Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Dziesięć lat temu spadł na nią samobójca, który wyskoczył z siódmego piętra budynku, obok którego przechodziła. Beata Jałocha miała pracę i rozwijała się zawodowo. Znalazła się w niewłaściwym miejscu i czasie. Kobieta do dziś porusza się na wózku. Nie brakuje jej jednak wiary, nadziei oraz pasji. Na podstawie jej historii powstał musical „Niebo” wystawiany przez Teatr Muzyczny ROMA.
Anna Gębalska-Berekets: Wraca pani czasami do dnia wypadku?
Beata Jałocha: W zasadzie to nigdy nie miałam takich momentów. Związane to było z ogromną świadomością tego, co się stało – jestem fizjoterapeutką. Jak tylko usłyszałam diagnozę, wraz z personelem medycznym szpitala podjęliśmy działania mające na celu znalezienie jak najlepszego rozwiązania. Zależało mi na tym, aby skupić się na tych sprawach, które mogłyby budować moją przyszłość. Nie chciałam żyć przeszłością i analizować tego, co się wydarzyło.
Ta świadomość dotycząca urazu, profesjonalna wiedza, bardziej pani pomagały czy przeszkadzały?
Ta wiedza z jednej strony mnie obciążyła, ale z drugiej dała też narzędzie do tego, aby podjąć jak najszybsze działania, które mogłyby dać mi szanse. Świadomość sytuacji, w której się znalazłam, pozwoliła mi przygotować odpowiedni plan. Nikt nie chce przeżywać tragedii na oczach innych, ale byłam do tego zmuszona. Nie uzyskałam żadnego odszkodowania, które pozwoliłoby mi zadbać o rehabilitację czy zakup samochodu dostosowanego do mojej niepełnosprawności. Stwierdziłam jednak, że mimo urazu chciałabym mieć normalne życie, chociaż to wiązało się z ogromnym wysiłkiem.
Beata Jałocha: Doceniam życie
Co jest najtrudniejsze w momencie, kiedy człowiek w wyniku zaledwie jednego nieprzewidywalnego wydarzenia musi zmienić całe swoje życie? Trudno było je pani przewartościować?
Jeśli chodzi o wartości, to one się nie zmieniły. Wróciłam do Krakowa – mojego rodzinnego miasta. Po wypadku nie chciałam rezygnować z życia, ale zależało mi na tym, aby zawalczyć o przyszłość. Nie zmieniłam się jako człowiek. Zawsze doceniałam życie. Zawodowo pracowałam z pacjentami, poznawałam ich tragedie praktycznie każdego dnia. Miałam świadomość tego, czym jest zdrowe ciało i jak trudno – po udarze czy wypadku – odzyskać pełnię sił. Po własnych doświadczeniach dogłębnie zrozumiałam drogę, jaką musi przejść pacjent. Dotąd wydawało mi się, że tych trudności w jakiś sposób dotykałam, ale dopiero znalezienie się w podobnej sytuacji daje większą świadomość.
Bardziej doceniła pani życie?
Będąc w szpitalu, każdego dnia walczyłam sama z sobą, z własnymi słabościami. Dawałam sobie powody do kolejnych prób. Przekonywałam samą siebie, że muszę iść do przodu, bo nie mam do czego wracać. Największym problemem był ból, który mi towarzyszył nie tylko wtedy, ale i teraz. Odbierał nieraz siłę i determinację, ale nie spowodował, abym nie doceniała życia.
Dzięki wierze człowiek może więcej
Pomogła pani wiara?
Wiara i nadzieja bardzo mi pomogły w zmianie sposobu myślenia. Dzięki temu miałam ufność w to, że znajdę sposób, aby poukładać na nowo swoje życie. Kiedy wierzysz, że droga, którą idziesz, jest tobie dana, bo Bóg ma dla Ciebie plan, znajdujesz siły na kolejny dzień. W sytuacjach, kiedy jest naprawdę źle, nie wystarczą słowa pocieszenia: „będzie dobrze”, „wszystko się jakoś ułoży”. Ważna jest wiara w to, że nie należy koniecznie opierać się tak bardzo na innych, ale budować przekonanie, że sobie poradzę.
Od momentu, kiedy dowiedziałam się, że doznałam takiego urazu, towarzyszyło mi przekonanie, że będę dążyła do normalnego życia. Oczywiście dojście do samodzielności kosztuje – mój organizm jest słabszy, siły znacznie szybciej uciekają. Dzięki wierze człowiek jest w stanie zrobić znacznie więcej. Kiedy spotykam osoby, które zmagają się z problemami, potrafię im podsunąć jakieś rozwiązania. W ogóle mam dużą wiarę w ludzi, ale i w projekty, które mogą zaowocować czymś dobrym.
Szukać tego, co dodaje energii, a nie ją zabiera
Nie wiedziała pani, jakie będzie życie w przyszłości... A jednak nie poddała się pani. Jak wygląda pani codzienność i co nadaje jej sens?
Od początku nastawiałam się na rzeczy, które można zmienić. Moje ciało wymaga ciągłej rehabilitacji, uraz jest urazem przewlekłym. Wiąże się z nim ból, z którym codziennie żyję. Kilka miesięcy temu został mi wszczepiony specjalny symulator, dzięki któremu ten ból jest nieco mniejszy. Przez osiem lat nie mogłam sypiać w nocy, budziłam się kilkakrotnie. Jakość mojego życia znacznie się obniżyła po wypadku. Zdawałam sobie sprawę, że pewne czynności muszę wykonywać w jak najkrótszym czasie, bo później zabraknie sił, a umysł nie będzie mógł znieść bólu.
