separateurCreated with Sketch.

Samarytanin okaleczonych żołnierzy. Ranny w Donbasie odkrył Boga w Lourdes

Oleksandr Shvetsov

Oleksandr Shvetsov (drugi od prawej) z ukraińskimi kombatantami w Lourdes

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Wyznaje, że jest zbyt pragmatyczny, by nazywać to cudem, ale, jak mówi, w głębi serca zapragnął, by jego koledzy-weterani mogli przeżyć coś podobnego. To stawiało na nogi, przywracało sens życia.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Na froncie w Donbasie stracił nogę. Pogrążył się w alkoholu i braku nadziei. „W Lourdes podniosłem się z otchłani wojny” – mówi Oleksandr Shvetsov. Dziś organizuje pielgrzymki nadziei dla okaleczonych żołnierzy i paramaratony, podczas których zbiera środki na wsparcie dla ukraińskich szpitali ratujących ofiary trwającej wojny. 

„Nie mogłem odmówić”

„Zawsze byłem wierzący, ale nigdy nie świeciłem przykładem” – mówi weteran walk pod Ługańskiem. Do okopów nie trafił w ciągu ostatnich dziewiętnastu miesięcy pełnoskalowej wojny, ale w 2014 roku, kiedy rozpoczęła się rosyjska agresja, o czym wielu już nie pamięta. Przyznaje, że do wojska zaciągnął się trochę z przypadku. Potrzebował zaświadczenie pozwalające na rozbudowę domu rodziców, a w tym samym budynku akurat odbywał się pobór. „Spotkałem chłopaków gotowych walczyć za ojczyznę. Ja o tym nie myślałam, ale gdy słuchałem ich motywacji jeden z oficerów spytał, czy i ja chcę zostać żołnierzem, nie mogłem odmówić” – wspomina dziś 38-letni weteran, który obecnie mieszka w Żytomierzu. 

Po kilkumiesięcznym szkoleniu Oleksandr trafił do 39. Brygady Zmechanizowanej. „Z czasem wysłali nas na pierwszą linię wokół Ługańska. Zanim udało nam się umocnić pozycje rozpoczął się rosyjski atak. Poczułem, że coś koło mnie przeleciało, a po chwili uzmysłowiłem sobie, że nie jestem w stanie utrzymać się na nogach” – wspomina. Został ewakuowany helikopterem do szpitala w Charkowie. „Widziałem wielu rannych kolegów, ale dopiero po czasie zdałem sobie sprawę, że amputowano mi nogę” – mówi. Rany psychiczne okazały się głębsze niż te fizyczne. Przez wiele miesięcy odmawiał rehabilitacji i założenia protezy. 

„Hero bus”

„Nie akceptowałem tego, co wydarzyło się w moim życiu. Zacząłem pić, potem przyszedł czas na amfetaminy. Myślałem, że pomoże mi to psychicznie, ale była to iluzja” – wspomina. Gdy coraz bardziej pogrążał się w beznadziei zaproponowano mu wyjazd do Lourdes. „Wcześniej cierpiałem na straszne bóle głowy, ale ustąpiły one po zanurzeniu w basenach przy sanktuarium, minął też lęk” – mówi. Wyznaje, że jest zbyt pragmatyczny, by nazywać to cudem, ale, jak mówi, w głębi serca zapragnął, by jego koledzy-weterani mogli przeżyć coś podobnego. To stawiało na nogi, przywracało sens życia. W ten sposób zrodziła się idea pielgrzymek nie tylko do sanktuarium u stóp Pirenejów, ale i innych ważnych miejsc kultu. Byli m.in. w krakowskich Łagiewnikach, sanktuariach Ziemi Świętej, a także w Watykanie, gdzie spotkał się z papieżem Franciszkiem. 

Projekt przybrał nazwę „Hero Bus”, ponieważ Oleksandr dostał do dyspozycji wysłużonego busa z osiemnastoma miejscami. Nie miał jednak wystarczających funduszy, by zorganizować pierwszą pielgrzymkę do Lourdes dla okaleczonych żołnierzy. „Zamieściłem post na FB i natychmiast znalazł się człowiek, który zgodził się wszystko opłacić” – wspomina wyznając, że sam był zaskoczony takim szybkim obrotem spraw. 

Dziś ludzie, którym pomógł nazywają go Samarytaninem okaleczonych żołnierzy. Wspólne pielgrzymki i wyjazdy motywacyjne wielu weteranom pozwoliły wyjść z tunelu alkoholu i rozpaczy oraz dostrzec w ich życiu światło nadziei. Po wybuchu pełnoskalowej wojny niektórzy z nich zaciągnęli się z powrotem do wojska. „Ponieważ dzięki mediom społecznościowym nasze pielgrzymki stały się słynne zacząłem wykorzystywać social media do zbierania funduszy na pomoc szpitalom woskowym. Organizowaliśmy m.in. paramaratony żołnierzy po amputacjach kończyn” – opowiada Oleksandr. Z kolegą, który stracił na wojnie nogę i rękę pokonali wspólnie 120 km zbierając środki m.in. na kupno endoskopu dla szpitala w Kijowie. Ostatecznie sfinansowała go im jedna ze specjalistycznych firm, poruszona ich oddaniem i wysiłkiem. Ostatnio dla dzieci z wyzwolonego od Rosjan Kupiańska zorganizował też wakacyjny wypoczynek z niezapomnianą wyprawą nad Morskie Oko. 

„Musimy wspierać naszych braci”

Mówiąc o doświadczeniu walki na froncie, ale i organizowania pielgrzymek nadziei dla swych okaleczonych kompanów Oleksandr wskazuje na znaczenie przyjaźni i solidarności. „Nie mogę się doczekać, kiedy znów zobaczę uśmiechnięte dzieci bawiące się w parkach bez tej nieludzkiej obawy, że zaraz spadną na nie bomby” – mówi. Podkreśla, że w Lourdes odzyskał nadzieję a wraz z nią pełnię życia i dlatego robi wszystko, co może, by wciąż przywracać ją innym.  

Na Facebooku zamieścił właśnie wpis zapowiadający wyprawę po Karpatach pięciu protezowanych weteranów. Celem akcji jest pokazanie, że mimo okaleczenia życie pięknie toczy się dalej oraz wsparcie kolegów walczących na froncie. Jak podkreśla Oleksandr: „Nie mamy prawa się męczyć, musimy wspierać naszych braci i razem nieść zwycięstwo”.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.