Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Kiedy Zbigniew Wodecki został ojcem, miał zaledwie 21 lat. Był młody, dopiero stawiał pierwsze kroki na twórczej drodze. Jak wyglądała jego codzienność z małą Kasią, Pawłem i Joasią?
"Zawsze biegaliśmy do przedpokoju w piżamkach, jak wracał z koncertów, taki rodzinny rytuał: żegnał się klaksonem, a witaliśmy go w progu. Natomiast nie było między nami więzi intelektualnej, tato miał dość czarne, ale błyskotliwe i ostre poczucie humoru, a my żadnego, byliśmy za mali. Kiedy dorośliśmy, staliśmy się dla taty partnerami do rozmowy, a nie tylko dziećmi" – na łamach magazynu "Viva!" wspominała Katarzyna Wodecka-Stubbs.
Jak byliśmy mali, to z pietyzmem – mama nas do tego przygotowała – hołubiliśmy momenty, kiedy tata siedział przy fortepianie i pisał, bo tata zawsze pisał partytury ołówkiem. Kilka razy przyjaciele próbowali namówić go na sprzęt elektroniczny, ale nie potrafił się przestawić. Musiał mieć duży papier nutowy i ołówki, które mu ostrzyliśmy. Kiedy siadał przy fortepianie, zamykało się drzwi – takie mieszczańskie, dwuskrzydłowe z mleczną szybą – i dzieci chodziły na paluszkach, bo parkiet skrzypiał, żeby nie przeszkadzać tatusiowi, który komponuje. Czasami oczywiście przemykaliśmy obok tych drzwi i zawsze widać było jego cień, bo fortepian stał zaraz za drzwiami: siedział zgarbiony, pracował. Jak miał wenę, to wsiąkał na długie godziny. A potem zawsze bardzo chciał to od razu zagrać.
Katarzyna Wodecka: "Tato miał ogromne poczucie humoru"
Zbigniew Wodecki nie chciał, by jego dzieci poszły w tym samym kierunku. Wiedział, ile czasu i wyrzeczeń wymaga edukacja muzyczna. Koledzy kopali piłkę – on musiał ćwiczyć. Zależało mu, by jego dzieci miały beztroskie dzieciństwo. One jednak same zapragnęły chodzić do szkoły na Basztowej w Krakowie. Podobnie wnuki.
Nasza relacja była bardziej piedestałowa. Natomiast z naszymi dziećmi, czyli swoimi wnukami, których jest piątka, zbudował szalenie ciepłą, dotykową wręcz więź, lubił spędzać z nimi dużo czasu, zawsze chodził po nich do szkoły, do przedszkola, jak tylko wracał do Krakowa. Czasami nam to wręcz nie pasowało, mieliśmy inne zobowiązania: francuski, saksofon, balet. No ale jak tata przyjeżdżał, trzeba było wszystko rzucić, bo to nie był żaden argument, żeby nie pójść z dziadkiem na gorącą czekoladę. Życie było ważniejsze. I dzieciaki cieszyły się, jak je odbierał, bo przecież to superfajnie przejść się z dziadkiem przez Rynek. Tato też był zachwycony.
Zbigniew Wodecki miał wielkie poczucie humoru. Lubił żartować i patrzeć na swoje życie z dystansem. Ale miał też swoje wymagania:
On chciał, żebyśmy były damami. Nie kurami domowymi, tylko damami. Jego mama była damą, jego żona jest damą i my – jego córki – też mamy być damami. Nie chodzi o to, żeby zachowywać się pretensjonalnie, tylko nie robić pewnych rzeczy, które damie nie przystoją, choćby palić papierosy na ulicy.
Jego żona, Krystyna Wodecka, wiedziała, jak żyć z artystą. Jak mówi jej córka Katarzyna, to właśnie dzięki mamie ich dom przetrwał.
Z artystą nie można być 24 godziny na dobę, bo on ma inne potrzeby, inne wymagania, a przede wszystkim w każdym artyście jest sporo tego twórczego priorytetu czy egoizmu, który mu pomaga w karierze. Myślę, że moi rodzice wypracowali sobie znakomitą technikę wspólnego egzystowania, dlatego byli całe życie razem. Tata jechał na koncert, wracał, kilka dni spędzał w domu, znowu ruszał na koncert, wracał... w związku z tym nie dochodziło do kolizji z przemęczenia wielkim ego artysty w środowisku domowym.
Katarzyna Wodecka-Stubbs przyznała, że nie potrafi przestać myśleć o tacie.
Myślę o nim codziennie. Nie ma dnia, żebym nie czuła się bardzo związana z tatą. Nawet nie mam czasu na jakieś głębsze refleksje, albo raczej nie pozwalam sobie na nie.