Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Pierwszą wiadomość o swoim mężu, który w 1944 r. został powołany do Wojska Polskiego, Katarzyna Cymbalista otrzymała jeszcze tego samego roku w listopadzie, ze szpitala, gdzie trafił jej ranny mąż. Potem kontakt się urwał. Przełom nastąpił po… 66 latach, w 90. urodziny pani Katarzyny.
Dopiero wtedy poznała prawdę o tym, co stało się z jej mężem. Gdy Jan został powołany do wojska, miała 24 lata. W liście ze szpitala nie napisał do żony wprost, że jest ranny, ale narysował karabin i pocisk, nie chciał jej martwić.
– Na odezwę, że formowane jest Wojsko Polskie, dziadek Michał, po naradzie rodzinnej, zadecydował, żeby jego trzej synowie – Jan, Władysław i Franciszek zaciągnęli się do polskiej armii, żeby „bić Niemca”. I tak latem 1944 r. mego wuja Franciszka i jego brata Władysława (który już wcześniej brał udział w kampanii wrześniowej, już jako żołnierz zawodowy 5. Pułku Artylerii Lekkiej we Lwowie), powołano i wysłano do Żytomierza, do formującej się II Armii WP. A mego ojca Jana dopiero jesienią (bo wcześniej jego rocznik, tj. 1908 r. był za stary na „wojaczkę”), a konkretnie w październiku 1944 r. wysłano do Rzeszowa, do formującej się III Armii WP. Jednak z braku żołnierzy stworzono 10. Dywizję Piechoty 25, 27, 29 Pułku Piechoty – opowiada pan Jan Cymbalista junior.
Jego dziadek Michał także był oficerem w armii austro-węgierskiej i brał udział w I wojnie światowej, podczas której został ranny. Rodzina Cymbalistów ma korzenie w województwie tarnopolskim. W obawie przed banderowcami zostali przesiedleni do Nysy, a potem do okolicznej Reńskiej Wsi. Pan Jan, dziś 76-letni, wciąż tam mieszka, ciesząc się z wnuków i prawnuków.
Bez śladu
Ale o tym, że ojciec trafił do Rzeszowa, rodzina dowiedziała się dopiero wiele lat po wojnie, gdy jego syn Jan rozpoczął poszukiwania śladów ojca.
Katarzyna Cymbalista, mama pana Jana, otrzymała jedynie wiadomość jesienią 1944 r. z jednostki męża, że wszystko z nim w porządku, i żeby się nie martwiła. Na tym wszelki kontakt się urwał, na kolejne… 66 lat. Dwaj bracia Jana Cymbalisty wrócili z wojny, a o nim samym nie było żadnych informacji. Żona w 1948 roku zwróciła się do Sądu Grodzkiego w Nysie o uznanie go za zmarłego podczas działań wojennych, wcześniejsze poszukiwania przez Czerwony Krzyż nie dały bowiem żadnego rezultatu.
– Mama nie chciała o tym rozmawiać, gryzła się z tym w samotności. Nie wiedziała, czy ojciec może nie wrócił dobrowolnie, gdzieś się osiedlił, a może założył nową rodzinę – wspomina pan Jan.
On sam już od najmłodszych lat obiecywał sobie, że będzie szukał ojca. Trwało to… 60 lat. I sam miał w tym czasie chwile zwątpienia, że być może faktycznie ojciec po prostu postanowił nie wrócić, osiadł gdzie indziej.
Poszukiwania rozpoczynał od PCK, genealogicznych portali internetowych, Centralnego Archiwum Wojskowego. Dzięki tym źródłom dowiedział się, że ojciec został wcielony do jednostki w Rzeszowie, oraz że tam został odesłany do szpitala. Jak się później okazało – wskutek ciężkich ran postrzałowych nogi. Idąc tym tropem rozpoczął poszukiwania na Podkarpaciu. Szukając ludzi o tym samym nazwisku, poznał m.in. p. Irenę z Rzeszowa, którą uważa za przyszywaną siostrę, oraz p. Józefa z Jasionki, którzy wspierali go w poszukiwaniach. Pani Irena namówiła go też na upublicznienie historii jego niezwykłych poszukiwań.
Przełom
– W końcu z braku informacji o ojcu praktycznie zwątpiłem w dalsze poszukiwania, myśląc że może przeżył i nie chce się ujawnić. Przełom nastąpił w 90. urodziny mamy, w czerwcu 2010 r. Otrzymałem wiadomość na portalu Genealodzy.pl od p. Grażyny Gabi z Hamburga, że odnalazła mego ojca. Jest, jest, jest!!! To była wielka radość – wspomina Jan Cymbalista junior.
Na rosyjskiej stronie obd-memorial.ru odnalazł dwa dokumenty: księgę pochowanych żołnierzy Armii Radzieckiej i akt zgonu.
– Zgadzały się wszystkie dane: imię dziadka, żony, rok urodzenia. Jedynie nazwisko napisane było przez „i”: Cimbalista. Jak te dane znalazły się w dokumentach Armii Czerwonej? Nie wiadomo – mówi Jan Cymbalista. – Ta wiadomość przyniosła mojej mamie spokój. Wreszcie wiedziała, co się stało z tatą.
Z dokumentów wynikało, że ojciec pana Jana zmarł 24 grudnia 1944 r. i został pochowany dwa dni później w Rzeszowie, na cmentarzu za przejazdem kolejowym osiedla lotniczego, w mogile nr 58.
– Dlatego nie można było go odnaleźć, nie było żadnego śladu w polskich dokumentach. Rosjanie dopiero w 2006 r. udostępnili te dokumenty do wglądu – wyjaśnia Jan.
Rodzina wreszcie dowiedziała się, co się stało, ale wciąż niejasne było miejsce pochówku. Początkowo wydawało się, że być może jest ono w okolicy lotniska na Jasionce, później, że na cmentarzu przy ul. Lwowskiej w Rzeszowie. I tam właśnie, pan Jan wraz ze swoją żoną co roku przyjeżdżali spod Nysy do Rzeszowa, na domniemaną mogiłę ojca. Tak było do 2018 r.
Spokój ducha
– Cały ten czas nurtowały mnie pewne wątpliwości co do lokalizacji miejsca pochowania ojca. Okazało się, że w 1937 roku na południu Rzeszowa wybudowano zakłady PZL z całym kompleksem budynków i do tych zakładów prowadzą tory kolejowe, a w pobliżu znajduje się stary cmentarz komunalny przy ul. Podkarpackiej. Tam jest kwatera żołnierzy radzieckich. Dlatego pisarz prowadzący księgę pogrzebową szpitala nr 1828 napisał „za przejazdem kolejowym” – mówi pan Jan.
I właśnie na cmentarzu w Zwięczycy nastąpił finał poszukiwań Jana Cymbalisty juniora. Teraz co roku pan Jan jeździ właśnie tam, gdzie znajduje się tablica upamiętniająca jego ojca. Na tablicy widnieje kopia jego jedynego zdjęcia, które otrzymał od swojej matki, Katarzyny.