Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Bóg wybrał to niech się martwi?
Obrazek, w którym Bóg coś kreuje, zmienia, komuś pomaga i wykorzystuje do tego mnie jako swoje narzędzie, zawsze działał mi na wyobraźnię. Niestety zbyt łatwo i bezpodstawnie przyjmowałem, że to narzędzie zawsze jest dobrze przygotowane. No bo jak ma takim nie być, skoro sam Bóg je wybiera, prawda? Tymczasem niestety – to nie magia. Wprawdzie zgadzam się ze stwierdzeniem, że Bóg nie wybiera zdolnych, ale uzdalnia wybranych. Mimo to daleki bym był od powiedzenia: wybrał, to niech się martwi, jak uzdolnić. Sam o siebie też mogę się pomartwić, a potem podjąć pewne decyzje. I celowo nie piszę: postanowienia, tylko właśnie decyzje. Ale po kolei.
Uwaga ogólna: będę się chwalił czymś, co wdrożyłem w swoje życie. Podkreślam: swoje. Nie jest to fachowa wiedza, ale świadectwo o tym, co u mnie zadziałało. Wierzę, że będzie to komuś przydatne, ale nie należy tego traktować jak złotą receptę dla każdego. Celowo nie piszę o sferze duchowej, bo ona jest oczywista, a to, co poniżej – w naszym kato-światku – oczywiste często nie jest, a szkoda.
Pięć kamieni milowych lepszego dnia
Swego czasu dawki posiłków, podjadania i chmielowego kraftu co nieco spulchniły moje ciało. Kiedy po dłuższym okresie – nazwijmy to – nieświadomości zobaczyłem swoją coraz bardziej spuchniętą twarz na jakimś odtwarzanym nagraniu, zaznałem dojmującej myśli: „coś poszło nie tak”. Kolejne myśli kiełkowały, kiełkowały i zaowocowały decyzją:
1Wprowadzam w swoje życie post przerywany
To było wyrzeczeniem zwłaszcza o poranku i późnym wieczorem, ale nie był to nieosiągalny „hardkor”. Zarazem był to pierwszy krok do tego, by czuć się lepiej i tak też wyglądać. Niemal każdego poranka mówiłem do żony: „idę jak burza”, bo oczywiście każdego poranka nie mogłem sobie odmówić przyjemności wejścia na wagę i sprawdzenia, o ile kolejnych setek gramów spadają moje liczby. Śmiechu i satysfakcji było mnóstwo, bo efekty – naturalnie zwłaszcza na początku – były dość szybkie.
Co istotne, wraz z podjęciem decyzji o poście przerywanym chmiel i słodycze właściwie zaczęły się eliminować z mojego życia same. Rzec by można: Bóg tak chciał. Zapewne. I jak sądzę, posłużył się tu jakimś znanym psychologicznym mechanizmem. Co najistotniejsze – zadziałało. Inna rzecz, że nie podszedłem do postu przerywanego na zasadzie: w ciągu ośmiu godzin najeść się jak wariat. Dzięki Bogu, bo jednak warto by było nie robić tego tylko po to, by się oszukiwać.
