Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Były przestępca, który zajmował się kradzieżą samochodów, mówi dziś o sobie, że zajmuje się głoszeniem Ewangelii. Pracuje aktualnie jako magazynier i ima się różnych dorywczych zajęć, ale jest szczęśliwy, bo oddał wszystko, co uzyskał z przestępstw. Po latach ukrywania sam zgłosił się na policję i odsiedział ciążący na nim wyrok. Jak do tego doszło?
Gdański sylwester 2000 r.
Jarosław Kumor: Jak wyglądało twoje życie zanim się nawróciłeś?
Arkadiusz Kieda: Mieszkałem w Gdańsku, niedaleko starówki. Dużo turystów, szybkie pieniądze, wyjazdy zagraniczne – a wszystko to dlatego, że byłem w grupie zajmującej się kradzieżami samochodów. Tak funkcjonowałem do 2000 roku.
W sylwestra pojechaliśmy z grupą kolegów do knajpy i… rozwaliliśmy ją w drobny mak. Jeden z ludzi, który stanął nam tam wtedy na drodze, został mocno pobity i walczył w szpitalu o życie. Zaczęliśmy się ukrywać.
Już wtedy Pan Bóg mi pomógł. Tamten człowiek leżał nieprzytomny na OIOM-ie, a my w kryjówce modliliśmy się, by przeżył. Byliśmy złodziejami samochodów, łobuzami, ale nie mordercami. Ja nawet poszedłem do spowiedzi. Sytuacja oczywiście może się wydawać groteskowa. Ludzie żyjący z przestępstw i ukrywający się, po takiej akcji modlą się za swoją ofiarę.
Fakt – niecodzienna sytuacja, ale rozumiem, że była to taka wiara na zasadzie: jak trwoga, to do Boga.
Tak jest.
Modlitwy zostały wysłuchane?
Okazało się, że człowiek miał dwie trepanacje czaszki i tętniaka. Po drugiej trepanacji odzyskał przytomność i wracał do zdrowia, ale my dalej się ukrywaliśmy. Zwłaszcza, że o sprawie tej sylwestrowej bójki w knajpie było dość głośno w mediach.
Areszt i 10 lat uciekania
Jak długo się wtedy ukrywałeś?
Jakieś dwa miesiące. Zostałem ostatecznie zatrzymany i spędziłem czternaście miesięcy w areszcie. Byłem człowiekiem z półświatka. Miałem swoje układy i dzięki temu sprawa ciągnęła się 10 lat. W 2010 r. dostałem ostatecznie wyrok bezwzględnego pozbawienia wolności, ale przez te 10 lat oczywiście dalej żyłem z przestępstw. A od momentu wyroku – można powiedzieć – ukrywałem się na stałe.
Słyszałem o ludziach, którzy potrafili się ukrywać po kilka ładnych lat i modliłem się do Boga, żebym też tak mógł. Taka to była wiara. Byłem w potrzebie, to się modliłem, a później szedłem swoją ścieżką.
I dalej kradłeś samochody?
Ukrywając się, miałem już trochę “nawywijane” na mieście i nie było drogi powrotu do półświatka przestępczego. Nie chcę wchodzić w szczegóły, ale na pewno dobrze się stało.
A kiedy w tym wszystkim zacząłeś odkrywać głębszą relację z Bogiem?
W 2012 r., czyli dwa lata po wyroku, nastąpił pewien mały przełom. Można powiedzieć, że Pan Bóg puścił do mnie oczko – tak to odebrałem. Usłyszałem w telewizji o kumulacji w Dużym Lotku. Powiedziałem w modlitwie: „Panie Boże, jeżeli Ty rzeczywiście jesteś, daj mi wygrać te pieniądze, a ja to wszystko rozdam – co do grosza. Nie zostawię nic dla siebie”.
Założyłem buty i poszedłem do najbliższej kolektury. Ludzi w kolejce było pełno. Pomyślałem: co ja tu w ogóle robię? Bóg wygra dla mnie pieniądze? Idę stąd.
Nie zagrałem. Minął dzień. Włączam wieczorem telewizor i słyszę, że główna wygrana padła w Gdyni. Widzę rozmowę z korpulentną osobą zza lady, którą dzień wcześniej widziałem w tej malutkiej kolekturze, do której poszedłem…
Uważasz, że wygrałbyś wtedy tę kasę?
Tak na to patrzę. Ale myślę też, że przez to doświadczenie Pan Bóg mi pokazał, że byłem w tamtym momencie niedojrzały. Mogłem wygrać kupę pieniędzy, ale nie wiadomo, co tak naprawdę bym z nimi zrobił. W każdym razie odbieram tamten moment jako taki mały przełom w relacji z Nim.
