Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Archiwum prywatne
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Było lato zeszłego roku. Nie byliśmy w najlepszych relacjach ze św. Józefem. Można powiedzieć, że był to moment kryzysu wiary w orędownictwo męża Maryi. Szukaliśmy nowego mieszkania, staraliśmy się o finansowanie. Dużo kłód pod nogi, propozycje nas nie przekonywały, rynek już szalał, ceny uciekały z naszego zasięgu, a my przypominaliśmy dziecko uwieszone przy spodniach ojca, który akurat ma ważniejsze sprawy na głowie – zrezygnowani i wkurzeni.
W przedszkolu naszych dzieci jeszcze przed wakacjami ogłoszono konkurs. O kim? Oczywiście o Józefie. Oględnie mówiąc, inicjatywa nie wzbudziła naszego entuzjazmu. Już wolelibyśmy w roli głównej Judę Tadeusza – tego od spraw beznadziejnych – no ale trwał akurat rok św. Józefa. Trudno było oczekiwać innego tematu.
Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Józef to wymagający facet. Warunki wzięcia udziału w konkursie na pierwszy rzut oka nas powaliły. Wycieczka do dowolnego sanktuarium św. Józefa, wysłanie z niej kartki do przedszkola oraz praca plastyczna o Józefie ze zdjęciem z wycieczki, informacjami o sanktuarium, własną modlitwą za wstawiennictwem św. Józefa i radosną twórczością dowolną.
Wniosek mieliśmy prosty: organizatorzy oszale… No dobra – wysoko postawili poprzeczkę. I wiecie jak to jest… Na co dzień nie kryjesz się ze swoją wiarą, a katolickie przedszkole dobrze wie, że kto jak kto, ale ty w takim konkursie musisz wziąć udział. Choćby po to, żeby dać przykład innym. A zatem z jednej strony siostry prowadzące przedszkole nie dawały za wygraną, a z drugiej… sam Józef subtelnie o sobie przypomniał.
Będąc w moich rodzinnych stronach, pojechaliśmy do pewnej wiejskiej parafii na ślub przyjaciół. Okazało się, że był to czas peregrynacji obrazu św. Józefa Opiekuna Rodziny z paroletniego raptem sanktuarium tegoż w Kielcach. Akurat tego dnia, w tym kościele, na tym ślubie stał dumnie i patrzył na nas wymownie. Był to moment, w którym wciąż dość niechętnie, z charakterystycznym „no dobra”, podjęliśmy decyzję: weźmiemy udział w konkursie. Może nie pojedziemy do Kalisza, jak sugerowały siostry, ale za to zareklamujemy inne miejsce na „K” – nowe sanktuarium św. Józefa Opiekuna Rodziny w Kielcach.
Decyzja to klucz. Nasze nastawienie do Józefa zaczęło się nieco zmieniać (można w końcu powiedzieć, że o nas zawalczył). Kielecki kościół pod jego wezwaniem, który właśnie stał się sanktuarium, znaliśmy dobrze, ale pierwszy raz spokojnie, w ciągu dnia, bez tłumów, uklękliśmy tam całą rodziną, zawierzając na nowo jego wstawiennictwu nas, nasze relacje i ten temat, który mieliśmy na tapecie od miesięcy i który spędzał nam sen z powiek – dom. Na nowo pojawiły się myśli: cieśla to cieśla, temat na pewno jest mu bliski, tyle jest świadectw, pewnie potrzebujemy jeszcze cierpliwości w robieniu wszystkiego, co do nas należy i uda się. W serca wkroczyła nowa nadzieja.
Po powrocie do domu było już z górki. Nasze dziewczynki wymalowały obrazki Józefa z Maryją i małym Jezusem, ja ułożyłem modlitwę i kalendarium związane z miejscem, które odwiedziliśmy, a moja kochana żona zebrała wszystko w całość. Da się? Da się. Najważniejsza była decyzja i pierwszy krok.
Zgłoszenie pracy konkursowej zbiegło się w czasie z oglądaniem pewnego mieszkania. Spore, odpowiadające naszym potrzebom i od początku czuliśmy się w nim po prostu dobrze. Cena balansowała na granicy naszych możliwości, więc z finansowaniem nie było lekko, ale jesienią… było już nasze!
To jednak nie koniec. Dziś patrzymy na to wszystko z perspektywy kilku dobrych miesięcy i wszystko układa się w całość. Nie tylko dlatego, że daliśmy się Józefowi zaprosić do konkursu, a zaraz potem podsunął nam wreszcie to miejsce, o które nam chodziło. Jest jeszcze jeden subtelny szczegół. Takie oczko puszczone do nas przez patrona.
Na wzięciu udziału w konkursie się nie skończyło, bo zajęliśmy w nim drugie albo trzecie miejsce. Wygraną był voucher do jednego z internetowych sklepów z artykułami religijnymi. Klasztorne piwo nęciło, ale zgodziłem się z moją żoną, że lepiej będzie wybrać figurę Matki Bożej, która stanie… tak jest! W nowym mieszkaniu.
Wybór był nieoczywisty i muszę przyznać, że nigdy wcześniej takiej Maryi nie widziałem. Stoi więc Matka Boża Wniebowzięta w centralnym punkcie domu, który jest dla nas pierwszym w życiu miejscem, o którym możemy tak powiedzieć w pełnym znaczeniu tego słowa – dom, azyl, własny kąt.
Święty Józef wiedział, co robi i nie chciał dla nas jedynie nowego domu. Chciał też, byśmy w nim mieli najlepszą możliwą gospodynię i opiekunkę. Nim pojechaliśmy oglądać nasz dom, wydarzył się w naszym sercu pewien mały przełom. Zrobiliśmy coś niby niewinnego na cześć św. Józefa i na końcu tego procesu czekała ona – Maryja, która nam dziś towarzyszy na co dzień.
Musieliśmy schować do kieszeni nasze poczucie bezsensu, uniżyć się, żeby zrobić coś tak bardzo dziecięcego – pracę plastyczną podpartą pięknym doświadczeniem i – jak się okazało – owocującą w sposób niesamowity. Strategia godna świętego.
Ta historia pokazała nam, że św. Józef Rzemieślnik, jak na cieślę przystało, jest cierpliwy i wie, że na dobre efekty działań trzeba nieraz poczekać. Józef jest też dla nas wychowawcą, przypominającym, że mamy ufać Bogu jak dzieci i po prostu robić swoje. Opiekun Rodziny – naszej rodziny, który – jak to on – zadziałał po cichu, a na koniec postawił nam przed oczy swoją ukochaną, a naszą Mamę.