Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Co roku pismo „Perspektywy” ogłasza ranking najlepszych szkół średnich w Polsce. To ciekawe i całkiem pożyteczne zestawienie. Nieco gorsza jest „rankingoza”, która się rozpętuje wokół takich list.
Panika
Pewnego razu po ogłoszeniu rankingu „Perspektyw” w pewnym topowym liceum, które w porównaniu z poprzednim rokiem spadło o punkt czy kilka punktów w klasyfikacji, pilnie zorganizowano spotkania z nauczycielami, rodzicami i uczniami, żeby omówić tę sprawę, uspokoić atmosferę i poszukać rozwiązań – żeby w przyszłym roku wypaść lepiej. Przypomnijmy: poszło o minimalny spadek, który mogły wywołać gorsze wyniki jednego albo dwóch maturzystów! Wystarczyło, że ktoś zbytnio się zestresował w dniu egzaminu albo miał na przykład anginę, i poruszona została cała szkoła. Kilka lat temu moja znajoma, zagadnięta, jak miewa się jej córka przed egzaminem gimnazjalnym (wtedy były jeszcze gimnazja), powiedziała, że dziewczyna trochę panikuje, ale to nic dziwnego, bo przecież czeka ją najważniejszy egzamin w życiu. „Jak go dobrze zdasz, dostaniesz się do dobrego liceum, a potem na dobre studia. I wygrałaś życie” – tłumaczyła mi.
Dlaczego takie myślenie jest śmieszne, a nawet czasami niebezpieczne?
Pan profesor scrolluje
Rankingi działają trochę jak samospełniająca się przepowiednia. Szkoła, która od lat plasuje się w nich wysoko, przyjmuje wyłącznie najzdolniejszą młodzież, więc nie musi się bardzo starać, żeby mieć świetne wyniki matur. Tajemnicą poliszynela jest, że w prestiżowym liceum można trafić na nauczyciela, który niespecjalne pomoże w zdobywaniu wiedzy. Słyszy się nawet o kuriozalnych sytuacjach, kiedy lekcja polega na tym, że nauczyciel pisze na tablicy, czego trzeba się nauczyć i kiedy będzie sprawdzian, a potem oddaje się scrollowaniu internetu w telefonie – a dzieciaki mają same opanować materiał. Pójście do renomowanej szkoły nie oznacza też, że nie spotka się osoby z problemami emocjonalnymi, która porozumiewa się krzykiem i określeniami typu „głąby”.
Trzeba przyznać, że niektórym młodym ludziom taki system może wyjść na dobre. Zdolny uczeń może poczuć ulgę i radość, że już nie nudzi się na lekcjach, i że wreszcie ma jakieś wyzwania. Ktoś inny zmobilizuje się do samodzielności i „ogarnie się”. A wrzeszczący nauczyciel przekazuje cenną i jakże prawdziwą naukę, że życie to nie piaskownica. Jednak kogoś z nieco mniejszym potencjałem, słabszą organizacją pracy czy po prostu mniejszą odpornością psychiczną taka sytuacja może wykończyć. Więcej skorzystałby z bycia w szkole, która zajmuje wprawdzie dalsze miejsce w rankingu, ale która jest bardziej przyjazna i pomocna.
"Dostał się!", czyli rankingoza
A może chodzi przede wszystkim o to, żeby dziecko trafiło do środowiska osób ambitnych, zdolnych i pracowitych? Niekiedy można odnieść wrażenie, że rodzice walczą jak lwy („cisną” dzieci, wysyłają je na kursy przygotowawcze i korepetycje) tylko po to, żeby potem z dumą użyć w rozmowie ze znajomymi tego magicznego zwrotu: „dostał się do liceum X”. I znowu – pomysł z zasady nie jest zły. Koledzy mogą przecież albo ciągnąć do góry albo spychać w dół, zwłaszcza w tym trudnym wieku. Można też zawrzeć przyjaźnie i znajomości, które procentują w późniejszym życiu. Tylko że – na litość Boską! – mówimy tu o szkole dla piętnastolatka, a nie o Noblu z biochemii czy mistrzostwach świata.
Poza tym ten błyszczący medal ma też drugą stronę. Psycholodzy biją na alarm, że polscy nastolatkowie są poddawani zbyt dużej presji na zdobycie wykształcenia, często kosztem innych dziedzin życia i niekiedy ponad siły. A co się dzieje, kiedy pojawiają się problemy z nauką albo z funkcjonowaniem w grupie? Jedna osoba wówczas się zahartuje, ale inna zabrnie w to, o czym rapuje Mata w Patointeligencji. Niestety, chyba nikt, kto ma dzieci w nastoletnim wieku, nie był zaskoczony słowami z tej piosenki o „wciąganiu kreski” przed klasówką i seksie grupowym podczas szkolnej wycieczki. Czasem wybujałe ambicje albo prześladowanie przez rówieśników kończą się jeszcze gorzej – jak w Sali samobójców. Oczywiście, patologie mogą się zdarzyć wszędzie, a rozsądny dzieciak, który ma mądrych, kochających rodziców, poradzi sobie nawet w niezdrowym środowisku. Ale trzeba się liczyć z tym, że kiedy presja rośnie, rosną też zagrożenia.
Inne ścieżki – korepetycje, kursy, obozy
Plagą polskiego systemu edukacji jest to, że wiele dzieciaków musi korzystać z korepetycji. Na ten temat (i na temat prac domowych) można by długo opowiadać. Ale korepetycje mają też swoje plusy. W ogóle dzisiaj wiedzę można zdobywać w bardzo wielu miejscach i na różne sposoby. Są np. różne kursy, obozy naukowe, zagraniczne wyjazdy. Jeśli dziecko nie dostanie się do prestiżowej szkoły, może inaczej poprawić swoje szanse. Bywa to kosztowne, ale inne opcje też takie bywają. Np. w renomowanych liceach uczniowie też często muszą korzystać z korepetycji.
„Młode wilki” z imponującym CV
Następny etap – dobra praca. Są wprawdzie zajęcia, których nie da się wykonywać, jeśli się nie dostanie na konkretny, oblegany kierunek, jak np. lekarz czy architekt. Ale do większości zawodów mogą prowadzić różne drogi, np. ekonomistą można być i po SGH, i po wielu innych uczelniach. Można studiować w Warszawie, a można też w Kielcach albo Londynie, pracując wieczorami na zmywaku. Można w wieku 20 lat, można po trzydziestce. A żeby być DOBRYM ekonomistą, trzeba nie tylko znać się na finansach i mówić płynnie po angielsku, ale również być osobą pracowitą, zaradną, zorganizowaną, odpowiedzialną i mającą ogólną wiedzę o świecie.
Każdy HR-owiec w korporacji potwierdzi, że dzisiaj młodzi pracownicy często przynoszą imponujące CV, ale równie często bywają niesłowni, szybko się nudzą i nie potrafią sobie poradzić nawet z drobnymi konfliktami. Kiedy przyglądam się takim „młodym wilkom” wśród znajomych i wśród dzieci znajomych, mam czasem wrażenie, że zasób ambicji i energii skończył im się tam, gdzie właściwie powinien zostać uruchomiony – na skończeniu prestiżowych uczelni.
Dobre wykształcenie to coś cennego i wartego wysiłku. Wspaniale, jeśli młody człowiek jest ambitny. Ale niestety nie istnieje proste przełożenie między tym wszystkim a chodzeniem do szkoły, która dobrze wypada w rankingach.