Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Iza Michalewicz to polska reporterka śledcza, wielokrotnie nagradzana i wyróżniana. Laureatka m.in. nagrody Grand Press 2011 za reportaż Jolanta i ogień, jeszcze trzykrotnie nominowana do tej nagrody. Finalistka Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego za reportaż literacki. Absolwentka wrocławskiej polonistyki. Przez lata związana z najważniejszymi tytułami prasowymi, pisała m.in. dla „Dużego Formatu”, „Polityki" czy „Newsweeka". Autorka bestsellerowych Zbrodni prawie doskonałych.
Marta Brzezińska-Waleszczyk: Życie to za mało – na co?
Iza Michalewicz: Do dziś frapuje mnie to zdanie. To słowa jednego z bohaterów, który stracił cały swój dobytek w osuwisku w Kłodnem (woj. małopolskie). Ziemia dosłownie wessała jego dom. Szczęśliwie nikt nie zginął, ale ocaleni zostali z tym, co zabrali ze sobą uciekając. Mój rozmówca zdążył chwycić kluczyki do auta. Ale samochód także pochłonęła ziemia. Został z niczym. Nauczycielka organizująca pomoc dla ocaleńców próbowała go pocieszać: przecież życie pan uratował. Odpowiedział jej: pani kochana, życie to za mało.
Poruszające.
Sądzę, że tak mogą myśleć ludzie pogrążeni w ciężkiej traumie, depresji. Może tak powiedzieć człowiek, który nie widzi sensu by żyć. Cała moja książka jest o takich ludziach.
Z mroku do światła
W reportażach dotyka pani rozmaitych problemów. Jaki klucz je łączy? Niezgoda na zastaną rzeczywistość, próba jej oswojenia?
Klucz jest jeden: człowiek i jego los. Przyglądałam się ludziom w najróżniejszych traumatycznych sytuacjach. Opowiadali o sobie z niespotykaną szczerością. Czasem przyznawali, że nigdy wcześniej nikomu tego nie mówili. Był to dla mnie ogromny zaszczyt. Wiele z tych tekstów napisałam biegnąc na pomoc ludziom w życiowych tarapatach. W kilku przypadkach to się udało. W innych samo nagłośnienie, wyjście człowieka z mroku do światła, było dla niego oczyszczeniem. Przyglądanie się mrokowi powodowało, że często sama się w nim pogrążałam. Jednak zawsze wierzyłam, że niezależnie od wszystkiego, można sobie w życiu poradzić z największymi dramatami. I to są te historie. Jak przeżyć życie, by nie przegrać wszystkiego. Kosmos emocji i ekstremalna sinusoida ludzkich losów, które udało się zamknąć w książce.
Niekiedy samo wysłuchanie pokrzywdzonych, dostrzeżenie ich bólu, dawało im wsparcie?
Reportaż to nie tylko działanie interwencyjne. To uniwersalna opowieść o człowieku. Dostrzegałam ból tych ludzi i człowieczeństwo, które mimo traum uratowali w sobie. Nie tylko oni byli mi za to wdzięczni. Byliśmy wdzięczni sobie nawzajem. Poznając bohaterów sama wiele się uczyłam. Reportaż zaczyna się wtedy, gdy – jak mawiał wybitny reporter Andrzej Mularczyk – życie człowieka zamienia się w los. Wtedy pojawiam się ja, by to życie wyciągnąć na światło dzienne.
Obraz zaklęty w bursztynie
Akcja reportaży toczy się na przestrzeni dwóch dekad. To obraz zmieniającej się Polski?
Obraz zaklęty w bursztynie. Jak z owadem zatopionym w bursztynowej żywicy, dzięki któremu możemy zobaczyć, jak kiedyś wyglądał świat. I jak bardzo się zmienił. To moja opowieść o dwudziestu latach. Każdego roku wybierałam najbardziej emocjonujący dla mnie materiał.
Maciej Zaremba Bielawski napisał, że to książka „o Polakach, narodzie wyjątkowo doświadczonym”. Skąd to nasze martyrologiczne podejście?
