separateurCreated with Sketch.

Mieszkanie wśród przyjaciół. Czy cohousing sprawdzi się w Polsce?

Grafika z sąsiadami
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Joanna Operacz - 10.02.22
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Marzy wam się dom albo mieszkanie, w którym mielibyście za sąsiadów przyjaciół, a dokoła mnóstwo zieleni i atrakcji? I to wszystko dużo taniej niż w budownictwie indywidualnym? Takie są założenia cohousingu. Ale wbrew pozorom nie jest to opcja idealna.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

W naszej polskiej rzeczywistości pierwsze skojarzenia z cohousingiem (ang. co-housing – wspólne mieszkanie) nie mogą być dobre. Temu, kto pamięta PRL albo nasłuchał się od rodziców opowieści na jego temat, od razu pewno staną przed oczami różne socjalistyczne rozwiązania, które w teorii miały integrować lud pracujący miast i wsi, a w praktyce zwiększały tylko tegoż ludu udręczenie i prowadziły do sąsiedzkich niesnasek.

Najbardziej znana socjalistyczna realizacja idei uwspólnionej przestrzeni mieszkalnej to warszawskie Osiedle za Żelazną Bramą. Twórcom 16-piętrowych bloków marzyło się, zgodnie z ideami lewicowych architektów i inżynierów społecznych, stworzenie społeczności, która po pracy zaspokaja większość potrzeb towarzyskich i kulturalnych razem z sąsiadami, a do własnych „jednostek mieszkalnych” udaje się tylko na noc.

Stąd pomysł na maciupkie mieszkania z mikroskopijnymi ślepymi kuchniami, a do tego olbrzymie przestrzenie wspólne na parterze i poszczególnych piętrach. Wkrótce się okazało, że po wielkich holach, w których miało kwitnąć życie sąsiedzkie, hula wiatr, i że kto tylko może, pisze podanie do spółdzielni o możliwość zaadaptowania kawałka przestrzeni wspólnej w celu powiększenia własnego mieszkania.

Skradziony proszek do prania

Poznałam to zjawisko na własnej skórze w dzieciństwie w latach 80. W bloku, w którym się wychowałam, łazienki miały metraż 2m × 2m. Spółdzielnia tłumaczyła, że przecież każda klatka schodowa ma własną pralnię w piwnicy, więc większe łazienki nie są potrzebne. Owszem, była pralnia. Tylko że moja mama skorzystała z niej cały jeden raz – dlatego że noszenie prania z trzeciego piętra okazało się niewygodne, i dlatego, że zginął nasz proszek.

Ale sama idea cohousingu nie jest z zasady zła. A nawet w niektórych sytuacjach może rozwiązać trudności mieszkaniowe i bytowe, zwłaszcza w przypadku młodych rodzin i seniorów. Wystarczy zwiedzić rekonstrukcję grodu w Biskupinie albo jakikolwiek skansen wsi ze wspólnymi budynkami, takimi jak ubojnia czy spichlerz, żeby sobie uświadomić, że pomysł na przestrzeń łączącą funkcje prywatne i wspólne nie jest żadną nowinką.

Cohousing. Lekarstwo na samotność

Współczesna koncepcja cohousingu narodziła się w latach 60. XX wieku w Danii. Jako pierwszy opisał go w 1964 roku architekt Jan Gudmand-Hoyer. W Danii cohousingi stanowią aż 8% wszystkich mieszkań i domów. Takie projekty istnieją również m.in. w Szwecji, Holandii, Niemczech, Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych. W Polsce kilka fundacji i biur architektonicznych przymierza się do zbudowania cohousingów, ale na razie nie powstał ani jeden.

Cohousing najbardziej przypomina znaną z polskich realiów wspólnotę mieszkaniową, ale różni się od niej znacznie większym zaangażowaniem mieszkańców, którzy najpierw uczestniczą w projektowaniu nieruchomości, a potem odpowiadają za jej codzienne funkcjonowanie. Nie tylko współdzielą przestrzeń, ale też sprzątają, wykonują drobne naprawy, pielą wspólny ogródek. W najbardziej zaawansowanej wersji cohousing to duże mieszkanie, w którym każdy ma własną sypialnię i łazienkę, ale dzieli kuchnię, pokój dzienny i pomieszczenia gospodarcze.

Taka organizacja przestrzeni ma zachęcać mieszkańców do zacieśniania więzi społecznych. A więc może być lekarstwem na atomizację, anonimowość i samotność, które doskwierają członkom wielu społeczeństw w zachodniej cywilizacji.
Modelowy cohousing tworzy 10-20 osób lub rodzin. Z założenia mieszkańcy takiej wspólnoty nie są przypadkowi – dobierają się np. ze względu na wiek, łączące ich relacje czy sytuację życiową. Np. istnieją dotowane przez państwo cohousingi dla kobiet, ofiar przemocy domowej.

