Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Nigdy nie zobaczyła swojego synka
Oddział położniczy szpitala w Santiago, stolicy Chile. W tej placówce na świat przychodzi Jimmy. Jednak jego matka nigdy nie zobaczyła swojego syna. Po porodzie pielęgniarki zabrały dziecko do inkubatora. Tłumaczyły, że chłopiec jest wcześniakiem. Później María usłyszała, że maluch zmarł. Nie była to jednak prawda. Wykradziony matce noworodek został adoptowany przez rodzinę nieświadomą tego, co się stało.
Dziecko dorastało w Arlington w Wirginii (USA) – tysiące kilometrów od swojej biologicznej rodziny. Jimmy L. Thyden skończył studia prawnicze, specjalizuje się w prawie karnym. Wiedział, że jest adoptowany.
Pewnego dnia przeczytał artykuł w „USA Today” o mężczyźnie z Kalifornii, który po wielu latach dowiedział się, że został porwany w Chile. Postanowił dowiedzieć się czegoś więcej o swoich bliskich. Thyden skontaktował się z organizacją non-profit „Nos Buscamos” („Szukamy się”). Jimmy poprosił członków stowarzyszenia o pomoc.
Ustalono, że Thyden urodził się jako wcześniak w szpitalu w Santiago. Po porodzie został zabrany matce przez pracowników placówki. Pielęgniarki opowiedziały Maríi, że jej syn zmarł. Chłopiec trafił jednak do rodziny z Arlington w stanie Wirginia.
Wzruszające spotkanie po 42 latach
„W moich papierach adopcyjnych napisane jest, że nie mam żadnych żyjących krewnych. Tymczasem w ostatnich miesiącach dowiedziałem się, że moja mama, czterech braci oraz siostra żyją” – tłumaczył w rozmowie z „Independent” 42-letni Jimmy.
Testy potwierdziły, że mężczyzna pochodzi z Chile i wykazały zgodność jego DNA z figurującym w bazie materiałem genetycznym człowieka, który okazał się jego kuzynem. Udało się ustalić, że w jego rodzinie jest kobieta, która nazywa się María Angélica González i chciałaby nawiązać kontakt z Jimmym.
Thyden wysłał jej kilka zdjęć, na których byli jego adopcyjni rodzice. Przekazał również fotografie ze swojego ślubu oraz zdjęcie córek.
Matka i syn zaczęli do siebie telefonować. Rozmawiali ze sobą godzinami. Mężczyzna wraz z rodziną pojechali do Chile, aby spotkać się z Maríą. Jimmy został powitany 42 balonami. Każdy z nich symbolizował rok rozłąki.
„Bardzo cię kocham” – powiedział mężczyzna po hiszpańsku do biologicznej matki. María wyjaśniła synowi, że przez te wszystkie lata modliła się do Boga, aby pozwolił jej „żyć tak długo, by zdążyła dowiedzieć się, co stało się z jej synem”.
„Synu, nie masz pojęcia, ile łez za tobą przepłakałam. Ile nocy nie spałam, modląc się, by Bóg pozwolił mi żyć wystarczająco długo, by dowiedzieć się, co się z tobą stało” – tłumaczyła González.
„To cud Boży”
Jimmy zapewnił, że jego adopcyjni rodzice bardzo go kochają i od zawsze wspierali go w realizacji marzeń i walce o dotarcie do biologicznej rodziny. Podkreślił, że oni o niczym nie wiedzieli i również stali się ofiarami przestępstwa.
„Chcieli założyć rodzinę, ale nie w ten sposób, nie wymuszając niczego czy okradając innych” – wyjaśnił Thyden.
Całą historię z tego pięknego i wzruszającego spotkania mężczyzna opublikował na swoim Facebooku.
„Przez 42 lata uważano mnie za zmarłego. Dorastałem w atmosferze miłości i szacunku, nie wiedziałem tylko, że przez ten czas moja prawdziwa mama przeżywała tragedię. Zostaliśmy ofiarami dobrze zorganizowanego kłamstwa. Chile pod rządami Pinocheta organizowało wywózki dzieci z kraju od ich rodzin i oddawało je do adopcji za pieniądze. Nieświadomi rodzice adopcyjni zapłacili za coś, co uważali za legalną praktykę. Kiedy prawdziwa matka poprosiła o moje ciało, aby zapewnić mu godny pochówek, w szpitalu odpowiedzieli jej, że już się mnie pozbyli” – opowiada w swoich mediach społecznościowych Jimmy Lippert Thyden.
„Kiedy dowiedziałam się, że żyje, nie mogłam w to uwierzyć. To cud Boży” – mówi María Angélica González.
Wyrywani z domów
Szacuje się, że w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku ponad 2,2 tys. chilijskich dzieci zostało adoptowanych przez rodziny ze Szwecji. Maluchy trafiały także do rodzin we Francji, Niemczech, Włoszech, Holandii, Stanach Zjednoczonych czy Szwajcarii.
Kradzieże niemowląt i dzieci przeprowadzono w „imię prawa” i dbałości o nowy wizerunek kraju. Celem tego procederu była pomoc biednym i wielodzietnym rodzinom i zmniejszenie poziomu ubóstwa. Często odbierano maluchy samotnym, ubogim matkom. Wiele nielegalnych adopcji miało miejsce w sierocińcach – tam nikogo nie trzeba było pytać o zgodę.
Korzystałam: mjakmama24.pl; euronews.com; styl.interia.pl; tvn24.pl; reuters.com; Jimmy L. Thyden/Facebook.