separateurCreated with Sketch.

Msza i różaniec „na zaliczenie”? Czyli jak (nie) działa przygotowanie do bierzmowania

Jak zorganizować przygotowanie do bierzmowania?
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
System przygotowania do bierzmowania czy pierwszej komunii z indeksem w dłoni teoretycznie działa. Tak mi się wydawało, dopóki sprawa nie zaczęła dotyczyć moich dzieci.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Parafialna biurokracja

Moja parafia należy do tych, w których dzieci pierwszokomunijne i bierzmowani mają specjalne indeksy, a w nich tabelki z rubrykami do wypełniania. Są tam sekcje: „Msze święte niedzielne”, „różaniec”, „nabożeństwo majowe”, „roraty” i inne nabożeństwa w ciągu roku. Specjalne miejsce mają też uroczystości: Boże Narodzenie, Wielkanoc, Zesłanie Ducha Świętego czy Boże Ciało. Dzieci zbierają podpisy księży w poszczególnych sekcjach. Bez nich mogą mieć kłopot z przystąpieniem do danego sakramentu.

Na marginesie, podobnie rzecz się ma w przypadku katechez przedmałżeńskich. O sposobach na fałszowanie różnych zaświadczeń (łącznie z zaświadczeniem o spowiedzi przedślubnej) mogłabym pisać naprawdę długo.

Odhaczone – zaliczone? Nie ma mowy!

System teoretycznie działa. Dzieci przychodzą na msze święte, nabożeństwa różańcowe, drogę krzyżową, uroczystości, ale na tym – mam wrażenie – się kończy. Byle zdobyć podpis. Stoją czasem godzinę pod drzewem, by wrzucić na tacę indeks do podpisu. Odbierają je później z zakrystii. Zaliczone? Owszem.

Mieliśmy to szczęście, że wszystkie nasze dzieci przygotowywały się do wczesnej komunii świętej, więc w tym przypadku nie dotyczyły nas żadne indeksy. Z bierzmowaniem było już trudniej. Nasze córki zgodnie stwierdziły, że żadnych (cytuję) „głupich podpisów nie będą zbierały”. W duchu je popierałam. Takie zbieranie podpisów jest rzeczywiście pozbawione sensu, gdy robi się to wyłącznie dla samego zbierania.

Kto mi podpisze indeks?

W naszym domu jest tak, że różaniec odmawiamy codziennie – nie tylko w październiku. Na msze chodzimy regularnie. Drogę krzyżową odprawiamy w domu. Czasem, głównie ze względu na młodsze dzieci, chodzimy na nią też do kościoła. Wokół cmentarza, na którym leżą moi dziadkowie, są kapliczki kalwaryjskie. Czasem więc nabożeństwo dzieje się u nas rodzinnie właśnie tam.

Nie mamy „ciśnienia” pod tytułem: „Kto nam teraz podpisze indeks, potwierdzając, że tu byliśmy, że się modliliśmy?”. Czy nie tak powinno wyglądać przygotowanie do wszystkich sakramentów – wzrastanie w rodzinie, życie Eucharystią, nabożeństwami, modlitwą, spowiedzią? Gdyby na tym miało to polegać, bez wątpienia byłoby dużo mniej dzieci pierwszokomunijnych czy bierzmowanych. Ale od liczebności przeszlibyśmy do jakości. Nie nawołuję do rewolucji, ale do normalności, bo nie mam wątpliwości, że w wielu miejscach system indeksowy to czysta duchowa patologia.

Nasze córki ostatecznie nie oddały wypełnionych indeksów, bo nie zbierały – jak to określiły – „głupich podpisów”. Poszły na obowiązkową rozmowę przed bierzmowaniem, która decydowała o przystąpieniu do sakramentu, i potrafiły się obronić. Przedstawiły swoje racje, przyniosły zaświadczenie od proboszcza parafii, w której są we wspólnocie. Wykazały, że tam mają swoją formację. Odwołały się też do logicznego myślenia i zmysłu obserwacji księdza wikariusza, pytając: „Nie widzi nas ksiądz na mszy świętej w niedzielę?”. I bierzmowanie zostało udzielone.

Jakie przygotowanie do bierzmowania?

Obserwuję podejście młodych do tego typu sprawdzania ich wiary. Niektórzy mają tak również w starszym wieku. Coś w rodzaju studenckiego „zakuć, zdać, zapomnieć”. I w sumie im się nie dziwię. Bo co młody człowiek na wsi lub na tzw. blokowisku znajdzie na ogół w swojej parafii? Jakiś konkretny pomysł formacyjny? 

Narzekamy nieraz, że w kościołach brakuje młodych, podczas gdy w niektórych parafiach nie ma nawet mszy świętej ze śpiewem młodzieżowej scholi, przygotowaniem przez nich modlitwy wiernych, nie mówiąc o homilii z myślą o nich. Dlaczego nie ma? Bo nie przychodzą? A dlaczego nie przychodzą? Bo nie widzą parafii jako miejsca dla siebie. Koło się zamyka. I czy potrzeba tu wielkich, atrakcyjnych akcji? Myślę, że wystarczy ktoś, komu będzie się chciało z młodymi po prostu być, a nie grzmieć z ambony, że dzisiejszą młodzież to już można spisać na straty.

Niewierząca nastolatka na mszy

Znam kilka takich niesamowitych osób – katechetek, księży, małżeństw, którzy nie boją się wyzwań, trudnych tematów, ale przede wszystkim, którzy chcą z młodymi być i traktować ich poważnie.

Jedna z moich koleżanek, prowadząca na Instagramie profil „Pani od religii”, zabrała na święto młodych do Medjugorje grupę młodzieży – nie tylko swoich uczniów i nie tylko katolików. Nie zmuszała nikogo do modlitw, do czuwania przed Najświętszym Sakramentem. Poprosiła ich jedynie, by byli z nią na mszy świętej otwierającej. Po prostu – żeby byli.

Po powrocie z tego wyjazdu zapytała, co podobało im się najbardziej. Spodziewała się, że odpowiedzą: wodospady, basen, lody, wycieczki. A jedna z dziewcząt (niewierząca) powiedziała, że największym przeżyciem było dla niej to spotkanie na placu. Nie wiedziała nawet, że to była msza święta. Powiedziała, że niesamowite było to, ile osób zebrało się w jednym miejscu z tego samego powodu.

Mam nieodparte wrażenie, że gdyby zapalić w młodych chęć uczestnictwa w życiu Kościoła, dać im przestrzeń, środowisko, czas i siebie samego, to żadne sprawdzanie nie byłoby konieczne. Musimy zacząć ich pociągać, a nie pchać na siłę w stronę Kościoła.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.