Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Anja Franczak jest certyfikowaną towarzyszką w żałobie i doulą umierania. W 2020 roku założyła Instytut Dobrej Śmierci zrzeszający ludzi, którzy w swojej pracy zawodowej, naukowej i/lub artystycznej mają styczność z tematem śmierci. Rozmawiamy o dawnej i współczesnej kulturze umierania, lęku przed widokiem martwego ciała oraz o tym, jak wiele straciliśmy, zamykając śmierć za drzwiami szpitali i zakładów pogrzebowych.
Wiele osób nie miało nigdy styczności z martwym ciałem
Magdalena Prokop-Duchnowska: Kiedyś ludzie byli bardziej oswojeni ze śmiercią. Umierano w domach, w asyście rodziny i sąsiadów, którzy w obecności nieboszczyka jedli, pili, czuwali i śpiewali. Dziś coraz więcej ludzi odchodzi w szpitalach, a przygotowanie ich ciał do pogrzebu zleca się profesjonalistom. Nie chcemy już patrzeć na śmierć?
Anja Franczak: Nie wiem czy faktycznie było tak, że wtedy ludzie mniej się bali, a widok zmarłego nikogo nie szokował. Chodzi raczej o to, że odejście traktowano jako naturalną część i konsekwencję życia. Dziś nasz stosunek do śmierci jest często inny. Większość ludzi odchodzi w szpitalach, przez co coraz rzadziej możemy być świadkami procesu umierania.
Współcześnie wiele osób nie miało nigdy styczności z martwym ciałem. Opieka nad zmarłym: mycie, pielęgnacja, ubieranie – to wszystko przeszło z rąk rodziny w ręce profesjonalistów z branży funeralnej. Zamknęliśmy śmierć za drzwiami szpitali i zakładów pogrzebowych, przez co zaczęła wzbudzać w nas duży lęk. Chcemy ochronić się przed trudnymi emocjami, ale osobiście uważam, że w ten sposób robimy sobie krzywdę.
A to nie było przypadkiem odwrotnie: usunęliśmy śmierć z pola widzenia, właśnie dlatego, że budziła nasz strach?
Po części na pewno było to spowodowane chęcią ucieczki od cierpienia. Ktoś, kto nie potrafi dojść do ładu z własnymi uczuciami, będzie unikał wszystkiego, co budzi emocje, a tym bardziej tak skrajne. Problem w tym, że zamknięcie śmierci za drzwiami szpitali i domów pogrzebowych w niczym nam nie pomogło. Wręcz przeciwnie: spowodowało, że większość z nas boi się kontaktu z martwym ciałem. Tymczasem ten kontakt może być wyrazem troski, bliskości i szacunku.
W mojej pracy nigdy nie posługuję się takimi słowami jak „trup” czy „zwłoki”. Trudno wyobrazić sobie, że rodzina, która decyduje się na samodzielną pielęgnację zmarłego dziecka, zwraca się do niego w taki sposób. Czymś naturalnym jest, że zarówno za życia, jak i po śmierci, mówimy do ukochanych osób po imieniu. Niestety, rzadko mamy ku temu okazję. Jako społeczeństwo zapomnieliśmy o tym, że obcowanie ze zmarłym może być naprawdę głębokim doświadczeniem i ważnym elementem – jakże istotnego w procesie żałoby – pożegnania.
Śmierć, która wydaje się być abstrakcją
Jaki jest sens tego ostatniego widoku, uścisku czy pocałunku?
Śmierć jest dla nas czymś abstrakcyjnym. Trudno nam sobie ją wyobrazić, a tym bardziej uwierzyć, że bliska osoba faktycznie odeszła. Stąd w trakcie żałoby możemy mieć wrażenie, że zmarły nadal z nami jest albo zaraz do nas wróci. Zdarza się nawet, że ktoś odruchowo łapie za telefon, by do niego zadzwonić. Znacznie częściej ma to miejsce u osób, które nie mogły zobaczyć i dotknąć martwego ciała.
Czyli bezpośredni kontakt ze zmarłym wpływa też na przebieg żałoby?
