Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
"Pragnąc dobrze wypełnić funkcję pasterza, proboszcz powinien starać się poznać wiernych powierzonych jego pieczy. Winien zatem nawiedzać rodziny, uczestnicząc w troskach wiernych, zwłaszcza niepokojach i smutku, oraz umacniając ich w Panu, jak również – jeśli w czymś nie domagają – roztropnie ich korygując" – czytamy w Kodeksie Prawa Kanonicznego.
Czyli głównym zadaniem wizyty duszpasterskiej jest pobłogosławienie domu i ożywienie relacji między wiernymi a parafią. Ale też ojcowska pomoc w rozwiązywaniu ewentualnych problemów, z którymi borykają się poszczególne rodziny. Tyle teorii. A jak to wygląda w praktyce?
Sprinterskie tempo, jałowa rozmowa i masa formalności
Czy "kolęda" faktycznie sprzyja poznawaniu parafian? Czy to w ogóle możliwe, by podczas 10-minutowego spotkania, które ma miejsce raz do roku, nawiązała się jakakolwiek relacja albo chociażby nić porozumienia? Czy ksiądz ma wtedy czas i ochotę na coś więcej niż naskórkową wymianą zdań, sprinterską modlitwę i pospieszne uzupełnienie kartoteki?
Aż wreszcie: co można zrobić, by wizyta duszpasterska wyglądała inaczej? Żeby była spotkaniem, które sprzyja szczeremu zainteresowaniu i faktycznemu pogłębianiu relacji z kapłanem? Spytaliśmy o to kilku wierzących, praktykujących i zaangażowanych katolików. Zobaczcie, co najbardziej drażni ich w "kolędzie" i – co najważniejsze – czy mają jakieś pomysły, by zmienić ją na lepsze.
Oto kilka rzeczy, których katolicy szczególnie nie lubią w wizycie duszpasterskiej: