Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Jednym z uroków poruszania się po Wiecznym Mieście – o ile zwiedzamy je nie tylko czysto turystycznie, ale też trochę jako pielgrzymi – jest fakt, że właściwie bezustannie depczemy po nagromadzonych w ciągu wieków śladach świętych, które nakładają się tutaj na siebie właściwie co krok.
Niemal co kościół (a tych tutaj nie brak) znajdziemy w Rzymie pamiątki po niezliczonej rzeszy świętych, których lepiej lub nieco gorzej kojarzymy z historii chrześcijaństwa. Wśród nieprzebranego bogactwa relikwii i pamiątek po świętych, w jakie obfituje Wieczne Miasto, szczególny sentyment mam do trzech, o których chciałbym wam opowiedzieć. Przynajmniej dwie z nich są relikwiami… dość nietypowymi.
Św. Maria Magdalena i pierwsza stopa w pustym grobie
Jesteśmy na Moście Anioła, ozdobionym posągami aniołów z pracowni Berniniego. Zmierzając w stronę Watykanu, już za chwilę weszlibyśmy na prowadzącą wprost na plac św. Piotra Via della Conciliazione.
My jednak przechodzimy mostem w przeciwną stronę, zostawiając za plecami monumentalny Zamek Anioła (pierwotnie mauzoleum cesarza Hadriana). Idziemy jeszcze nieco przed siebie i skręcamy w prawo, przechodząc uroczym zaułkiem z kapliczką Matki Bożej na Via dell’Arco dei Banchi lub kawałek dalej w Via dell’Arco della Fontanella.
W każdym wypadku już za chwilę znajdziemy się na skrzyżowaniu pełniącym rolę niewielkiej pętli autobusowej i zobaczymy kościół San Giovanni Battista dei Fiorentini (dosłownie: św. Jana Chrzciciela florentyńczyków, czyli mieszkańców Florencji, dla których kościół ten dawniej stanowił rodzaj pielgrzymiego „motelu”).
To tutaj na końcu lewej nawy w niewielkiej przeszklonej niszy znajduje się relikwia… lewej stopy św. Marii Magdaleny. Opieczętowany srebrny relikwiarz w kształcie stopy na postumencie ma kryć w sobie kości tej, którą nazywamy Apostołką Apostołów. Tuż obok napisy po włosku i angielsku wieszczą, że to „pierwsza stopa, która weszła do grobu zmartwychwstałego Pana”.
Skąd pewność, że Maria Magdalena wkroczyła do grobu najpierw lewą nogą, a nie prawą, nie udało mi się dociec, ale mniejsza o to. Lubię to miejsce, które odkryłem kiedyś przypadkiem i tę zaskakującą, wywołującą w pierwszej chwili uśmiech relikwię. Czy to są rzeczywiście kości Marii Magdaleny? Nie wiadomo. Może tak, a może nie.
Jakie to ma właściwie znaczenie? Skąd się tam wzięły? Czy przyniósł je ktoś wiarygodny? A może jakiś zapalony duszpasterz szukał sposobu, by w tak bliskim (i przytłaczającym) sąsiedztwie bazyliki św. Piotra pielgrzymi nie omijali jego znacznie skromniejszego kościoła?
Jak piękne stopy tych, którzy zwiastują dobrą nowinę!
Do mnie relikwia lewej stopy Marii z Magdalii „przemawia”. Wobec mnie spełnia swoją funkcję, poruszając moją wyobraźnię i pobudzając do refleksji – skupionej jednak na czym innym niż mniemana autentyczność samej relikwii. Podoba mi się niepretensjonalny, dosłowny kształt relikwiarza, jej skromne (jak na rzymskie warunki) otoczenie, brak rozgłosu (próżno szukać przed kościołem czy choćby przy wejściu jakichkolwiek podpowiedzi i wskazówek, że świątynia kryje w sobie taki „skarb”).
Paradoksalnie, dobrze mi z tą niepewnością co do rzeczywistej przynależności stopy ukrytej w relikwiarzu. Czyja ona jest? Stopa, jak wiele innych. Jak moja. Klękając przed nią (a staram się tam zajść za każdym pobytem w Wiecznym Mieście) brzmią mi w głowie słowa, które przywołuje św. Paweł w Liście do Rzymian: „Jak piękne stopy tych, którzy zwiastują dobrą nowinę!” (Rz 10,15; por. Iz 52,7).
To miejsce i mogąca wywołać u kogoś uśmiech politowania relikwia pytają mnie: czy któraś z twoich stóp nadaje się już do relikwiarza? Czy rzeczywiście wchodzisz do pustego grobu Pana w swojej modlitwie, otwierając Biblię, uczestnicząc w Eucharystii? Czy spotykając Go, niesiesz zaraz Dobrą Wiadomość innym? Ile jest wśród twojej codziennej bieganiny przynoszenia ludziom Ewangelii? Jaką masz dziś Dobrą Wieść dla tego człowieka obok ciebie?
Dziura z wodą i św. Piotr
Wstęp do Więzienia Mamertyńskiego (tak, to stąd pochodzi nasze „pójść do mamra, siedzieć w mamrze”) kosztuje obecnie chyba 10 euro. Nie wszystkich interesuje zapewne oglądanie lochów, ale warto zapłacić tę cenę, jeśli chcemy zobaczyć jedną z ciekawszych (choć dość niepozorną) pamiątkę po św. Piotrze.
