Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Z Anną Bućkowską - pedagogiem i doradcą zawodowym i edukacyjnym, pracująca z wykorzystaniem testu "Motywacyjne DNA", rozmawiamy o tym, jak można pomóc dziecku w wyborze szkoły i przyszłego zawodu.
Joanna Operacz: Wyobraźmy sobie taką sytuację. Postanowiłam, że moje dziecko zostanie lekarzem. Ma do tego predyspozycje, a ja jestem gotowa zainwestować czas i pieniądze w jego kształcenie. Tymczasem ono oznajmia, że chce iść do technikum pszczelarskiego. Co wtedy?
Anna Bućkowska: Widzę tu problem, który można określić jako wchłonięcie życia dziecka. Rodzic przelewa na młodego człowieka to, co sam uważa za ważne, atrakcyjne i prestiżowe, i projektuje mu przyszłość. A pytanie brzmi: kim jest dziecko i czego ono chce.
Pierwsze pytanie było oczywiście nie do końca poważne. Może powiemy to głośno? Drodzy rodzice, nie zmuszajcie swoich dzieci do wybrania konkretnego zawodu!
Znam to z własnego doświadczenia. Kiedy się urodziłam, moja mama już w kołysce śpiewała mi, że będę lekarzem albo inżynierem. Miałam zdolności w kierunku nauk ścisłych, trafiłam do najlepszego liceum w Polsce, ale kompletnie nie widziałam się na politechnice ani medycynie. Pewnego ranka, w wakacje między trzecią a czwartą klasą, obudziłam się i już wiedziałam, na jakie studia mam iść – na pedagogikę. Wcześniej nigdy o tym nie myślałam, ale dzisiaj uważam, że to była interwencja Pana Boga. Jednak moja mama przyjęła tę decyzję bardzo osobiście. Uznała, że chcę jej zrobić na złość.
Taki scenariusz zazwyczaj nie przynosi dobrych rezultatów. Jeżeli natomiast jestem rodzicem, który uważnie obserwuje swoje dziecko, i widzę jego talenty, ale również dostrzegam u niego brak pewności siebie czy np. obawę przed dużą konkurencją, to wtedy mogę je podtrzymywać i dodawać mu sił.
Jak to robić?
Przyjrzyjmy się, skąd bierze się niepokój. Czy źródłem jest brak zaufania do swojej wiedzy i umiejętności? A może to skutek jakiegoś trudnego doświadczenia, czasami nawet sprzed lat? W rozmowie z dzieckiem trzeba się odwoływać do neutralnego opisu rzeczywistości, ale nie na zasadzie: „Musisz to zrobić”, tylko raczej: „Gdybyś nie miał tych obaw, to czy podjąłbyś się danej rzeczy?”, „Czy mogę ci w czymś pomóc?”.
Jeśli dziecko myśli, że nie da rady, to jest to jego rzeczywistość. Możemy jednak delikatnie podmywać skrystalizowane i skamieniałe przekonania – trochę tak, jak woda podmywa kamienie. Jeśli dodamy mu odwagi i siły, żeby spojrzało nieco szerzej, jest szansa, że zacznie ono odbudowywać zaufanie do swoich zasobów.
Zdarza się, że niepokój wywołuje myśl o pracy z ludźmi. Warto sobie wtedy uświadomić, że w wielu zawodach mamy różne opcje pod tym względem. Trzymając się przykładu z medycyną – lekarzem jest zarówno pediatra, który ciągle ma do czynienia z dziećmi i ich rodzicami, jak i chirurg, który widzi pacjenta tylko na stole operacyjnym.
"Najlepiej, by pierwszy zawód był zgodny z charakterem i upodobaniami młodego człowieka"
W polskim systemie edukacyjnym decyzję o wyborze studiów trzeba podjąć już na etapie wyboru profilu szkoły średniej. Wtedy wybiera się przedmioty, które będzie się zdawało na maturze i które są brane pod uwagę przy rekrutacji na uczelnie.
To bardzo niedobra sytuacja. Ale często powtarzam młodzieży i rodzicom, którzy przychodzą do mnie na diagnozę, że wchodząc na rynek pracy dokonuje się jedynie wyboru pierwszego z sześciu zawodów, które najprawdopodobniej będzie się wykonywało w życiu. Jeśli 14-latek pójdzie na studia, zacznie pracować za około dziesięć lat. Nie wiemy, jak będzie wyglądał rynek pracy za trzy lata, a co dopiero za dekadę!
Poza tym, mamy w głowach pewien katalog zawodów, które w rzeczywistości stanowią pewno 15% wszystkich istniejących. Choć od lat zajmuję się doradztwem zawodowym, niemal w każdym tygodniu dowiaduję się, że ktoś wykonuje jakąś superatrakcyjną pracę, o której wcześniej nawet nie słyszałam. Najlepiej by było, gdyby pierwszy zawód był jak najbardziej zgodny z charakterem i upodobaniami młodego człowieka.
Dzisiaj wielu rodziców martwi się, że ich dzieci niczym się nie interesują poza graniem na komputerze czy czatowaniem z koleżankami na telefonie, a oceny mają równie słabe ze wszystkich przedmiotów. Co wtedy?
Przyczyny mogą być dwie. Pierwsza jest taka, że dziecko idzie za tym, co lubi i co jest dla niego wygodne, ale ma jakieś talenty i zainteresowania. Jeśli zrobimy badanie, dostrzeżemy te zasoby, nawet jeśli są one nieaktywne. To jest dobra sytuacja, bo mamy na czym budować.
