Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Katarzyna Szkarpetowska: Jest pan sztangistą, mistrzem w podnoszeniu ciężarów. Mimo to przez wiele lat nie był pan w stanie podźwignąć się z życia w grzechu. Co sprawiło, że w końcu się udało?
Grzegorz Kleszcz: Zaczęło się od rekolekcji prowadzonych przez o. Jamesa Manjackala w 2012 roku w Falenicy. Byłem wtedy poturbowany przez nałogi, w których tkwiłem od wielu lat. Przyplątała się też depresja, w dużej mierze spowodowana zakończeniem sportowej kariery. Sport to sukcesy, adrenalina, splendor, medale, imprezy, a ja, który żyłem sportem, nagle z dnia na dzień znalazłem się w innej rzeczywiści – szarej, nudnej, nieciekawej.
Oczywiście dalej działałem w branży, zarządzałem klubem sportowym, ale nie byłem czynnym zawodnikiem. To już nie było to samo, co wcześniej. Nie potrafiłem odnaleźć się w nowych okolicznościach. Można powiedzieć, że znielubiłem swoje życie, a to idealna pożywka dla depresji.
Czyli gdy trafił pan na rekolekcje prowadzone przez o. Manjaclaka, był w dość kiepskiej kondycji – tak psychicznej, jak i duchowej.
Zdecydowanie tak, chociaż przyznam, że nie do końca zdawałem sobie z tego sprawę. Ból życia znieczulałem alkoholem, rozweselałem się marihuaną, oglądałem horrory, czytałem książki ezoteryczne, które stały się furtką dla złego ducha. Podczas wspomnianych rekolekcji Pan Bóg uwolnił mnie od moich nałogów. Skończyły się też koszmary, budzenie się w środku nocy z lękiem na ramieniu.
Nie nazwę też przypadkiem czy zbiegiem okoliczności tego, że po modlitwie prowadzonej przez o. Jamesa z dnia na dzień odstawiłem marihuanę. Dla mnie to ewidentnie działanie Pana Boga.
Po rekolekcjach w 2012 roku postanowił pan zostać wolontariuszem w ekipie o. Manjackala. Podczas kolejnych rekolekcji, na które pan pojechał, Bóg uzdrowił pański kręgosłup.
Tak, to było w 2014 roku. Ojciec Manjackal prowadził wtedy rekolekcje w Warszawie. Jako wolontariusz pomagałem wtedy już od godz. 5.00 rano. Ból kręgosłupa nie pozwalał jednak o sobie zapomnieć. Mój kręgosłup w tamtym czasie był w opłakanym stanie, co 2-3 miesiące wypadał mi dysk międzykręgowy. Było do tego stopnia źle, że przed wyjściem z domu żona musiała zakładać mi skarpetki, ponieważ ja, z powodu silnego bólu, nie byłem w stanie tego zrobić. Przytłaczało mnie to bardzo.
Podczas modlitwy wstawienniczej powiedziałem: „Panie Boże, jeżeli chcesz, żebym Ci służył, uzdrów mój kręgosłup. Niech będzie zdrowy”. Po tych słowach poczułem, jakby w odcinku lędźwiowym przemieszczały się jakieś bąbelki… Od tamtej pory, a minęło już osiem lat, nie odczuwam dolegliwości ze strony kręgosłupa, a dysk nie wypadł mi ani razu.
Kolejnym cudem, jaki wydarzył się w pana życiu, był dar potomstwa.
Żona i ja przez długi czas nie mieliśmy dzieci. Oboje odczuwaliśmy strach przed ich przyjściem na świat. Obawialiśmy się, że może sobie nie poradzimy... Dziś wiem, że to nie było Boże, ponieważ strach jest zawsze od diabła, nigdy od Boga, ale wtedy tego nie wiedziałem.