Znajdziemy ją na najniższej kondygnacji więzienia, gdzie przebywali skazańcy oczekujący na swoją egzekucję. Jest nią… dziura w kamiennej posadzce lochu. Dziura wypełniona wodą. Wedle starożytnej tradycji postawa i świadectwo skazanego już przez Nerona i oczekującego na ukrzyżowanie Piotra tak poruszyły pilnujących go strażników, Processusa i Martyniana, że sami zapragnęli przyjąć chrzest. To właśnie na potrzeby ich chrztu, po modlitwie Piotra w więziennym lochu Mamertinum miało trysnąć bijące do dziś źródełko.
W wilgotnym półmroku i chłodzie lochu wracają z jakąś wielką mocą słowa Ewangelii: „«Jeśli ktoś jest spragniony, a wierzy we Mnie – niech przyjdzie do Mnie i pije! Jak rzekło Pismo: Strumienie wody żywej popłyną z jego wnętrza». A powiedział to o Duchu, którego mieli otrzymać wierzący w Niego” (J 7,37-39).
Na zewnątrz może być naprawdę gorąco (dosłownie i w przenośni); możesz być po ludzku skończony, przegrany… i mieć w sobie coś takiego, że ludzie, którzy mieli dopilnować twojej egzekucji, chcą naraz być tacy, jak ty. I to jest możliwe na dnie (lochu i życia), jeśli tylko pijesz z Jezusa, jeśli się Nim karmisz i sycisz – Jego Słowem, Jego obecnością, Jego dającą nadzieję miłością do ciebie.
(Nie)zwykłe schody i św. Aleksy
Zdecydowanie bardziej znane i czczone są w Rzymie inne schody – tzw. Scala Santa, Święte Schody, po których Jezus szedł na przesłuchanie przed Piłatem, a które święta cesarzowa Flawia Julia Helena przywiozła (miała rozmach) z Jerozolimy wraz z innymi relikwiami męki Zbawiciela. O tych natomiast mało kto chyba pamięta, choć wielu z nas o nich czytało.
Jesteśmy na Awentynie, pomiędzy Ogrodem Pomarańczowym (jeden z najpiękniejszych punktów widokowych, zwłaszcza o zachodzie słońca) i bazyliką św. Sabiny (gdzie diabeł próbował zabić św. Dominika, o czym pisaliśmy więcej tutaj) a bramą willi Kawalerów Maltańskich, przez której dziurkę od klucza widać trzy państwa (należący formalnie do Malty ogród tuż za bramą; dachy stolicy Włoch i kopułę watykańskiej bazyliki).
Po drodze mijamy schowany za bramą i podwórzem kościół świętych Bonifacego i Aleksego. To tutaj wygnany z Pragi św. Wojciech został benedyktynem. Ale nie o Wojciecha idzie tym razem, a o Aleksego. To ten święty, którego znamy z Legendy o św. Aleksym, którą wielu z nas omawiało w szkole, gdy na języku polskim zajmowaliśmy się średniowieczem.
Młody patrycjusz rzymski, ożeniony przez rodziców z dziewczyną z cesarskiego rodu, w noc poślubną miał uciec z domu i udać się jako żebrzący pielgrzym najpierw do Jerozolimy, potem do Edessy, a na koniec powrócić do rodzinnego miasta i domu, gdzie ostatnie szesnaście lat życia spędził przez nikogo nierozpoznany, prowadząc pokutnicze życie jako mieszkający pod schodami żebrak.
Swoje dzieje opisał – wedle legendy – w liście, który umierając trzymał w dłoni. Po śmierci Aleksego samoczynnie miały rozdzwonić się wszystkie dzwony miasta, a frapujący list zdołała z dłoni zmarłego wyciągnąć jedynie jego żona (choć wcześniej próbowali tego dokonać papież i cesarz).
Ciało nie uległo rozkładowi, a nawet zaczęło wydzielać przyjemną woń, zaś w jego pobliżu dokonywać się miały cuda. To już sceneria i bieg wypadków znane z wielu podań o świętych. Aleksego pochowano w kościele św. Bonifacego, a schody, pod którymi żył i umarł, przeniesiono z czasem do tegoż kościoła, obudowano osobnym ołtarzem i pełnią odtąd funkcję dość nietypowej relikwii.
Ot, zwykłe schody domowe. Takie, po jakich chodzimy na co dzień; które potrafią nas zdenerwować i zmęczyć; pod którymi ktoś może „klepie biedę” zupełnie przez nas niezauważony, jak Łazarz przez bogacza w Jezusowej przypowieści. Zwykłe schody, tyle że teraz obite pozłotą i umieszczone w ołtarzu. Nie skrzypią, bo od dawna nikt po nich nie chodzi. A jednak…
Po tych schodach św. Aleksy (a może ktoś inny) schodzi w głąb serca i pyta: czy świętość to tylko legenda, bajka dla grzecznych dzieci? Czy ty w codzienności starasz się żyć święcie? Czy w twoim powszednim życiu jest miejsce na najprostszą ascezę? Czyś nie przeoczył znów kogoś „pod schodami”? Czy w biedaku potrafisz dostrzec świętego, zanim rozdzwonią się dzwony i wydarzą cuda?