Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
W Słowenii co roku około 80 dzieci i nastolatków słyszy diagnozę o raku. Maja Ribič z Ilirskiej Bistricy, siedemnastolatka i tegoroczna absolwentka, również otrzymała tę druzgocącą diagnozę.
Już w styczniu 2019 roku była cały czas zmęczona, dużo spała. "Trenowałam koszykówkę, a przez te objawy musiałam zrezygnować ze sportu. Na początku myśleliśmy, że to tylko kiepskie wyniki badań krwi. Lekarze nic nie znaleźli. Myśleli, że przyczyną mojego złego samopoczucia jest po prostu okres dojrzewania" – mówi.
W marcu 2020 r. zaczęły swędzieć ją dłonie, stopy, a potem całe ciało. Urosły jej węzły chłonne na szyi, gorączkowała. Z powodu podejrzenia dławicy dostała antybiotyki. Lekarz skierował ją na dalsze badania do Kliniki Chorób Zakaźnych w Lublanie, a stamtąd na oddział hematoonkologiczny Kliniki Pediatrycznej.
„Tego samego dnia powiedziano mi, że to chłoniak Hodgkina. Ciągle myślałam o tym, żeby jak najszybciej wrócić do koszykówki. Zapytałam, jak długo będę leczona, a lekarz odpowiedział, że leczymy raka chemioterapią i radioterapią. W tym momencie wszystko się rozpadło”. Pomyślała też o najgorszym...
Przeprowadzono kolejne badania i w maju rozpoczęła swoją pierwszą chemioterapię. Leczenie trwało siedem miesięcy. W tym czasie Maja przeszła sześć cykli chemioterapii i jedenaście radioterapii.
Bez zastrzeżeń co do diagnozy
Ujawniła szczegóły diagnozy swoim bliskim kolegom z klasy, drużynie i przyjaciołom ze szkoły podstawowej. „Mówiłam im, że to uleczalna forma raka i istnieje duże prawdopodobieństwo, że wszystko będzie dobrze. W pewnym momencie to ja ich pocieszałam”.
W czasie choroby znalazła też prawdziwych przyjaciół. „Kilka przyjaźni się rozpadło. Zdałam sobie sprawę, które z nich są prawdziwe, wiem, kto przy mnie został. Od tych, którzy zostali, codziennie dostawałam wiadomości. Czasem wystarczyło pytanie: Jak się masz, czy wszystko w porządku? Chociaż bywały też dni, kiedy chciałam być sama".
W jej domu choroba nie była tematem tabu. „W rodzinie byliśmy otwarci na to, by rozmawiać o chorobie. Często rozmawialiśmy, byliśmy po prostu razem. To wymusiła też sytuacja, ponieważ z powodu epidemii koronawirusa musieliśmy się izolować. Graliśmy w tym czasie w wiele gier planszowych”.
Wcześniej zawodniczka, dziś trenerka
Maja, która była znakomitą uczennicą, muzykiem i odnoszącą sukcesy koszykarką, szybko musiała wydorośleć.
Oceny wystawiono jej na podstawie wiedzy, którą wykazała się w ciągu całego roku szkolnego. Część zajęć odbywała też w szkole szpitalnej. „Nadrobiłam to wszystko i w tym roku również byłam świetna”.
Było jej ciężko, zwłaszcza że musiała zrezygnować z treningów koszykówki. Ma gorzkie wspomnienia z doświadczeń z klubem, w którym trenowała od liceum. „Tylko dwie dziewczyny utrzymywały ze mną kontakt. Poza tym nikt więcej, nawet trenerzy. Zostałam usunięta z drużyny, więc już tam nie wróciłam. Po mojej stronie stanął za to mój pierwszy klub z Ilirskiej Bistricy, w którym zaczynałam. Przynieśli mi klubową koszulkę, pamiętali o mnie i zadzwonili. To wiele dla mnie znaczyło”.
Dziś trenuje młodsze dziewczyny w klubie, który podczas choroby stanęły u jej boku. „Ciężko mi patrzeć, jak one grają, a ja nie mogę. Jednocześnie fajnie jest móc być z nimi na treningu. Jeśli kogoś brakuje, wskakuję na boisko i gram z nimi, jakbym była częścią ich zespołu. Ze zdrowotnego punktu widzenia mogłabym wrócić na parkiet, ale nie mam zbyt wielu opcji, bo w naszym regionie jest bardzo mało kobiecych drużyn”.
