
Wiem, że przed rakiem nie potrafiłem być sam. Musiałem być w pracy, na imprezach, z kolegami... Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Pragnąłem być z kimś lub dla kogoś. Mam teraz mniejszy krąg przyjaciół, z którymi spędzam czas. Wiele dla mnie znaczy również to, że czasami jestem sam. Życie dziennikarza wiąże się ze spotkaniami z wieloma ludźmi, więc czasami wieczorem chcę po prostu spokoju. Prawdziwi przyjaciele to akceptują i rozumieją.
„Pielgrzymowanie to życie w pigułce”
Przeszedłeś zarówno portugalską, jak i francuską część Camino de Santiago (która w większości znajduje się w Hiszpanii). W zeszłym roku pokonałeś 1100 kilometrów w 35 dni. W jaki sposób Droga św. Jakuba wzbogaciła twoje życie? Czy był to jakiegoś rodzaju reset po walce z rakiem?
Absolutnie. Moje pierwsze Camino (w 2019 r., przyp. aut.) było bardzo katartyczne, emocjonalne. Nie było dnia, żebym nie płakał. Przeżyłem ponownie wszystko, co wydarzyło się podczas ośmiu miesięcy mojej choroby, a także wszystko, co wydarzyło się wcześniej. Wzorce rodzinne, nieudane związki z przeszłości. Wyrzucałem z siebie to wszystko i oczyszczałem się.
Do Camino przymierzałem się dziewięć lat, od momentu, kiedy obejrzałem film „The Way” („Droga życia” scenarzysty, producenta i reżysera Emilio Esteveza, przyp. aut.). Kiedy wiele lat później zostałem podłączony do rur w Instytucie Onkologii, wiedziałem, że jeśli to przeżyję, Camino będzie pierwszym marzeniem, które chciałbym zrealizować. Portugalską część Camino rozpocząłem zaledwie trzy miesiące po wyzdrowieniu.
Denis Malačič podczas choroby i na Camino: zobacz zdjęcia!
Po raz pierwszy pojechałem na wakacje sam. Ale było to najpiękniejsze doświadczenie z możliwych. Poznałem wspaniałych ludzi. To ciekawe, jak można otworzyć się przed zupełnie obcymi ludźmi, którzy przyjmują cię jak jednego ze swoich. Chciałem wrócić w następnym roku, ale przyszedł Covid. W ten sposób poznałem alpejski szlak Juliana Trail. Na Camino wróciłem w zeszłym roku, tym razem na francuską część. Postanowiłem sobie, że będę chodził na Camino co trzy lata. A w międzyczasie w inne miejsca.
Porównujesz pielgrzymowanie do życia...
Tak, pielgrzymowanie to życie w pigułce. Każdego dnia jesteś gdzie indziej, każdego dnia idziesz dokąd indziej. Nie wiesz, co ci się przytrafi, kogo spotkasz. Przez większość czasu wiesz, gdzie znajduje się cel podróży. To właśnie chcesz zobaczyć i tego doświadczyć. Wiele osób nie ma odwagi, by wyruszyć w taką podróż lub nie może tego zrobić z różnych powodów. Jestem bardzo wdzięczny, że mogłem wyruszyć na Camino. Podczas tych pięciu tygodni najbardziej bałem się o moich bliskich, o to, że coś może im się stać podczas mojej nieobecności. Każdego dnia prosiłem Boga, by się nimi opiekował. Dziękowałem przy tym za wszystkie dobre rzeczy, które mnie spotkały.
„Chciałem spędzić ostatnie kilometry z dala od całego tego chaosu”
Jaką duchową perspektywę dało ci Camino?
Zasadniczo jestem ewangelikiem. Dlatego nie znam liturgii tak, jak bym znał, gdybym był katolikiem. Ale mimo wszystko uczestniczyłem w mszach dla pielgrzymów. Czułem, że to coś pięknego, coś wspólnego. Często nocowałem w klasztorach. Siadaliśmy w kręgu, każdy opowiadał kim jest, skąd pochodzi, dlaczego jest na Camino i jakie ma najpiękniejsze doświadczenie.
Wszyscy wiemy, dlaczego ta trasa powstała. Niezależnie od powodu, dla którego się tam wybierasz, zatrzymujesz się w kościółkach i je oglądasz. Nawet ci, którzy twierdzą, że nie mają nic wspólnego z wiarą, prędzej czy później zdają sobie sprawę, że jednak coś mają, chociaż być może nawet nie są tego świadomi. A jednak coś z tego przyjmują.
Co jeszcze zauważyłeś?
Na ostatnich 100 kilometrach zawsze jest tłok. Tam do „pochodu” dołączają bardziej turystycznie nastawieni pielgrzymi. Byliśmy brudni, śmierdzący i śmiertelnie zmęczeni po trzech lub czterech tygodniach w drodze. Niektórzy szli nawet dłużej. A dołączył do nas zupełnie inny gatunek pielgrzymów, na przykład wyperfumowane i wymalowane dziewczyny z małymi torebeczkami. Żartowaliśmy, że za nimi unosił się zapach płynu zmiękczającego. Kiedy dotarłem do ostatniego miasta przed Santiago, od którego dzieliło mnie jeszcze 25 kilometrów, było tam nieznośnie tłoczno. Była godzina 16.00, pomimo zmęczenia kontynuowałem podróż, pokonując tego dnia 57 kilometrów.
Napędzało mnie pragnienie spokoju i ucieczki od hałasu, ponieważ chciałem spędzić ostatnie kilometry z dala od całego tego chaosu, który towarzyszy ci na ostatnich 100 kilometrach przed Santiago de Compostela. Aby uzyskać certyfikat przejścia Drogi św. Jakuba, pielgrzym musi przejść co najmniej 100 ostatnich kilometrów. Chciałem znów poczuć ten pielgrzymi spokój, który ogarnia cię, gdy jesteś w drodze przez tyle dni.
Czego nauczyły cię pielgrzymki?
Wspomniałem już o wspaniałych ludziach, których poznałem. Ale nawet wtedy, gdy jest najtrudniej, jesteś zdany na siebie. Jeśli w trakcie źle się poczujesz albo stracisz zapał, to nie znaczy, że się położysz, i ktoś cię poniesie dalej. Siadasz na chwilę, a potem idziesz dalej. Musimy przełożyć to na prawdziwe życie. Kiedy napotykasz przeszkodę, próbujesz ją pokonać jeden raz, drugi i nie dajesz rady, poddajesz się. Na Camino tego nie ma. Albo idziesz dalej, albo to koniec. Od małego mam takie nastawienie, żeby nigdy się nie poddawać.