Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Kombinowanie, wzmożony wysiłek, długie godziny spędzone na pracy, treningach, nauce. Do tego hektolitry kawy, pozwalające na utrzymanie koncentracji, energii i poprawę efektów. I nadzieja, że przyjdzie kiedyś w końcu czas na chwilę wytchnienia...
Sukcesoholizm – współczesna choroba, która niszczy wielu
Problem w tym, że odpoczynek prawie nigdy nie nadchodzi. A jeśli nawet się pojawia, to tylko na jeden, krótki moment. Nie mija bowiem chwila, a przychodzi kolejne wyzwanie, które trzeba podjąć, by osiągnąć sukces. A wszystko to oczywiście okraszone aplauzem tłumów! Sukces przecież ma to do siebie, że miewa wielu ojców, którzy również chętnie na nim korzystają. Sukcesoholizm to współczesna choroba, która niszczy naprawdę wielu ludzi. Nie zawsze jednak pozostaje zauważona, bo bywa, że zagłusza ją dźwięk gromkich braw.
Liczy się efekt, a nie droga, którą przeszedłeś
Podobno jednym z najgorszych błędów popełnianych przez rodziców w procesie wychowawczym dziecka jest nagradzanie za odnoszone sukcesy, nie zaś za włożony wysiłek. Dziecko uczy się wtedy, że liczy się przede wszystkim efekt, a nie to, jaką drogę musiało pokonać, by go osiągnąć.
Trudno się dziwić, że wówczas prędzej wybierze łatwe – choć może nie do końca zasłużone – zwycięstwo, niż trudne zmagania, które niekoniecznie zakończą się triumfem. Nawet jeśli co przezorniejszym rodzicom uda się nie wpaść w tę pułapkę, to dziecko i tak – prędzej czy później – zderzy się ze szkolną rzeczywistością.
A tam, jak wiadomo, to oceny będą wyznacznikiem jego umiejętności. Czerwony pasek na świadectwie przyznaje się przecież w nagrodę za średnią ocen, nie zaś za długie godziny spędzone nad robień matematycznych zadań. Ludzie z otoczenia też prędzej chwalą dziecko za dobrą ocenę, niż za marną "trójczynę", nawet jeśli została ona wywalczona w pocie czoła.
Uzależnienie od euforii
Bardzo wcześnie więc uczymy się, że osiągnięty sukces buduje naszą pozycję w oczach innych. To bardzo niebezpieczna droga do określania czyjejś wartości sumą jego osiągnięć. Co jeśli ich zabraknie? Stracimy wiarę w siebie i sens życia? Popadniemy w depresję lub inne, poważne problemy zdrowotne?
Inną rzeczą jest uzależnienie od euforii, która wyzwala się w człowieku w reakcji na sukces. Ten mechanizm działa na zasadzie nałogu. Z czasem potrzeba nagrody pojawia się coraz częściej i jest coraz silniejsza. Nie wystarczają już małe, codzienne zwycięstwa. Pojawia się przymus osiągania kolejnych szczytów – coraz wyższych, coraz trudniejszych, coraz bardziej nierealnych do zdobycia. Wszystko po to, by wyzwolić w sobie choć odrobinę adrenaliny i poczuć słodkie uczucie spełnienia.
„Ciągle gonię i gonię, i gonię, i co? Doszedłem gdzieś? Nigdzie!”
Wreszcie jednak dochodzimy do momentu, w którym zaczyna brakować trofeów. Uświadamiamy sobie, że to nie nowe cele i plany napędzały nas do działania, a wyłącznie sukces. Wtedy boleśnie zderzamy się z przekonaniem, że zbyt dużą część życia spędziliśmy na gonitwie za... niczym.
Tutaj również – podobnie jak we wcześniejszym przypadku – może pojawić się utrata sensu życia wraz ze wszystkimi jego skutkami. A wtedy człowiek zaczyna przypominać chomika z bajki Sekretne życie zwierzaków domowych, który podczas zabawy na kołowrotku stwierdza: „Ciągle gonię i gonię, i gonię, i co? Doszedłem gdzieś? Nigdzie!”.
Cichy szkodnik
Uzależnienie od sukcesu jest niebezpieczne, ponieważ nie tak łatwo wcale je zauważyć. Zachowanie, będące podstawą nałogu jest bowiem (co do zasady) dobre i potrzebne. Rozwijanie się, dążenie do bycia coraz lepszym człowiekiem i droga do zwycięstwa to naturalne potrzeby, których nie tylko nie powinno się tłumić, ale wręcz pozwolić im wzrastać.
Problem pojawia się wtedy, gdy sukces staje się narzędziem do łatania poczucia własnej wartości. Albo wyłącznie celem do osiągnięcia stanu euforii. Jednak to nie sam sukces jest tym problemem, lecz właśnie to, co ma on ostatecznie w człowieku zaspokoić.
Sukcesoholizm można szybko zdiagnozować przez doświadczenie porażki. Jeżeli możliwość przegranej czy błędu powoduje paniczny strach, stres oraz generuje duże napięcie i odbiera radość życia, to znak, że mamy problem. Ostatecznie to przecież nie sukcesy i porażki stanowią o naszej wartości oraz o poczuciu radości z życia. Uświadomienie sobie, że jest się uzależnionym od tego pierwszego, to właściwy krok do przywrócenia naszemu spojrzeniu właściwych proporcji. Jak również do okiełznania niebezpiecznego nałogu.
Po diagnozie czas na... terapię
Z sukcesoholizmu nie jest łatwo się wyleczyć, ale można zminimalizować jego negatywne skutki. Są na to dwie metody. Pierwsza z nich to pozwolenie sobie na ponoszenie porażek, popełnianie błędów i bycie niedoskonałym. Nauka przegrywania to szalenie istotna sprawa, która pomaga zachować równowagę oraz nie stracić sensu życia, nawet gdy powinie się komuś noga i nie wszystko ułoży się tak, jak byśmy tego chcieli.
Druga kwestia to zdiagnozowanie u siebie rzeczywistych problemów, które są adresatem sukcesów. Co to takiego? Budowanie swojej własnej wartości, czerpanie przyjemności czy może jeszcze jakiś inny stan psychiczny? Praca nad tą przyczyną pozwoli zmniejszyć natężenie uzależnienia.
Trzeba mieć jednak świadomość, że współczesny świat – oparty na technologii i globalizacji – nie ułatwia tego zadania. Wręcz przeciwnie – promuje wizję człowieka, którego życie jest pasmem sukcesów, jednocześnie nazywając wszystkich innych mianem „przegrywów”. I w tym miejscu warto odwołać się do pytania Jezusa: „Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę?” (Mt 16,26). No właśnie – co z tego, że zdobędzie się świat, jeżeli przy okazji straci się samego siebie?