Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Sara zdecydowała się opowiedzieć historię swoich rodziców po to, by „pozostawić świadectwo wiary i miłości, której mogła doświadczyć przede wszystkim ona sama, ale także wszyscy z jej bliskiego otoczenia”.
Tak właśnie napisała w e-mailu zaadresowanym do naszej redakcji ponad rok temu. Dziękuję jej za to, że wybrała właśnie Aleteię, by podzielić się tą piękną i cenną historią, która przypomina nam, że ostatnie słowo nie należy do śmierci, ponieważ Chrystus zwyciężył śmierć, dając nam życie wieczne.
Jeśli miałabym jednym słowem podsumować to wszystko, co Sara opowiedziała mi przez telefon (gdy w końcu udało nam się skontaktować na kilka dni przed wigilią), ujęłabym to słowami: życie wieczne.
Dziękuję, Saro, bo dzięki tobie w Boże Narodzenie zrodziło się we mnie pragnienie, by nadeszła już Pascha.
Świadectwo Sary
Powiesz kilka słów o sobie?
Mam na imię Sara i mam 31 lat. Jestem drugim dzieckiem moich rodziców. Pracuję jako listonoszka i ukończyłam studia humanistyczne. Chciałam opowiedzieć historię moich rodziców, aby zostawić świadectwo wiary, by oddać chwałę Bogu. Moi rodzice, Fausto i Fiorella, pobrali się w 1987 r., mając po 23 lata, w Rzymie, gdzie do dziś mieszkamy. Rok później urodziła się ich córeczka, Ambra, która z powodu wad rozwojowych zmarła po zaledwie 4 miesiącach życia. Później urodziłam się ja i mój brat Alessio. Rodzice dorastali w rodzinach chrześcijańskich, jednak byli niepraktykujący. W domu często słychać było bluźnierstwa, a na mszę chodziło się tylko przy okazji świąt. Jednak Bóg, który jest Bogiem dobrym, przywołał ich do siebie poprzez bolesne doświadczenie, jakim była choroba mojej matki.
Kiedy zachorowała twoja mama?
W 2001 r. mama dowiedziała się, że ma złośliwego guza mózgu. Lekarze dawali jej zaledwie kilka miesięcy życia. W naszym domu rozgościła się rozpacz i zawładnęła moimi rodzicami. Jedynym pragnieniem mamy było zobaczyć, jak dorastają jej dzieci. Mieliśmy wówczas kolejno 10 i 5 lat. W tym czasie, pełnym smutku, przygnębienia i lęku, rodzice zostali zaproszeni przez znajomych do kościoła na katechezy, które dotyczyły nadziei i wiary. Najpierw zaczął uczęszczać na nie mój tata, a niedługo później wybrała się również mama. W ten sposób zbliżyli się do Boga i rozpoczęli swoją drogę wiary, drogę neokatechumenalną.
Co wydarzyło się po zdiagnozowaniu raka?
Specjaliści, pod których opieką znajdowała się mama, nie dawali jej nadziei. Powiedzieli, że nowotwór jest nieoperacyjny i niestety nie mogą nic zrobić. Moi rodzice jednak się nie poddali, nie byli w stanie się z tym pogodzić. Mamę przerażała myśl, że miałaby zostawić nas, którzy byliśmy jeszcze dziećmi. Potrzebowała czasu. Ojcu udało się znaleźć na północy Włoch lekarza, który zgodził się ją operować. Mama poddała się operacji, która, dzięki Bogu, się udała, i Pan dał jej kolejne 15 lat życia. Bóg przyjął jej pragnienie, by zobaczyć, jak dorastamy. Pomimo różnych trudności i problemów wynikających z choroby, mama nigdy nie przestała wierzyć ani chodzić do Kościoła.
Co przyniosło ci jej świadectwo?
Pamiętam, że w czasie, gdy rodzice jeździli na północ kraju w związku z leczeniem mamy, często dołączali do nich bracia ze wspólnoty, by okazać im wsparcie. Ta ich bliskość bardzo dotykała naszych rodziców. Moje i taty życie skoncentrowane było wokół opieki nad mamą aż do samego końca, aż do momentu, w którym w 2014 r. wróciła do domu Ojca. Jej pogrzeb był wielkim świętem. Miłość Boga i całego Kościoła była dla nas wielkim wsparciem zarówno w czasie choroby, jak i w momencie jej śmierci. Bóg pozwolił, abym Go poznała przez to bolesne doświadczenie, abym mogła zaświadczyć, że On nie ocala od cierpienia, ale ocala w cierpieniu, chroni nas nie od śmierci, ale w doświadczeniu śmierci, nigdy nas nie opuszcza. Bóg jest z nami, cokolwiek by się nie działo. Pamiętał o tym mój ojciec, gdy odkrył, że on sam również jest chory.
Odwagi, Bóg jest z nami. Na zawsze
Kiedy zaczęło być źle z twoim tatą?
W 2019 r. u taty zdiagnozowano nowotwór okrężnicy. Pomimo dwóch operacji, które przeszedł, pomimo leczenia, choroba szybko się rozprzestrzeniała i objęła cały organizm. Gdy lekarka uprzedziła mnie, że tacie pozostało zaledwie kilka tygodni życia, moja wiara się zachwiała. Musiałam mu powiedzieć, że zostało mu niewiele czasu. Chciałam, by mógł się przygotować, by był gotów. Tego dnia, zanim przekazałam mu słowa lekarki, udałam się do taty, który prawdopodobnie i tak był wszystkiego świadomy, i zadałam mu to ekstremalnie ważne dla mnie pytanie: „Tato, czy ty wierzysz w życie wieczne?”. A on odpowiedział: „Tak, wierzę”. I powiedział to głosem mocnym, zdecydowanym i poważnym. Wtedy o wszystkim mu powiedziałam.
Jak poradziłaś sobie w ostatnich chwilach jego życia?
Byłam pewna jego wiary. Byłam pewna, że mimo wszystko tata uważa, że „Bóg uczynił wszystko słusznie w jego życiu”. Ostatnie dni, jakie spędziłam razem z nim na wspólnej modlitwie, są dla mnie niesamowitym darem, który zachowam na zawsze w moim sercu. Najpiękniejszym dziedzictwem, najcenniejszym dobrem, jakie mi przekazał, jest wiara. Bóg pozwolił mi być blisko taty aż do samego końca, kiedy otoczony miłością w maju 2021 r. odszedł do domu Ojca, gdzie, jestem pewna, czekały na niego mama i moja siostra. Także jego pogrzeb był wielkim świętem. Tata swoim życiem poruszył serca wielu osób. Były one obecne w czasie jego ostatniej drogi. Wyznanie wiary wyśpiewane w kościele było pieczęcią całej tej historii, która może wydawać się smutna, pełna cierpienia i śmierci, ale tak naprawdę, pośrodku tego wszystkiego jaśniała zawsze nieskończona miłość Boga, który nigdy nas nie opuścił. I nigdy tego nie zrobi. Mam nadzieję tym małym świadectwem dodać choć trochę odwagi wszystkim tym, którzy czują się przygnieceni przez życie. Odwagi, Bóg jest z nami. Na zawsze.