Jednym z zadań żałoby jest zrozumienie i zaakceptowanie faktu, że śmierć wydarzyła się naprawdę. U niektórych następuje to bardzo szybko. Czasami jednak, jeszcze przez rok czy nawet kilka lat po śmierci bliskiej osoby, ktoś żyje w złudzeniu, że to tylko zły sen, z którego w końcu się obudzi.
Zobaczenie i dotknięcie zmarłego pomaga w procesie urealnienia śmierci. Podobnie zresztą, jak dawny rytuał czuwania nad ciałem. Wspólne towarzyszenie umierającemu, połączone ze śpiewem, modlitwą, a nawet biesiadowaniem, było czymś w rodzaju katalizatora dla emocji. Ludzie wspólnie dźwigali smutek i rozpacz. To głębokie doświadczenie pomagało w zaakceptowaniu śmierci.
Umieranie przy śpiewie sąsiadów
Takie rytuały są gdzieś jeszcze obecne?
Nadal praktykuje się je w niektórych regionach, np. na Podlasiu i na Kaszubach. Znam też bardzo dużo osób, które pamiętają ten zwyczaj z dzieciństwa. Niektórzy wspominają go przez pryzmat traumy polegającej na tym, że ktoś zmuszał ich do całowania zmarłej ciotki. Większość jednak wspomina zbieranie się wokół nieboszczyka jako normalny, nie budzący żadnego strachu – ani tym bardziej przerażenia – zwyczaj.
Rytuału wspólnego towarzyszenia w śmierci brakuje szczególnie tym, którzy przenieśli się ze wsi do miasta. Szybko przekonali się, że tutaj to wszystko wygląda zupełnie inaczej. Że od razu po stwierdzeniu zgonu zjawiają się panowie w czarnych garniturach, którzy pakują ciało do worka. Zmarły trafia do chłodni, a rodzina zostaje sam na sam z rozdzierającą serce pustką.
Chcesz powiedzieć, że nie ma potrzeby dzwonienia do zakładu pogrzebowego od razu po stwierdzeniu zgonu?
W żadnym wypadku. O ile w grę nie wchodzi choroba zakaźna, to zgodnie z obowiązującym prawem zmarły może przebywać w domu do 72 godzin. Naprawdę nie ma tu żadnego powodu do pośpiechu! Najpilniejszą czynnością, jaką należy wykonać po śmierci człowieka jest... trwanie w jego obecności. Trzeba usiąść choć na chwilę i pozwolić sobie na doświadczenie tego, co się wydarzyło. Nie sposób wyrazić tego słowami.
To ważny, niemal święty moment, który daje przestrzeń na ostatnie czułe słowa i gesty. Niepowtarzalna szansa na wyrażenie tego, że mimo że ktoś odszedł, nadal jest dla nas bardzo ważny. Że jego ciało nie jest dla nas przedmiotem, którego chcielibyśmy jak najszybciej się pozbyć. Czynności pielęgnacyjne wokół zmarłego, ze wspólnym ubieraniem włącznie, mogą być czułym wyrazem szacunku i miłości. To wszystko akcentuje, że śmierć nie jest równoznaczna z zakończeniem relacji.
Nie tylko zdrowie, młodość i uroda
Jedną z przyczyn lęku przed obcowaniem ze zmarłym może być brak wiedzy na temat tego, co – fizjologicznie, już po ustaniu czynności życiowych – dzieje się z martwym ciałem.
Wiedza na temat zachodzących po śmierci zmian jest bardzo ważna. Warto mieć świadomość, że w przeciągu pół godziny od chwili zgonu dochodzi do stężenia pośmiertnego, a mięśnie sztywnieją. Chociażby z tego powodu zmarłego kładziemy zawsze płasko na plecach. Po śmierci – albo czasami już w ostatnich godzinach życia – pojawiają się plamy pośmiertne (ciemne przebarwienia na skórze). Tych i wielu innych rzeczy uczę też na swoich warsztatach, które prowadzę w ramach edukacji o śmierci.
Niektórzy twierdzą, że lepiej oszczędzić sobie widoku zmarłej osoby, by zachować ją w pamięci jako zdrową i w pełni sił.
Taka postawa wyklucza istotną część ludzkiej egzystencji. Nasze życie nie składa się wyłącznie ze zdrowia, piękna i młodości. W pełni życia przewidziane jest miejsce na wszystko, również na śmierć.
