– Ze trzy lata przed jego śmiercią poszliśmy właśnie na taką kawę, zwierzyłam się mu, że chciałabym z kimś być, że czuję się samotna, a on zawsze w takich momentach mnie pocieszał, zawsze miał pozytywne spojrzenie, mówił, że czuje, że w końcu kogoś znajdę. Bardzo mnie też wspierał, kiedy byłam w długoletnim związku, i to jemu pierwszemu powiedziałam, że ta relacja się skończyła – wspomina Asia.
"Tata bardzo mnie wspierał"
Wie, że była kochana. Słyszała to w wielu momentach. – Kiedy potrzebowałam przytulenia, przytulał. To było takie normalne – mówi. Kiedy rozmawiamy, Asia ma na nogach jego skarpetki. – Mam trochę pamiątek po nim, też ubrania, lubię tak go wspominać.
Normalna, jak twierdzi Asia, była ich relacja i ich rodzina. Choć wielu, słuchając jej słów i znając jej bliskich, twierdzi, że są między nimi wyjątkowe, silne, pełne miłości więzi. Takie, o które dziś tak trudno, i takie, które dają życie.
A tego życia w rodzinie państwa Nierodów jest sporo! Asia jest najstarszą z sześciorga rodzeństwa, jej rodzice do ostatnich dni życia taty byli dobrym, zgodnym małżeństwem. A tata, w dniu urodzin każdego z dzieci najpierw szedł z wiązanką kwiatów do swojej żony i dziękował jej, niezmiennie każdego roku, za urodzenie ich.
"U nas się przepraszało"
W pokoju Asia ma kilka zdjęć, które przywołują w pamięci ważne dla niej chwile i często są ukojeniem. – Zawsze kiedy na nie patrzę, to się uśmiecham – mówi. Jest pewna, że tata cały czas ją wspiera i cały czas przy niej jest. Ta pewność to też doświadczenie całej rodziny, która przy różnych okazjach ożywia pamięć o panu Wojtku.
– Czas, który nam poświęcał, był okrojony, ale mieliśmy sytuacje, kiedy sam na sam mogliśmy z nim być. Oczywiście, że się sprzeczaliśmy, ale zawsze wyciągaliśmy do siebie rękę na zgodę. U nas się przepraszało. Zwłaszcza przed czy po spowiedzi. To było wzruszające, kiedy tata mówił, że był u spowiedzi i chce mnie za coś przeprosić – wspomina.
Pan Wojciech bardzo dużo pracował, był pielęgniarzem. I, jak mówi jego córka, po prostu dobrym człowiekiem, zawsze otwartym na drugiego. – Był najlepszym mężczyzną pod słońcem, jakiego wtedy znałam. Bardzo dużo pomagał. Był altruistą. To było wpisane w jego zawód, ale to dobro było też po prostu jego codziennością – opowiada.
"Z góry też bardzo pomaga"
Wraz z żoną założyli przy par. św. Michała Archanioła w Warszawie krąg małżeński, bo leżało im na sercu dobro rodzin. – Tacie zależało, żeby małżeństwa były trwałe. Wspierał te, które miały kryzys, ludzie wiedzieli, że mogą na niego liczyć. Nieraz dzwonił do niego jakiś mąż w kryzysie, długo rozmawiali, tata poświęcał takim ludziom swój czas i podnosił ich na duchu.
Pewnego wieczoru Asia zobaczyła tatę leżącego krzyżem, pogrążonego w modlitwie. – Zapytałam o to mamę, a ona powiedziała, że robi to codziennie. Nie wiedziałam o tym, zdziwiło mnie to, ale też poczułam, że to coś wielkiego.
Choć dodaje, że myśląc o nim i słuchając wspomnień innych ludzi, wcale nie chodzi o jakieś nadprzyrodzone doświadczenia. Raczej o codzienność, zwyczajność, która była przepełniona wiarą. – Tata zastąpił mi mojego Anioła Stróża – mówi Asia, która przy każdej możliwej okazji zwraca się do zmarłego ojca w myślach.
– Brakuje go tu, ale z góry też bardzo pomaga. Ostatnio najczęściej pilnuje mi roweru. W Warszawie je kradną, więc wiedząc to, zawsze mówię do niego: "Tata, pilnuj mi roweru". I wiem, że ten rower mi nie zginie. Z samochodem tak samo, proszę go o pomoc w znalezieniu miejsca parkingowego.
Zmarł, ale nie odszedł
Zmarł niespodziewanie. Spadł z drabiny, złamał kręgosłup. – Trafił do szpitala, ale dość szybko go wypuścili. Dwa tygodnie później dostał wysokiej gorączki i udaru. W szpitalu przyszedł do niego ksiądz z Najświętszym Sakramentem i namaszczeniem chorych. Wtedy jeszcze nic nie wskazywało na to, że za kilkanaście godzin umrze. Czuwaliśmy przy jego łóżku, całą rodziną, poza siostrą, która dzień wcześniej urodziła dziecko. Modliliśmy się przy nim. Tata zmarł w piątek. Niesamowite było to, że w szpitalu pozwolili nam przy nim być, wszystkim razem, mimo stanu zagrożenia życia.
– Były oczywiście łzy i smutek, ale miałam też w sobie siłę i przekonanie, że tata zmarł, ale nie odszedł. Cały czas czuję jego obecność. W rodzinie często przywołujemy przy różnych okazjach anegdoty z nim związane. Np. w Boże Narodzenie zawsze jemy razem śniadanie. Kiedy tata żył, to zawsze wtedy opowiadał tę samą historię, że w jego rodzinnym domu pierwszego dnia świąt zawsze było kakao. W tym roku, myśląc o nim, piliśmy je wszyscy razem.