Przygotowała się na wypadanie włosów
Już po pierwszej chemioterapii zaczęły jej wypadać włosy, do czego wcześniej przygotowywała się psychicznie. „Moja mama i ja poszłyśmy kupić czapkę. Schowałam pod nią wszystkie włosy, aby nie były widoczne. Kiedy zaczęły wypadać, miałam je wszędzie: na ubraniach, na kanapie, na łóżku… Miałam tego tak dość, że powiedziałam mamie, żeby mnie ogoliła”. Przez około dziesięć minut siedziała na krześle i nie odważyła się spojrzeć w lustro. „Najpierw bez włosów zobaczyła mnie moja mama, potem przyszli tata i brat. Udało mi się nagrać reakcję drugiego brata”.
Maja pamięta, że przez pewien czas rozpaczała z powodu utraconych włosów, ale potem zaakceptowała swój wygląd. „Zażartowałam, że zużyję mniej szamponu, a szczotka i suszarka nie zniszczą się tak szybko. Powoli przyzwyczaiłam się do tego, jak wyglądam. Nie chciałam nosić żadnego nakrycia głowy, nie wstydziłam się tego, że ludzie widzieli mnie bez włosów”.
Maja opowiada o wielu gestach solidarności ze strony bliskich jej osób. Wsparcie okazała jej nie tylko mama. W tym czasie byli przy niej także tata i obaj bracia, kuzyn, kolega z klasy i pan z klubu koszykówki.
Doświadczenie utraty włosów sprawiło, że postanowiła wykorzystać swoją pasję do szycia. Dziś projektuje i szyje nakrycia głowy i chusty dla młodych pacjentów chorych na nowotwory.
Pośród bólu narodziła się wdzięczność
Dziś Maja mówi, że jest wdzięczna za to doświadczenie, ponieważ dzięki niemu zyskała nowe spojrzenie na świat. Poznała wielu serdecznych ludzi, za których jest niezmiernie wdzięczna, a także przekonała się, kim jest prawdziwy przyjaciel.
„Wtedy to po prostu do mnie dotarło. Ludzie często patrzą na rzeczy materialne, ale przede wszystkim ważne jest, aby być zdrowym. Kiedy byłam w szpitalu i po chemioterapii czułam się bardzo źle, kiedy nie mogłam wstać z łóżka, wyobrażałam sobie swój koniec. Już na początku, kiedy usłyszałam o raku, najpierw pomyślałam o śmierci. Ale gdy wyniki się poprawiały, rosło moje pozytywne nastawienie i powtarzałam sobie, że wszystko będzie dobrze”.
Zwiększyć świadomość na temat raka
Jesienią Maja zostanie uczennicą kolejnej klasy. Będzie również nadal aktywnie trenować młodych koszykarzy w swoim macierzystym klubie koszykówki. „Będę przy nich zawsze, kiedy będą mnie potrzebowali, ponieważ oni byli ze mną w moich dobrych i złych doświadczeniach”.
Nastolatka odkryła również swoją misję i chce działać na rzecz podnoszenia świadomości na temat raka u dzieci. Chce kontynuować pracę w Instytucie Złotej Wstążki. „Naszym podstawowym celem jest podnoszenie świadomości na temat nowotworów dzieci i młodzieży. Aby jak najszybciej zdiagnozować chorobę, rozmawiamy również o tym, jakie my mieliśmy objawy. Chcemy rozmawiać i dzielić się naszym doświadczeniem choroby”.
„Gdy wracamy do zdrowia, nie mamy takiej sprawności, jak kiedyś. Widać to chociażby w obniżonej koncentracji w szkole. Nie jest też priorytetem imprezowanie – wolimy iść na piknik czy spacer. Jeśli komuś w Instytucie poskarżę się, że już nie mogę czegoś zrobić, bo jestem zmęczona, to wiem, że on to zrozumie. Innym trudniej jest to pojąć, ponieważ nie mają doświadczenia choroby" – tak Maja przedstawia niektóre dolegliwości, z jakimi borykają się młodzi pacjenci.
Jej przesłanie do wszystkich, którzy stoją w obliczu podobnych doświadczeń, brzmi: „Nie poddawaj się. Wszystko dzieje się z jakiegoś powodu. Trzeba być dobrej myśli i wierzyć w możliwość wyleczenia. Nie potrzebujesz ludzi, którzy cię nie wspierają. Zatrzymaj przy sobie tych, którzy naprawdę chcą być blisko".