To opinia Zaremby Bielawskiego, zresztą słuszna. Najbardziej ujął go tekst „Siwe magnolie”. To niezwykle intymna historia starszych ludzi z zespołem Downa. Pokazałam w nim nie tylko życie z dodatkowym chromosomem, ale i starzenie się z tą odmiennością. Jakie towarzyszą mu emocje, problemy zdrowotne, niepokój i poświęcenie rodziców. Jako naród jesteśmy doświadczeni, ale to samo można powiedzieć o innych społeczeństwach. Nie jestem zwolenniczką martyrologii. Nie uważajmy się za Chrystusa narodów. To do niczego dobrego nie prowadzi.
Iza Michalewicz w butach bohatera
Ponoć tematy dla reportera leżą na ulicy, trzeba tylko się dobrze się rozglądać. Jak pani rozgląda się za bohaterami?
Kiedyś pisanie było trudniejsze. Bez internetu i telefonów komórkowych. Wymagało dobrej techniki reporterskiej. Czytałam nagłówki gazet, informacje lokalne. I szłam za tymi najbardziej intrygującymi. Po latach tego samego szukałam już w sieci. Znalazłam np. doniesienie o księdzu z Poznania, który napadł na bank. „Tylko” informacja, ale po nitce do kłębka, trafiłam do księdza. Nie chciał rozmawiać. Kilka miesięcy czekałam, by się zgodził. Czasami bohaterowie sami znajdowali mnie. W myśl powiedzenia, że to nie ty wybierasz reportaż, ale on ciebie.
Jak wydobywać z ludzi trudne historie? Jak sprawić, by dzielili się najintymniejszymi opowieściami?
Potrzeba delikatności. Ludzie nie lubią nachalności, uciekają. Poza tym nie udaję kogoś, kim nie jestem. Nie patrzę z góry. Staram się być empatyczna. Jestem osobą wysoką wrażliwą, więc łatwo mi wejść w buty bohatera. Sęk w tym, że w tych butach trzeba długo pochodzić. Takie teksty pisze się niekiedy miesiącami. „Alibi”, o lekarce wmanewrowanej w śmierć pacjentki, pisałam dziewięć miesięcy. Dochodzenie do informacji, świadków jest czasochłonne. Trzeba być dla drugiej istoty przede wszystkim człowiekiem, nie reporterem.
W cierpieniu nie ma rutyny
Bohaterowie walczą z fałszywymi oskarżeniami, biedą, chorobami. Też o sprawiedliwość. Wielokrotnie odnoszą sukces. To lekcja, że nie ma co się poddawać?
Fałszywe oskarżenie czy plotka potrafią zrujnować człowiekowi życie na wiele lat. Podziwiam siłę tych ludzi. Drzemie w nas ogromna moc, ale czasem o tym zapominamy. Nie szukamy w głębi siebie. Próbujemy sprawić, by to świat uratował nas od problemów. Tymczasem największa moc jest w nas, wystarczy tylko pielęgnować ogród swoich myśli. Wielu bohaterów zostało ze mną do dziś. Dzwonią, pytają, piszą, jak przetransformowali straszne traumy w wewnętrzną moc. Są ludzie, którzy nie umieją się poddać. To mnie z nimi łączy. Choć upadam, powstaję. Lekcja od bohaterów? Jesteś bogiem swojej rzeczywistości i nigdy o tym nie zapominaj.
Niektóre opowieści ściskają gardło. Każdą przeżywa pani emocjonalnie? Czy po latach mierzenia się z takimi historiami, ludzkie dramaty powszednieją?
Na etapie zbierania materiałów, dokumentacji emocjonalnie „wchodzę” w świat bohaterów. Ale staram się nie tracić głowy. Przychodzę do człowieka, który nie może dźwigać moich emocji. To ja mam dźwigać jego wrażliwość i krzywdę. Ale wciąż przeżywam je tak samo. Jakbym na nowo malowała obraz. Rutynowo można szukać informacji, bo to sztuka reporterska. Ale rutyny nie ma w przeżywaniu czyjegoś cierpienia.
Iza Michalewicz: Szukam Boga w ludziach
Po latach wraca pani do tych ludzkich dramatów? Domyślam się, że nie da się ich w sobie „zamknąć” jak pliku z tekstem?
Od pierwszego wydania książki upłynęło osiem lat. Reedycja była okazją, by przyjrzeć się bohaterom na nowo. Sprawdzić, co u nich słychać, jak sobie poradzili. Ale nie do wszystkich dzwoniłam. Czasem bałam się, że telefonem uruchomię niechciane wspomnienia. Odzywam się w sprawach, w których jest coś jeszcze do zrobienia. Napisałam update do historii o chirurżce plastycznej czy ofiarach molestowania, którego dopuścił się muzyk i wieloletni szef Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego Krzysztof Sadowski. Tam, gdzie jeszcze na coś mogę się przydać, staram się ludziom towarzyszyć.
