Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Paulina Woźniak to pływaczka, zawodniczka klubu Start Szczecin. Zdobyła srebrny medal na Igrzyskach Paraolimpijskich w Pekinie w 2008 r. oraz brązowy medal na igrzyskach w Londynie w 2012 r. Odznaczona Złotym Krzyżem Zasługi w 2008 r. Nam opowiada o odwadze w poszukiwaniach własnej drogi, o niepełnosprawności, którą widzi się tylko w lustrze oraz o tym, jak poradzić sobie z traumatycznym doświadczeniem.
Beata Dązbłaż: Można powiedzieć o pani, że dość intensywnie szuka swojego miejsca na ziemi, pokonując przeciwności. A może już pani znalazła?
Paulina Woźniak: Właśnie nie wiem, bo co znajdę „coś” – jakieś miejsce, osoby albo zdarzenia i myślę, że to już jest to, to zaraz pokazuje się jakaś inna opcja. Okazuje się, że to nie jest do końca to, na co czekałam i poszukuję tego dalej. Nie potrafię wybiegać w przyszłość bardzo daleko – 10 czy 15 lat. Te ramy czasowe, które sobie zakładam, są maksymalnie pięcioletnie. To, że wyjechałam do Niemiec, a teraz wróciłam do Polski pokazuje mi, że podejmuję decyzje, nie boję się ich i odważnie stawiam kroki. Nawet jeśli czasami muszę się cofnąć, żeby potem iść do przodu. Mogę powiedzieć, że tu, gdzie jestem teraz i to, co robię, to siedemdziesiąt pięć procent tego, co chciałabym osiągnąć. Szukam czegoś, co wypełni te dwadzieścia pięć procent.
Paulina Woźniak: Wciąż poszukuję
W jakim momencie życia jest pani teraz?
Wróciłam z Niemiec do Szczecina i pracuję jako manager w klubie fitness. Mam poczucie bezpieczeństwa i stabilizację. To jest praca związana ze sportem, z którym wiąże się połowa mojego życia. Jestem też trenerką personalną, co daje mi dużo frajdy i satysfakcji. Stawia to przede mną wciąż nowe problemy i wyzwania, które muszę rozwiązywać, a to z kolei mnie napędza. Czuję się, jakbym cały czas była na zawodach i szlifowała formę, dlatego bardzo mi to odpowiada. Cały czas muszę pracować nad motywacją, nie tylko swoją, ale też osób, z którymi pracuję. Prowadzę zajęcia grupowe fitness dla kobiet i uważam, że to jest fenomenalne, jak pozytywnie możemy wpływać na innych poprzez sport. Nagle coś, co nie było dla nich codziennością, staje się nią i przynosi tak dobre zmiany w ich podejściu do życia, sportu, ruchu. Sama jestem 6 tygodni po rekonstrukcji kolana i widzę, jak bardzo mi tego brakowało w tym czasie.
Wstaję rano szczęśliwa i zadowolona, ale wciąż myślę o tych dwudziestu pięciu procentach. Być może będzie to założenie fundacji (o czym myślę od dawna), lub coś bardziej komercyjnego. Cały czas tego poszukuję. Jest jeszcze coś w przyszłości, co będzie dopełnieniem.
A może to się nigdy nie wydarzy?
Może tak być, tego kompletnie nie wiemy.
Pływanie daje wolność
Cały czas w drodze. U pani na jej początku pojawił się sport zawodowy, który wbrew woli, musiała pani zawiesić w ostatnim czasie. Ale do wody, która przyniosła sukcesy, podchodziła pani na początku z bojaźnią?
Na pewno nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Co prawda nie byłam dzieckiem, które lubi się nudzić, zawsze szukałam sobie zajęć, często sportowych. Do pływania zachęcali mnie rodzice, bo woda to świetna rehabilitacja dla osób z niepełnosprawnością. W niej czują się wolni i znika wiele problemów, np. dla osób z niepełnosprawnością ruchową. Mnie pływanie bardzo mocno nauczyło wierzyć w siebie i podniosło moje poczucie wartości. Tak więc z czasem okazało się, że nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, za to jest bardzo solidna. Wciąż za nią tęsknię. I choć teraz mogę wchodzić do wody i kilka lat po wypadku przepłynąć basen ukochaną żabką, ale to nie jest wszystko, czego pragnę. Chcę więcej.
Zawieszenie kariery i rekonstrukcja kolana to wynik granicznego w pani życiu wydarzenia. Cztery lata temu została pani napadnięta, broniła się i nastąpił uraz kolana, który na razie przeszkodził w uprawianiu sportu zawodowego. Jak poradziła sobie pani z tym trudnym doświadczeniem?
