Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Od kilku miesięcy życie Izy było codzienną walką o choćby jeden wewnętrzny promień słońca. Powoli oswajała się z myślą o śmierci taty, choć czuła, że nie jest w stanie pogodzić się z tym, że gdy odchodził, nie było jej przy nim. Tak naprawdę nie widzieli się od dawna. Ani on, ani ona nie potrafili wyciągnąć do siebie ręki, choć oboje o sobie myśleli. O tym, że on myślał o niej, Iza usłyszała od mamy. Chce wierzyć, że tak było.
Śmierć ojca
Tata nie potrafił zaakceptować jej zerwanych zaręczyn, Iza mówi, że "był zakochany w Maćku bardziej niż ona". A ona nie chciała być w związku, w którym nie czuła się słyszana. Dlatego odeszła, niedługo przed ślubem. A potem, gdy usłyszała od ojca, że "będzie starą panną, wybrzydza i w głowie jej się od tej psychologii poprzewracało", postanowiła nie wracać do domu, dopóki nie usłyszy słowa "przepraszam".
– Z jednej strasznie bolało mnie serce, bo tata był ważną osobą w moim życiu, liczyłam się z nim, ale z drugiej strony byłam z siebie dumna, bo po raz pierwszy zawalczyłam o siebie. O siebie. Nie o to, żeby inni ludzie byli zadowoleni z mojego życia – mówi.
Tak naprawdę walczyła o to od dawna, ucząc się zdrowych zachowań na terapii. A kiedy w końcu odważyła się z nich skorzystać, zapłaciła za to wysoką cenę. – Tata zmarł na zawał, niespodziewanie, niecałe pół roku po tym, kiedy widziałam go po raz ostatni – mówi.
Żal, wyrzuty sumienia, rozpacz
Razem z nim w niej także coś umarło. Czuła się jak rozbity na miliony kawałków kryształ, który już jest nie do sklejenia. – Miałam tak potworne wyrzuty sumienia, że przyczyniłam się do jego śmierci... Ta myśl nie dawała mi spokoju. I to, że się nie widzieliśmy od tak dawna, że się tak uniosłam, że nie byłam w stanie z nim normalnie porozmawiać i odłożyć na bok tej sprawy. W końcu to był mój ojciec – mówi.
– Nie mogłam spać, zasypiałam jakoś nad ranem, a potem nie mogłam się dobudzić, trudno mi było wytrzymać w pracy, byłam cały czas spięta, czułam, że jak odpuszczę, to się rozpadnę. Próbowałam rozmawiać ze znajomym księdzem, to, co mówił, było mądre, ale mi zupełnie nie pomagało, bo to były tylko słowa... – mówi Iza.
Próbowała się modlić, chodziła do spowiedzi, starała się czytać mądre książki, ale na niczym tak naprawdę nie mogła się skupić. – Chciałam odmawiać różaniec, bo zazwyczaj ta modlitwa mnie uspokajała, wyciszała, ale nie tym razem. Tak naprawdę nic nie pomagało.
Iza w takim stanie była przez kilka miesięcy. Żałoba połączona z żalem i tęsknotą za nieodbytymi spotkaniami. Wyrzuty sumienia połączone z poczuciem zranienia. Złość na siebie, złość na byłego narzeczonego. To wszystko zamieniło się w rozpacz, nad którą już nie panowała.
"Jezu, ratuj!"
Wtedy ten sam znajomy ksiądz, z którym próbowała rozmawiać, podsunął jej książkę o ks. Dolindo. Nie była w stanie jej przeczytać, ale zapamiętała tytuł: Jezu, ratuj!. Nie było w tym żadnej magii, raczej uchwycenie się ostatniej deski ratunku. Iza, trochę odruchowo, bez wielkiej wiary, zaczęła powtarzać tytułowe słowa, kiedy tylko czuła, że za chwilę znów się rozpadnie. – To była prosta i krótka modlitwa. Dwa słowa, które byłam wtedy w stanie wypowiedzieć. Z dnia na dzień wypowiadałam je bardziej szczerze i bardziej wierzyłam w to, że Jezus naprawdę może mnie uratować. Pamiętam, że po jakimś czasie, pierwszy raz od dawna przespałam całą noc. To było niesamowite uczucie. A potem, od czasu do czasu, zaczęłam odczuwać w sercu pokój – mówi.
Wraz z tymi słowami, szeptanymi głęboko w duchu, do Izy zaczęło powracać życie. Zaczęła mieć nadzieję, odsuwać od siebie czarne myśli. – Myślę, że tak po prostu działa w moim życiu Pan Bóg. Ja naprawdę już nie mogłam w tej sytuacji wytrzymać, czułam się jak na jakichś psychicznych torturach. I wtedy doświadczyłam chyba po prostu Bożej łaski, jakiegoś Jego dotknięcia, współczucia i podania mi ręki – mówi Iza, która wtedy też odważyła się na poważną rozmowę z tatą. Na cmentarzu, przy grobie, sam na sam, z wiarą w to, że on gdzieś tam jest, blisko Boga, i słyszy.