Co pani czuje wracając do bohaterów? Jest dreszcz emocji, a może nuta strachu, jeśli okaże się, że przegrali walkę z losem?
Nie czuję strachu czy wewnętrznego lęku. Raczej to samo, co czułam za pierwszym razem. Współczucie, współodczuwanie, emocjonalną bliskość. Ciągle im kibicuję. Niezależnie, ile lat upływa, człowiek i Bóg pozostają dla mnie najwyższą wartością. Nosimy w sobie Boga, w końcu zostaliśmy stworzeni na Jego obraz i podobieństwo. Zawsze dostrzegam w bohaterach niezłomność. Podziwiam, że przez tyle lat walczą o sprawiedliwość. Nie wiem, jak zachowałabym się na ich miejscu.
Wiara pomaga w takim spojrzeniu na drugiego człowieka?
Zwracam się codziennie do Boga. Jest dla mnie Źródłem. I szukam Boga w innych ludziach. Często Go znajduję. To jest piękne w moim zawodzie. Oprócz tego, że zaglądam w odmęty piekieł, bardzo często znajduję Boga. Inaczej moja praca nie miałaby sensu.
Tupet Oriany
Dlaczego Oriana Fallaci jest dla pani wzorem?
Była nie tylko wybitną reporterką i świetnie operowała językiem. Była bezczelną mistrzynią zadawania trudnych i niewygodnych pytań. Miała tupet i nie pozostawała bierna wobec systemu. Zdarła z siebie czador w odpowiedzi na uwagę Chomeiniego, że jest on przeznaczony tylko dla młodych i porządnych kobiet.
Docierała w miejsca niebezpieczne, często dla kobiet niedostępne. Reporter wojenny to głównie męski zawód. A Fallaci jest przykładem reporterki niezłomnej. Jej wewnętrzna moc mnie fascynuje. Była w tym wszystkim nieco narcystyczna. Na drzwiach swojego gabinetu wywiesiła kartkę z komunikatem: Proszę o ciszę. Geniusz pracuje. Miała wysokie poczucie własnej wartości, którego mi czasem brak. Miała też własne zdanie i potrafiła go bronić. To godne podziwu, choć nie ze wszystkimi jej poglądami się zgadzam.
Świat reportażu długo był zdominowany przez mężczyzn. Jak pani znalazła w nim miejsce dla siebie?
Kiedy zaczynałam, kobiet w zawodzie było mało. Pamiętam kolegów z redakcji, którzy dostrzegali głównie moje blond włosy, biust i pomalowane paznokcie. Były wtedy wściekle pomarańczowe, bo wróciłam z Paryża z nowym lakierem. A w połowie lat 90. w Polsce jeszcze dominowała szarość (śmiech). Byłam więc nieco lekceważona. Przecież blondynka nie może być inteligenta.
Kobieta w świecie reportażu
Dziś jest inaczej.
Wiele kobiet bierze się za pisanie, ale nadal niewiele za tak zwane twarde sprawy. Jeśli nawet kobieta napisze trudną książkę, słyszę od niej, że już nie weźmie takiego tematu. Za duży ciężar. Ja całe życie siedzę w takiej problematyce. Nie odczuwałam dyskomfortu z powodu bycia kobietą w tym zawodzie. Stereotypy się skończyły, kobiety silnie zaznaczają swój głos. To mnie ogromnie cieszy. Choć nie jestem walczącą feministką uważam, że patriarchat odchodzi, w dużych bólach, ale jednak, do lamusa. I dobrze. Dochodzi do głosu dusza kobiety, a ona jest światu teraz bardzo potrzebna.
Tylko miłość daje miłość. Te słowa otwierają książkę.
Miłość jest najważniejsza. To bezwarunkowe kochanie kogoś, bez względu na to, czy zasługuje, czy nie, ile by nie miał wad i zadał bólu. Miłość jest prawdziwa tylko wtedy, kiedy jest bezwarunkowa. Wszystko inne jest jak sztuczny miód. Niby słodki, ale bez wartości. Ja używam tylko prawdziwego.