Nie miałam na to specjalnego sposobu. Korzystałam z pomocy psychologa sportowego i jakoś nigdy nie doszło do tego, żebym musiała korzystać z pomocy innych specjalistów. Psycholog sportowy pomógł mi zrozumieć, że mogę zrobić sobie przerwę od sportu zawodowego, i nie muszę zamykać kariery, że to nie musi być tylko białe czy czarne. Na razie, dzięki pomocy Polskiego Komitetu Paraolimpijskiego, jestem po rekonstrukcji kolana i zobaczymy, co będzie dalej.
Uważałam za istotne, że nie stało mi się nic więcej, że był to tylko uraz kolana. Słowa, które usłyszałam od napastnika po prostu wyparłam z pamięci, usunęłam je swoją wolą walki i chęcią powrotu do sprawności i sportu. Miałam swego czasu lęki przed wyjściem z domu po zmroku, ale to chyba naturalne. Stwierdziłam, że muszę to przepracować w drugą stronę. Spróbowałam sportu, którego wcześniej nigdy nie próbowałam – sportu walki. Bardzo mi pomogło mierzenie swoich sił z mężczyznami, bo jest to głównie sport męski. Na pierwszych zajęciach, gdy kolega z grupy próbował założyć mi trójkąt i dusić, wróciły emocje z tamtego wydarzenia. Jednak uświadomienie sobie, że jestem bezpieczna i nikt tutaj nie chce mi zrobić krzywdy, bardzo mi pomogło. Od tego momentu zaczęłam zupełnie inaczej patrzeć na zajęcia na macie. Sporty walki nauczyły mnie cierpliwości i większego spokoju. Teraz już nie oglądam się za siebie, wychodząc wieczorem z psem na spacer.
Czyli zadziałał sposób „klin klinem”, ale wydaje mi się, że też pani własna siła.
Czasami faktycznie mocno zdaję sobie sprawę z tej swojej mocy. Wiem, że jeśli źle to wykorzystam, mogę komuś zrobić krzywdę, a jeśli to pójdzie w dobrym kierunku, mogę komuś pomóc. Pewne rzeczy robię intuicyjnie.
Brak przedramienia to nie problem
Odnoszę wrażenie, że brak przedramienia od urodzenia nie stanowi dla pani żadnego problemu. Słusznie?
Tak, ten problem dla mnie nie istnieje… Owszem, zauważam to w lustrze, ale na co dzień totalnie tego nie widzę. Na pewno jest to uwarunkowane tym, że nie mam przedramienia od urodzenia, a więc od zawsze, i nauczyłam się z tym żyć, to było naturalne. Na pewno też pomogło mi pływanie i siła wewnętrzna. Zawsze uważałam, że mam inne cechy, które są we mnie istotniejsze, niż brak przedramienia i dłoni, które muszę po prostu zastąpić w inny sposób.
A czy nie jest to także kwestia wychowania?
Na pewno tak, ale gdybym zapytała moich rodziców, jak oni to zrobili, to powiedzieliby, że nie mają „zielonego pojęcia”. Nigdy nie mieli styczności z osobami z niepełnosprawnościami.
To już wiadomo, po kim ma pani tę siłę.
Też mi się tak wydaje. Moi rodzice zawsze twierdzą, choć nie rozumiem tego, że są prostymi ludźmi. Oboje nie mieli rodzin z prawdziwego zdarzenia, ale potrafili stworzyć taką rodzinę. Mam jeszcze młodszego o piętnaście lat brata, z którym pielęgnuję relację, bo każdy z nas kiedyś będzie musiał uporać się ze stratą rodziców. A my będziemy mieli siebie.
Paulina Woźniak: Akceptuję siebie
Wracając do pani podejścia do swojej niepełnosprawności. M.in. nagrywała pani krótkie filmy o tym, jak coś zrobić jedną ręką, np. zawiązać buta. To chyba świadczy o sporym dystansie do siebie?
Ogromnym dystansie, bo mam go spore pokłady. To wynika z tego, że akceptuję siebie, inaczej nie byłoby to możliwe. Wiem też, że takie podejście potrafi pomóc w zmianie wyobrażenia o osobach niepełnosprawnych ludzi, którzy nie mają na co dzień czasu, by się nad tym zastanawiać.
A czy jest coś, co szczególnie panią irytuje w myśleniu innych o niepełnosprawności, jakieś społeczne przekonania na ten temat?
Nie wiem, czy mogę powiedzieć, że mnie to irytuje, ale tak, na pewno z tym się nie zgadzam. Obserwuję w Polsce takie przesunięcie myślenia o osobach niepełnosprawnych w skrajne strony – albo się litujemy, albo złościmy. To, co bardzo podobało mi się w Niemczech to to, że ludzie byli sympatyczni, pomocni, gdy było to potrzebne, ale dla nich niepełnosprawność jest normalna. Nie ma oceniania, zwracania uwagi, jest zwyczajnie, po prostu. Jest pewna zaściankowość w myśleniu Polaków o niepełnosprawności. A szkoda i z tym się nie zgadzam.