Zresztą, jedno wspomnienie nie wymazuje przecież całej reszty, a stanowi jedynie wartość dodaną do całości. Co innego, jeśli ciało bliskiego jest mocno zmienione, np. po wypadku. Jednak nawet wtedy rodzina często chce zmarłego zobaczyć. W przeciwnym razie trudno im uwierzyć, że to stało się naprawdę, że nie doszło do pomyłki. Tak, jak mówiłam na początku: widok martwego ciała pomaga urealnić śmierć. To dowód na to, że bliska osoba faktycznie odeszła.
Pracownicy zakładów pogrzebowych w Niemczech, w których odbywałam praktyki, mieli różne sposoby na to, żeby pokazać ciało, jednocześnie nie pokazując go w całości. Czasem wystarczy odsłonić dłoń lub inną część ciała, po której bliscy zdołają zidentyfikować członka rodziny. Innym razem można przekazać rodzinie odcięty pukiel włosów zmarłego.
Nie masz wrażenia, że śmierć powoli przestaje być tematem tabu?
Myślę, że jesteśmy teraz w fazie dużych zmian. Pojawia się coraz więcej książek, artykułów czy nawet seriali o umieraniu. Już samo to, że rozmawiamy teraz o śmierci, świadczy o tym, że powoli wychodzi ona z cienia.
Wystawianie martwego ciała na widok publiczny
A jednak wciąż mamy trudność, by stanąć z nią twarzą w twarz. Jesteśmy świeżo po pogrzebie papieża Benedykta. Wielu ludzi przyznaje, że praktyka wystawiania martwego ciała na widok publiczny budzi w nich jakiś rodzaj oporu i dyskomfortu.
Watykańska ceremonia, którą widzieliśmy w mediach, przebiega w ten sam sposób od setek lat. Miejmy jednak na uwadze, że w tym przypadku wystawienie ciała poprzedzone jest szeregiem wykonanych na nim zabiegów – chociażby balsamacji czy makijażu. To jest pewien rodzaj sztucznej inscenizacji, który nie ma wiele wspólnego z prawdziwym obrazem śmierci.
A to, że niektóre osoby odbierają widok martwego ciała jako coś bardzo mocnego, może mieć związek z tym, o czym rozmawiałyśmy na początku: wiele osób nigdy nie miało styczności ze zmarłym, a obszar śmierci przestał być częścią naszego doświadczenia. Zaczęliśmy żyć tak, jakby śmierć miała nas nie dotyczyć – bez świadomości skończoności i ograniczenia. Rutyną stało się odkładanie ważnych rzeczy na później. Wiele przez to tracimy. Memento mori wnosi w nasze życie ogromną wartość. Pamięć o śmiertelności pomaga lepiej żyć i nie tracić czasu na to, co nieistotne. Dlatego uważam, że wszystko, co konfrontuje i oswaja nas ze śmiercią, jest zdrowe i jak najbardziej potrzebne.
Ludzie od najdawniejszych czasów opiekowali się sobą podczas i po śmierci. Uważasz, że warto, żebyśmy jako społeczeństwo wrócili do korzeni?
Mam nadzieję, że już idziemy w tym kierunku. Na świecie pojawia się coraz więcej douli umierania i inicjatyw propagujących edukację w temacie śmierci. Pięknie rozwija się też ruch hospicyjny. W Anglii, Stanach, Kanadzie, Niemczech i Holandii funkcjonuje nowa generacja domów pogrzebowych, w których rola pracowników nie ogranicza się do sprzedaży trumien, transportu ciała i załatwiana formalności.
Również w tej branży pracuje coraz więcej kobiet, które wnoszą nową jakość w ceremonie pożegnania. Zadaniem wspierającego domu pogrzebowego nie jest wykonanie wszystkich czynności za klienta, tylko empatyczne i profesjonalne towarzyszenie. Tak, by to bliscy mogli opiekować się ukochanym zmarłym, a potem pożegnać się tak, jak sami tego pragną. Te wszystkie zmiany świadczą według mnie o tym, że jako społeczeństwo chcemy odzyskać kontakt ze śmiercią. Chcemy, by wróciła ona tam, gdzie jej miejsce: do domu, ale przede wszystkim – do naszego życia.