Podczas następnych rekolekcji poprosiłem Pana Boga o dziecko. Dokładnie dziewięć miesięcy później urodził się nasz syn, Michał. Obliczyliśmy z żoną, że został poczęty w czasie, w którym trwały rekolekcje z o. Jamesem. Podobnie było z narodzinami naszej córki, Jagody. Z kolei dziewięć miesięcy po wieczorze modlitewnym Strefa Mocy prowadzonym przez Witka Wilka, gdzie też posługiwałem, żona i ja powitaliśmy na świecie bliźnięta – Mirona i Mikołaja. Śmieję się czasami, że trzeba było w końcu przerwać to szaleństwo i dlatego przez dwa lata nie jeździłem na Strefę Mocy (uśmiech).
Niejednokrotnie posługiwał pan też przy egzorcyzmach. Jakie to uczucie?
Posługując przy egzorcyzmach widziałem realne działanie Pana Boga, który uzdrawia, podnosi człowieka z grzechu, ale też działanie szatana, który robi wszystko, żeby człowiek nie wyrwał się z jego szponów. Osoby opętane czy zniewolone przez złego ducha bardzo cierpią, często nie mają władzy nad swoim ciałem – przejmuje ją demon.
Pamiętam opętaną kobietę, która miała oczy zalane smołą. Była agresywna, obrzucała egzorcystę wulgaryzmami, kopała go. Próbowałem ją – wraz z czterema innymi mężczyznami – przytrzymać, żeby nie tylko nie zrobiła krzywdy księdzu czy nam, ale również samej sobie. Ona jednak szarpała się, miała nadludzką siłę. Zaczęliśmy odmawiać różaniec. Jedna dziesiątka, potem kolejna… W pewnym momencie w pomieszczeniu rozległ się przerażający krzyk. Był to krzyk demonów. Wołały, że nadchodzi Matka Boża i muszą uciekać. Zrozumiałem wtedy, jak potężną siłę ma modlitwa na różańcu. Matka Boża jest Tą, która miażdży szatana. Złe duchy przed Nią drżą. Osobiście ukochałem modlitwę różańcową, często po nią sięgam.
Co jako sportowiec z wieloletnim doświadczeniem i licznymi sukcesami na koncie chciałby pan dać od siebie młodym sportowcom?
Mam duże pragnienie dzielenia się z nimi osobistym doświadczeniem. Świat sportu poznałem od podszewki. Dziś wiem, na co zwrócić uwagę, żeby się w nim nie pogubić, nie złamać sobie życiorysu… Młodzi sportowcy często nie wiedzą, jak racjonalnie planować treningi, w jaki sposób dbać o higienę psychiczną pośród wielu wyczerpujących treningów i konkursów, jak rozpocząć, prowadzić i zakończyć bezpiecznie zawodową karierę, żeby finalnie nie czuć bólu, żalu i gniewu, ale spełnienie.
W końcu ostatecznie chodzi o to, żeby patrząc w lustro, móc powiedzieć za św. Pawłem: „W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem (2 Tm 4,7).
Otóż to! Wielu sportowców popada w depresję, ucieka w używki, a nawet miewa myśli samobójcze. Kilka dni temu rozmawiałem o powołaniu z moim przyjacielem, Piotrem „Tau” Kowalczykiem. Gdy się modliliśmy, Piotrek dostał światło od Boga, że mam dzielić się z innymi swoim doświadczeniem, świadectwem życia i wiary. Jak mówi Pismo Święte: „Nie zapala się światła i nie stawia pod korcem” (Mt 5,15).
Jeżeli wśród ludzi czytających ten wywiad znajdzie się osoba chcąca współtworzyć ze mną dzieło pomocy młodym sportowcom w oparciu o doświadczenie duchowe i psychologiczne, to zapraszam do kontaktu. Wierzę, że jest to ogromne pole do siania wiary, nadziei i miłości.
*Grzegorz Kleszcz – sztangista, trzykrotny olimpijczyk (Sydney 2000, Ateny 2004, Pekin 2008), medalista mistrzostw Europy, akademicki mistrz świata (USA 2004), ewangelizator. Mąż Agnieszki. Tata Jagody, Michała, Mirona i Mikołaja.