Spowiedź, która wszystko zmieniła
A kiedy przyszedł duży przełom?
W 2017 roku. Ukrywałem się wtedy w Warszawie. Zbliżała się Wielkanoc. Na placu Szembeka szła przede mną dziewczyna. Była w moim typie. Usiadła na przystanku. Zobaczyłem, że czyta książkę o Jezusie Chrystusie.
Podszedłem i zapytałem ją o to, bo byłem zaskoczony. Mój stereotyp wierzących dziewczyn był kompletnie inny. A ta ładna i zgrabna dziewczyna mówi mi, że wraca właśnie z drogi krzyżowej i rozmawia ze mną o Panu Bogu, namawiając mnie, bym sam poszedł na drogę krzyżową.
Rozumiem, że poszedłeś.
I to na jaką… Nieświadomy tego, co mnie czeka, poszedłem na Centralną Drogę Krzyżową w Warszawie. Jak zobaczyłem ten tłum ludzi, media, kardynała Nycza, Brygidę Grysiak z TVN-u, która była współautorką rozważań, miałem ochotę zawrócić. Uznałem jednak, że skoro już tu jestem, przejdę tę drogę.
Dawniej przy takich okazjach patrzyłem na zegarek i czekałem, kiedy się skończy. Tym razem usłyszałem rozważania poniekąd o mnie – o złodziejach, prostytutkach, ludziach z marginesu. Nie wiadomo kiedy minęło półtorej godziny, a ja czułem, że coś zaczyna się we mnie zmieniać.
Postanowiłem, że w Wielką Sobotę pójdę do spowiedzi. Kiedy usiadłem do rachunku sumienia, to się przeraziłem. Pomyślałem: przecież ksiądz mi nie uwierzy, no ale OK – co ma być, to będzie. Poszedłem do Świętej Anny. Ludzi było sporo, ale, o dziwo, udało się znaleźć mało oblegany konfesjonał i to właśnie tam nastąpiła moja przemiana.
Ksiądz nie potraktował mnie jak petenta. Ludzie stali, a ja byłem w konfesjonale ponad godzinę. Były łzy. Wyrzekałem się swojego starego życia, grzechu, szatana. Za pokutę dostałem wyjazd do Częstochowy.
Po wyjściu z konfesjonału byłem totalnie napędzony. Chciałem tu i teraz pomagać ludziom. Pobliskie hospicjum oczywiście było zamknięte. Kapucyni na Miodowej też mieli co robić w Wielką Sobotę. Poszedłem więc pod Pałac Kultury i tam spotkałem bezdomnych. Robiłem im regularnie paczki i pomagałem.
Dobrowolny powrót za kraty
Wciąż jednak ciążył na tobie wyrok. Nawróciłeś się i co z twoim uciekaniem przed wymiarem sprawiedliwości?
Po roku zaczęło do mnie docierać, że to nie jest w porządku. Zapytałem Pana Boga, czy powinienem wrócić do więzienia. Byłem już nawrócony. Wszystko, co miałem z przestępstw, oddałem, ale wątpliwość się pojawiła.
Tuż po tym, jak padło to pytanie, wsiadłem do autobusu. Spojrzałem na monitor i zdębiałem. Podszedłem do kierowcy i zapytałem, co się stało, że wyświetla się taka, a nie inna data. Kierowca nie miał pojęcia. Na monitorze była data 1 stycznia 2000 roku. Wtedy, kiedy biłem ludzi w tamtej knajpie.
Policjanci pytali, co się stało, że się zgłaszasz?
Jasne. Jeden z funkcjonariuszy zresztą mnie znał. Gdy zapytał o powody, pokazałem mu Biblię i odpowiedział jednym słowem: „szacun”.
Byłem w więzieniu w Iławie. Nie było łatwo. Miałem kilka niepozałatwianych spraw ze starych czasów i parę osób robiło mi koło pióra. Mimo tego cztery lata więzienia były dla mnie niesamowitym czasem ewangelizowania i życia w bliskości z Bogiem.
Wiem, że to był dopiero początek. Dziś cały czas chcę głosić Ewangelię i pomagać bezdomnym. Organizuję sobie życie. Chcę znaleźć pracę, dzięki której zapewnię byt mojej córce i będę mógł głosić. Na drodze krzyżowej i w konfesjonale dokonały się we mnie wielkie rzeczy i widzę cały czas, jak Bóg mnie chroni.
Moglibyśmy jeszcze długo rozmawiać – o oddawanych w moją stronę strzałach czy ponad 10 wypadkach samochodowych i dachowaniach, z których wyszedłem cało. Wszystko to w wyniku starych spraw i za sprawą ludzi, którzy chcieli zrobić mi krzywdę, a Bóg mnie z tego wyciągnął i mnie od tego chroni. Jemu chwała!