Minęło kilka dobrych miesięcy. Spadło ze mnie kilkanaście dobrych kilogramów i waga od jakiegoś czasu już stała w miejscu. Najważniejsze, że nawyk się utrwalił, a ja – o dziwo – nie zamierzałem spoczywać na laurach. Przyczyniło się do tego kilka podcastów o dietetyce, rytmie dobowym i szeroko pojętym dbaniu o zdrowie. W wyniku ich odbioru na scenę wkroczyły kolejne punkty, z których pierwszym był:
2Brak niebieskiego światła od 20:00
Już pierwszego dnia pojawił się zawodowy pożar, dzięki któremu okazało się, że decyzja to jedno, a rzeczywistość drugie. Wniosek poboczny: ułożyć pracę tak, by pożarów o takich porach było jak najmniej. Z czasem odstawienie smartfona i innych ekranów o 20:00 przyniosło ulgę. Okazało się w dodatku, że jednak – eureka – w moim niby napiętym jak struna grafiku jest czas na czytanie książek. Oczywiście nie muszę dodawać, że jest to o wiele lepszy dla zdrowia i samorozwoju sposób na wyciszenie niż scrollowanie czy serial. Skoro więc od 20:00 nie mam styczności z niebieskim światłem, to po to, by powiedzieć:
3Dobranoc o 22:00
Oj nie było łatwo. Przez kilka pierwszych wieczorów przewracałem się z boku na bok, ale nie było paniki. Organizm potrzebował zmienić strefę czasową, a dziś – jak miło – domaga się poduszki dokładnie od 22:00. Kładkę się wyciszony i z żołądkiem, który już swoje przerobił. Efektywnie odpoczywam, a to skutkuje wczesną pobudką, która stwarza przestrzeń na:
4Poranek z ćwiczeniami
Tu czekałem z decyzją dość długo. Żona mówiła: to co? Jeszcze ćwiczenia do kompletu? Nie planujesz? A ja… nie planowałem. Na co czekałem? Z jednej strony na „uleżenie się” powyższych wieczornych nawyków, a z drugiej na – jakkolwiek dziwnie to zabrzmi – wewnętrzną gotowość do decyzji.
Zbyt często już zaczynałem i kończyłem. Miałem silne przekonanie, że ten temat musi dojrzeć, a ja muszę go sobie przemyśleć i zaplanować. Brzmi jak prokrastynacja? Być może, ale temat rzeczywiście dojrzał, decyzja zapadła i dziś przez 45 minut każdego ranka, nim zacznę szykować dzieci do wyjścia, męczę co nieco swoje ciało. Nie na siłę, nie dlatego, że ktoś mi powiedział, że tak trzeba, a ja posłuchałem. Ćwiczę tak jak lubię i wg własnych preferencji. Efekty w samopoczuciu i sylwetce mówią mi: decyzja była dobra. A po ćwiczeniach:
5Zimny prysznic
Mówili, że dobrze robi – i na zdrowie i na codzienną energię. Potem to powtarzali. A potem znowu. Pomyślałem: ok, najpierw próba, potem decyzja. Jaki był pierwszy raz? Bezmyślny. I właściwie każdy taki jest. Wchodzę do łazienki, rozbieram się, wyłączam myślenie i puszczam na głowę zimną wodę. Reguluję oddech, wytrzymuję zapewne jakieś pół minuty, by potraktować zimną cieczą każdy fragment skóry i już po zakręceniu wody zaczynam się czuć jak młody bóg. W kolejnych momentach – gdy się wycieram, ubieram i ruszam w dzień – to poczucie tylko się wzmaga.
„Chciałem”, a nie „musiałem”
Po wprowadzeniu powyższych punktów właściwie same pojawiły się jeszcze nawyki, takie jak nawadnianie organizmu jak Pan Bóg przykazał, głębsze oddechy czy – w miarę możliwości – szybki spacer przed pracą. Tak wygląda obraz życiowej zmiany, która sprawia, że mogę powiedzieć: „Panie Boże, masz mnie trochę bardziej sprawnego. Czekam na dalsze wytyczne”.
Właśnie przeczytałem jeszcze raz cały powyższy tekst i myślę, że dwa lata temu bym w to nie uwierzył. Skąd wytrwałość? Dla mnie był to efekt decyzji, które dojrzewały w swoim czasie i były podejmowane bez presji, z wewnętrznym przekonaniem, że chcę, a nie muszę i z doświadczeniem wielu wcześniejszych porażek.
Po świecku powiemy: tak żyje ktoś, kto chce się rozwijać i być efektywnym na co dzień. Po Bożemu powiemy: tak żyje ktoś, kto chce być dobrym narzędziem w rękach Boga. Biorę jedno i drugie – dla dobra swojego i ludzi obok mnie.