Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Jak wygląda mój sąsiad?
Mieszkamy tu już trzy lata. Wiem, jestem trochę, tego… introwertyczna? Może? Nie wiem, lubię ludzi. Zajęta w myślach rozmaitymi sprawami, a najczęściej zajęta dziećmi, domem, pisaniem? Chyba tak. Ale że niewidzialna dla otoczenia – to już przesada! Dało mi to naprawdę do myślenia.
Okazja do zrobienia czegoś z tym faktem nadarzyła się niedługo potem. Sąsiadka (także z bliźniaka obok, ale z jego drugiej połowy) przyszła zaprosić nas na integracyjne andrzejki. W gronie obecnych mieli się znaleźć mieszkańcy pobliskich domów. Wiedziałam, że nie ma odwrotu. I choć dopadły mnie wątpliwości, bo syn dostał ponad 39 stopni gorączki, postanowiliśmy z mężem, że przynajmniej jako delegacja pojawię się na spotkaniu.
Wieczorem w jedynym dużym sklepie w naszej wsi zakupiłam półprodukty na danie na ciepło, którego wykonanie zajmuje mi 10 minut. Przy kasie dostrzegłam człowieka, który przypominał mi sąsiada z naprzeciwka. Patrzyliśmy na siebie badawczo. Nie miałam jednak pewności. On też nie. I tak zostało.
Sąsiedzi - oni naprawdę istnieją
Spotkaliśmy się w andrzejkowej kuchni przy bufecie. „Stałeś przy kasie naprzeciwko mnie godzinę temu?”– zapytałam. „Tak, to mogłem być ja. A gdzie ty mieszkasz?”. Tu poległam kompletnie. „Naprzeciwko ciebie”. Mówimy sobie dzień dobry kilka razy w miesiącu!
Wieczór był przeciekawy. Każdego po kolei informowałam, że pojawiłam się na przyjęciu, by udowodnić, że istnieję. Z pisarskiej jaskini wyrwana w sam środek towarzyskiego eventu, odkryłam, jak niezwykle ciekawi i życzliwi ludzie nas otaczają. Jak nietuzinkowe mają pasje. Jak długo znają się już między sobą. Jak budowali to miejsce i zamieniali je z pól i bezdroży w nasze osiedle domków. I jak dobrze bawić się razem na parkiecie, bo okazało się, że jest w nas także żywa potrzeba wspólnych wygłupów i żartów. Przed północą wymieniłam męża, czuwającego przy chorym synku, by też mógł chwilę pobyć z innymi (jako stary „powsinoga” jest znacznie łatwiej kojarzony).
SMS-y łatwiejsze niż rozmowa
Tyle anegdoty. Wydarzenia te zapoczątkowały we mnie jednak poważne przemyślenia. Nie tylko z gatunku, że bliżej nam do podtrzymywania facebookowych znajomości (a tablica od chwili otwarcia portalu już prosi o danie znać innym, co u ciebie słychać i o czym myślisz). I że łatwiej dialogować poprzez SMS-y z drugim końcem miasta czy świata nawet z prawdziwymi przyjaciółmi, którzy – zajęci codziennością tak bardzo jak my, czas pozostający na spotkania towarzyskie muszą (jak i my) dzielić rozsądnie i trudno się fizycznie w jednym miejscu spotkać.
Pomyślałam o tym, że świat stał się tak nieludzki i samotny dlatego, że zanikły podstawowe, organiczne więzi tworzone wokół własnego obejścia. W promieniu metrów, nie kilometrów. Jak wydarzało się to dawniej, kiedy o to, co słychać, nie pytał Facebook, czerpiący zyski z odsłon strony, ale sąsiad. I gdy można było wejść do kogoś na pół godziny na kawę, pożyczyć szklankę cukru i obejrzeć razem mecz.
Sąsiad w naszym domu
Dlaczego tak się nie dzieje? Możemy narzekać na czasy, na media, na kulturę zapracowania, ale wydaje mi się, że są to bardziej wymówki i dla spokoju sumienia przytaczamy sprawy, na jakie rzeczywiście nie mamy wpływu. Myślę, że te więzi nie istnieją, bo po prostu nie zapraszamy sąsiadów do naszych domów. Bo nie otwieramy drzwi (może czekamy na kogoś odważnego, kto zrobi to pierwszy?). I nie podejmujemy ryzyka poznania kogoś, kto może myśleć inaczej niż my, mieć inne poglądy, lubić inny rodzaj muzyki i czytać inne gazety. Można tak bardzo szukać bezpieczeństwa, że przez mur własnego obejścia nikt nas nie dojrzy.
Oglądałam jakiś czas temu bardzo ciekawy wywiad z młodą amerykańską poetką. Zapytana o to, jaki dałaby przepis na spełnione życie, w którym rozwijamy wszystkie nasze pasje i nie marnujemy talentów, odpowiedziała coś, co wydawałoby się być zupełnie nie na temat: „Idź do swojego sąsiada, zwłaszcza tego, z którym dawno nie rozmawiałeś, i zapytaj, co u niego słychać”.