Ale może być i tak – co dzisiaj wcale nie jest rzadkie – że dziecko ma tak zwane zerowe napięcie motywacyjne. Jest to jedna z sytuacji, w których nie wykonuje się diagnozy. Najpierw trzeba wykrzesać minimum motywacji, choćby negatywnej, żeby wyniki były wiarygodne. Jeśli poznamy profil motywacyjny takiej osoby, możemy poszukać ścieżek, które będą najlepiej współgrały z jej osobowością.
Negatywna motywacja? Co to takiego?
Naukowcy mówią, że nasza motywacja jest w 80% negatywna (czegoś unikamy), a tylko w 20% pozytywna (do czegoś dążymy). I unikanie, i dążenie zazwyczaj ma jakieś podstawy w naszym temperamencie. I ma konsekwencje.
Jak wykrzesać z dziecka napięcie motywacyjne? Rozumiem, że błędy wychowawcze zostały popełnione dużo wcześniej. Ale co poradziłabyś np. rodzicom 15-latka?
Jeśli dziecko przez długi czas miało przyzwolenie na robienie tego, co mu się podoba, nie miało treningu nawyków i zadaniowości, to będzie bardzo trudno. Lepiej nie dopuszczać do takiej sytuacji. Ale jeśli już do niej doszło, nie ma innego wyjścia niż poobcinanie rzeczy, które wspierają słodkie lenistwo.
Zabieramy komórkę albo mocno monitorujemy używanie komputera, i zachęcamy młodego człowieka do aktywności. To jest bardzo trudne dla dziecka i chyba jeszcze trudniejsze dla rodziców. Odstawienie musi trwać około 30 dni. Niestety, trzeba się przygotować na to, że dziecko może być w tym czasie agresywne – słownie i fizycznie.
Kult sukcesu i przebojowości
Zdarza się też inna sytuacja: młody człowiek ma talenty w wielu dziedzinach i nie wie, co wybrać. Pewno każdy zna co najmniej jednego takiego geniusza, któremu mnogość uzdolnień wcale nie wyszła na dobre – całymi latami nie może się zdecydować, czym się zająć, brakuje mu wytrwałości…
- To, że mamy łatwość w jakiejś dziedzinie, jeszcze nie znaczy, że dane zajęcie jest dla nas motywujące. Motywacja to również chęć powracania do jakiejś aktywności i czerpanie z niej energii. Dzieci ze szkoły podstawowej dość często idą równo z różnych przedmiotów, uznawanych potocznie za przeciwne.
Naukowcy zajmujący się preferencjami zawodowymi mają taką kategorię, którą określają jako „dane”. Mówi nam o tym, że umysł lubi czytać dane. Mogą to być zarówno cyferki (co przydaje się w matematyce, fizyce, chemii), jak obrazki (geografia, astronomia, geologia) i znaki umowne (języki). A więc tradycyjny podział: albo klasa matematyczno-fizyczna, albo klasa o profilu językowym, nie do końca oddaje sposób działania naszych umysłów. Dopiero kiedy stwierdzimy upodobanie do danych, możemy postawić pytanie, które z nich lubi ten konkretny mózg.
Kiedy posłucha się rozmów nastolatków w warszawskich tramwajach, można odniesć wrażenie, że prezentują oni nadzwyczaj wysoką – żeby nie powiedzieć zawyżoną – pewność siebie w kwestii kariery zawodowej. Dzieciak ma 16 lat i już wie, jaki prestiżowy kierunek będzie studiował, gdzie łaskawie da się zatrudnić i ile będzie zarabiał (dużo). Nie trzeba być psychologiem, żeby się zorientować, że stoi za tym mnóstwo strachu i smutku. Co my, dorośli, zrobiliśmy tym dzieciakom?
Faktycznie, za nadmierną pewnością siebie może stać niepewność. To wina nas, dorosłych, bo kreujemy wizję życia zawodowego, w której żeby odnieść sukces, trzeba być bardzo przebojowym. Bo jak nie, to nas zadepczą. Jeśli kogoś motywuje prestiż społeczny i myśli obrazami, w których widzi siebie jako prezesa korporacji, to nie ma w tym nic złego.
Tylko że nastolatek potrzebuje kogoś, kto wskaże mu most prowadzący do upragnionego celu. Potrzebuje tutora, który nauczy go między innymi realistycznego oceniania swojej sytuacji i pokory. Tymczasem my niekiedy pompujemy dzieciaki. Wmawiamy im na przykład, że powinny być dumne z tego, że dostały się do jakiegoś liceum. A one przecież dopiero skończyły podstawówkę, niedawno zaczęły nowy etap i nie wiadomo jeszcze, w czym się odnajdą!
W teście „Motywacyjne DNA” w opisach różnych profili motywacyjnych w punkcie „czego, powinien unikać rodzic” znalazłam jeden nieodmiennie powtarzający się podpunkt: „szantaż i manipulacja”. Czy to rzeczywiście jest takie złe? Jeśli kocham swoje dziecko, znam je i chcę jego dobra, to chyba mogę je czasem popchnąć w jakimś kierunku?
Jeśli to jest jednostkowa sytuacja, za którą stoi dobra intencja, to pewno nic strasznego się nie stanie. Każdemu z nas zdarzyło się kiedyś nie umyć zębów wieczorem, i nic złego z tego nie wyniknęło. Ale nawet jeśli kiedyś udało się nam podstępem uzyskać coś od dziecka, to musimy się pilnować, żeby takie postępowanie nie weszło nam w krew. Zdecydowanie lepiej jest podążać za tym, co motywuje.