Raźniej i taniej, czyli cohousing dla seniorów

W USA dość popularne są cohousingi senioralne. To osiedla niewielkich domów, kupowanych albo wynajmowanych przez osoby starsze. Każde takie osiedle, oprócz stosunkowo niewielkich części mieszkalnych, ma części wspólne, w tym czasami nawet basen, siłownię, gabinet pielęgniarski czy spa. W towarzystwie mieszka się raźniej i bezpieczniej, i można korzystać z różnych udogodnień, ponosząc mniejsze koszty.

Wielkim plusem cohousingu może być atrakcyjna cena nieruchomości. To zrozumiałe – jeśli razem z kilkoma rodzinami zbudujemy na dużej działce domy ze wspólnymi terenami zielonymi, placem zabaw i boiskiem, to dostaniemy dużo więcej za dużo mniej niż wtedy, gdybyśmy budowali indywidualnie.

Oczywiście są też minusy. Wystarczy jeden sąsiad niestosujący się do zasad, żeby obrzydzić życie wszystkim innym. No i rzecz podstawowa – nie każdy lubi spędzać dużo czasu w towarzystwie sąsiadów i wchodzić z nimi w ścisłe związki.

Razem, ale osobno

Cohousing nieco przypomina popularny w Polsce pomysł na budowanie domów na działce podzielonej na mniejsze parcele. Zwykle wygląda to tak, że grupa znajomych albo rodzina skrzykuje się i kupuje kawałek pola, dzieli je na działki i buduje domy. Nie jest to więc formalnie cohousing (bo każdy jest właścicielem swojej nieruchomości), ale w praktyce realizuje wiele jego założeń. – W wakacje czasem nie widzę swoich dzieci przez cały dzień, a czasem mam u siebie kilkanaścioro – opowiada Magdalena Kozłowska, matka czterech synów, która od 16 lat mieszka – jak mówi – w „komunie” na obrzeżach Warszawy.

„Komuna” ma swoje plusy i minusy. Magda najbardziej ceni sobie kooperację w podwózkach do pracy i szkoły. Latem praktycznie co tydzień wszyscy spotykają się na grillu. – Jeśli chcę upiec ciasto i zobaczę, że skończył mi się cukier, to nie jadę do sklepu, tylko idę do sąsiadki. I zdarza się, że mija godzina albo dwie i mąż musi mnie szukać, bo się zagadałam – śmieje się.

Gdy jeden z sąsiadów zachorował na nowotwór, a jego żona akurat urodziła dziecko i w dodatku musiała się zająć pilnym projektem z pracy, nikt z osiedla nie miał wątpliwości, co trzeba zrobić. Powstały trzy tabelki – jedna na obiady dla tej rodziny, druga na podwożenie Pawła na chemioterapię, a trzecia na spacery z niemowlakiem.

Osiedle (nie)przyjaciół

A minusy? Akurat Kozłowscy i ich sąsiedzi znają się jeszcze z liceum i lubią się, ale w tak bliskim sąsiedztwie nie da się uniknąć nieporozumień. Najtrudniejsze są kłótnie między dziećmi. – Czasami mam wątpliwości, czy znowu zdecydowałabym się na takie sąsiedztwo – przyznaje Magda. – Miałabym ochotę założyć kostium kąpielowy do pielenia w ogródku, ale nie robię tego, bo nie wiem, co by sobie pomyśleli sąsiedzi. Drobiazg, ale denerwujący. Takich drobiazgów są dziesiątki. Z drugiej strony – moja mama zawsze mi powtarza, że gdybym zamieszkała wśród obcych, to szybko bym doceniła to, co mam tutaj.

Architekt Jacek Kowalczyk też mieszka na osiedlu przyjaciół. Ich nieformalna wspólnota jest jeszcze ściślej związana, bo na początku wszyscy umówili się, że każda rodzina zrobi na swojej działce coś, co będzie służyło wszystkim – Kowalczykowie mają kort tenisowy, sąsiedzi zrobili u siebie plac zabaw, inni – małe boisko do koszykówki itd. Kowalczyk jest bardzo zadowolony z sąsiedztwa. Ale swoim klientom odradza rozwiązania podobne do cohousingu, np. budowanie domu na podwórku u rodziców bez przeprowadzenia formalnego podziału działki. Przez 30 lat pracy w branży nasłuchał się dużo o konfliktach, które pojawiły się np. gdy do domu na wspólnej działce sprowadziła się nielubiana synowa albo gdy zamieszkał tam ktoś z agresywnymi psami. – Jest dobrze, dopóki jest dobrze. Ale minie kilka lat i ktoś przepisze mieszkanie dzieciom albo je sprzeda. I nie wiadomo, czy nowi mieszkańcy też dobrze się odnajdą w tym układzie – argumentuje.

Jednak gdyby ktoś przekonany do cohousingu zaproponował mu zaprojektowanie takiej nieruchomości, przyjąłby zlecenie z radością. Byłoby świetnie wziąć udział w tworzeniu wielofunkcyjnej, przyjaznej przestrzeni, która zaspokaja różne potrzeby mieszkańców. Bez płotów, ale z dużą ilością zieleni i miejscem do rekreacji.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Tags:
Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.