Dlatego we wszystkim, czego się podejmowałam i podejmuję, staram się być dokładna i skuteczna. Lubię pracować w trybie zadaniowym. Zastanawiam się nad tym, co mnie buduje, a nie wracam do czegoś, co zabiera mi siły. Gdybym myślała o tym, co się wydarzyło, analizowała wypadek bez końca, czułabym się gorzej i – prawdę mówiąc – do niczego dobrego by mnie to nie zaprowadziło w życiu.
W wielu wypowiedziach sporadycznie mówiłam także o bólu – opowiadanie o nim powodowało, że traciłam energię. Bardziej zależy mi na tym, aby coś dobrego wynikło z mojej historii. Uwielbiam planować, znajdować pasje, które sprawiają, że czuję się szczęśliwa i jestem uśmiechnięta. Dlatego zdecydowałam się na latanie szybowcami. Tam też ważna jest energia. W życiu trzeba szukać tego, co dodaje energii, a nie ją zabiera.
Jak nauczyć się takiego pozytywnego myślenia?
Jeżeli coś zabiera pani siły i jest przykre, to stara się pani eliminować to wszystko, co sprawia ból.
Trzeba pamiętać, że życie z natury nie jest łatwe, a po takim wypadku – szczególnie. Dlatego nie mogę sobie pozwolić zbyt często na opowiadanie o dniu wypadku. Szukanie odpowiedzi na pytania: „dlaczego ten człowiek spadł”, „po co to zrobił” nie ma sensu. Pytanie, w jakim celu coś się wydarzyło, może pokazać kierunek zbudowania czegoś nowego i sprawi, że nie zostanę w miejscu wypadku.
Życie to dar
„Nauczmy się doceniać małe rzeczy, nawet te najmniejsze, żyć bez oczekiwań i brać życie takim, jakie jest” – to pani słowa. Życie traktuje pani w kategoriach daru?
To było zdanie, które wypowiedziałam tuż po wypadku. Oczywiście, fajnie jest mieć oczekiwania wobec życia, ale to od nas zależy, jak będziemy się rozwijać. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że warto doceniać każdą małą rzecz, stawiać sobie cele i je realizować. Życie jest darem. Doświadczenia zaś sprawiają, że ono się zmienia i pojawiają się nowe możliwości.
Podejmuje pani nowe działania. Jak nie stracić, mimo niepełnosprawności, tego apetytu na podejmowanie nowych wyzwań?
Zastanawiam się bardziej nad tym, jak możliwa jest codzienność, gdy życie pozbawione jest takiego apetytu. Wszystko tak naprawdę zależy od nas. Dobrze jest mieć plan na siebie. Być uważnym na to, co dzieje się wokół i jakie mam możliwości. Tak było w przypadku lotów szybowcami. Wcześniej nie byłam zainteresowana lotnictwem. Po zakończeniu jednej z konferencji podeszła do mnie osoba z fundacji i zapytała, czy nie chciałabym wziąć udziału w pewnym projekcie. Kiedy człowiek jest otwarty na nowe możliwości, życie nabiera barw. Jestem osobą, która lubi podejmować wyzwania. Może to kwestia podejścia do życia i ludzi oraz ciekawości na to, co przyniesie przyszłość.
Dobre owoce tragicznego wypadku
Uprawia pani sporty ekstremalne, leciała balonem, teraz jest kurs latania szybowcami... Co pani to daje?
Podczas latania odczuwam moją niepełnosprawność – organizm szybciej słabnie i nie mogę długo przebywać w powietrzu. Odpoczywa jednak mój umysł. Szybowanie jest bardzo absorbujące, należy szybko podejmować decyzje. Wymaga skupienia, zadbania o kondycję umysłową. Ale mimo to moja głowa wtedy odpoczywa. Zostawiam problemy dnia codziennego, wózek, nie ma tam znaczenia, czy chodzę, czy też nie. Szybowiec jest dostosowany do mojej niepełnosprawności i mogę się tam czuć swobodnie. Po godzinnym locie wysiadam z szybowca i mam uśmiech na twarzy.
„Fajnie, gdyby mój wypadek przekuł się na coś wartościowego...”. To też pani słowa. Spełniły się?
Dużo było takich sytuacji, kiedy ktoś po upublicznieniu mojej historii lub kontakcie ze mną czy rozmowie inaczej spojrzał na swoje życie i je przewartościował. Ostatnio takie poruszenie wywołał spektakl „Niebo” w Teatrze Muzycznym Roma. Opowiedzenie historii mojego życia trafiło w ręce dzieci, które zrobiły to w piękny sposób.
Musical „Niebo”
Jak pani przyjęła pomysł powstania tego musicalu?
Bardzo się ucieszyłam. To historia opowiedziana z prawdą i dotykająca głębi życia. Jeśli widzę, że coś może przynieść dobre owoce, to angażuję się w takie projekty. Tak było i tym razem.
Na wielu zdjęciach towarzyszy pani chrześnica. Marzy pani o założeniu własnej rodziny?
Zawsze chciałam, aby w moim życiu nic mnie nie ominęło. Jeżeli spotkam odpowiednią osobę, to oczywiście, że tak! Wypadałoby się wcześniej jeszcze zakochać (śmiech).
Ma pani jeszcze inne marzenia?
Chciałabym żyć bez bólu oraz wśród ludzi, którzy są życzliwi i patrzą w podobnym kierunku.