Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Wszyscy w Polsce dobrze znają siostrę Małgorzatę Chmielewską. Często nazywana "polską Matką Teresą", jako konsekrowana osoba świecka razem ze swoją wspólnotą Chleb Życia prowadzi jedenaście domów zapewniających mieszkanie 300 osobom bezdomnym. To powołanie zrodziło się przed trzydziestu laty, na gruncie osobistego spotkania z Chrystusem. W jego wyniku młoda kobieta postanowiła wprowadzić w życie to, co zrozumiała z Ewangelii. Odkryła, że różne prawdy są tam przedstawione w sposób bardzo prosty: Byłem głodny, i daliście mi jeść...
Pewnego dnia, w 1988 roku, Małgorzata natknęła się na bezdomnych śpiących w kościołach, które zresztą – jak się dowiedziała – musieli opuszczać po ostatniej mszy.
Nie można się więc dziwić, że 24 lutego, na wieść o wybuchu wojny, siostra Małgorzata Chmielewska także zareagowała.
Aleteia: Czy siostra spodziewała się wybuchu wojny w Ukrainie?
Siostra Małgorzata Chmielewska: Nie, nie spodziewałam się. Nie mogłam w to uwierzyć, kiedy 24 lutego o godzinie 7.00 rano jeden z robotników pracujący dla naszej wspólnoty zapukał do moich drzwi z krzykiem "wojna!". Miałam nadzieję, że Władimir Putin nie zdecyduje się na taki krok, chociaż równocześnie intuicja kazała mi się przygotować na najgorsze... Nie tak dawno postanowiliśmy zamknąć jeden z naszych domów przyjmujących osoby bez dachu nad głową, a ja, sama nie wiem dlaczego, jeszcze nie oddałam kluczy burmistrzowi, do którego ten dom należy. Mówiłam sobie, że może jednak będę go potrzebować. I rzeczywiście! Teraz przygotowujemy ten dom na przyjęcie ukraińskich uchodźców. Już w tym tygodniu dwadzieścia rodzin będzie tam mogło zamieszkać. W innych domach naszej wspólnoty przyjęliśmy już wielu uchodźców. Tam, gdzie ja mieszkam, schroniło się już sześć rodzin. Najczęściej są to matki z dziećmi, czasami z babcią albo z teściową.
Jak one się teraz czują?
Widzę, jak bardzo jest ważne, żeby miały tylko dla siebie względnie wygodną przestrzeń życiową, i żeby dzieci mogły się razem bawić w oddzielnym pokoju. Wszystkie te szczegóły wydają mi się bardzo ważne, bo te matki i babcie miały bardzo ciężkie przeżycia. Kiedy przychodzą się ze mną zobaczyć, zawsze jedna z nich płacze. Czasami płaczą wszystkie naraz.
S. Małgorzata Chmielewska: Wojna toczy się na naszych oczach. Jak więc nie pomóc?
Jak można podnieść na duchu kobietę, która wie, że w każdej chwili może dostać wiadomość o śmierci męża, syna czy wnuka?
Każda z nich ma męża, syna albo wnuka na froncie. Robimy wszystko, żeby im ulżyć, pocieszyć je i czymś zająć. Tylko jak pocieszyć kobietę, która wie, że w każdej chwili może dostać wiadomość o śmierci męża, syna czy wnuka?
Codziennie zajmuje się siostra 300 polskimi bezdomnymi. Jak udało się ponadto przyjąć ukraińskich uchodźców?
Działamy na dwa sposoby. Przede wszystkim w Warszawie i Krakowie mamy dwa przejściowe domy dla rodzin, które tam się zatrzymują na krótko, zanim pojadą do bliskich czy przyjaciół mieszkających gdzieś w Polsce, gdzie przecież mieszka i pracuje półtora miliona Ukraińców. Część uchodźców ma się więc gdzie zatrzymać na jakiś czas. Poza tym w domu, gdzie mieszkam, na wsi, przyjmujemy tych, którzy nikogo nie znają i nie wiedzą, dokąd się udać. Te rodziny zostaną pewnie u nas na dłużej, bo mogą mieć kłopoty ze znalezieniem mieszkania i pracy w dużym mieście: dlatego że dzieci są jeszcze bardzo małe albo matki są zbyt osłabione, żeby radzić sobie samodzielnie.
Od pierwszego dnia wojny można było obserwować istny zryw solidarnościowy Polaków wobec Ukraińców. Jak to wytłumaczyć?
To poryw serca, w pełni spontaniczny i wspaniały, skierowany ku potrzebującym. Ta wojna nie jest jak wojna w Syrii, którą oglądaliśmy w telewizji. Ona się toczy na naszych oczach, tuż obok, widoczna i dotykalna. Jak więc nie pomóc?
Dzięki mediom społecznościowym ludzie natychmiast włączyli się w niezwykle prężny ruch: osoby prywatne, organizacje pozarządowe i władze lokalne... Dzięki kilku kliknięciom zorganizowano bezpośrednią wymianę informacji i pomoc przez różne grupy Facebooka. Oto przykład: studenci szukali minibusa, żeby pojechać na granicę polsko-ukraińską. Zobaczyłam ich ogłoszenie i dałam znać, że możemy im pożyczyć nasz samochód. Wyjechali prawie zaraz, żeby jako wolontariusze spędzić tydzień na granicy. Poradziłam im zresztą, żeby raczej podjechali od strony ukraińskiej, bo tam skostniali z zimna ludzie czekali trzy, czasami cztery dni na zimnie, zanim przeszli na polską stronę.
Powstał więc pomysł rozdawania gorących posiłków, lekarstw, a także zaproszenia na rozgrzewkę do naszego minibusa. Kilka kliknięć, kilka SMS-ów, i wszystko udało się zorganizować. Tego samego dnia rano protestancki biskup z Krakowa dał mi znać telefonicznie, że potrzebuje przenośnego łóżeczka dziecięcego dla rodziny uchodźców. Poprosił mnie o umieszczenie wiadomości na Facebooku. W ciągu pół godziny miał do dyspozycji już kilkanaście łóżeczek.
S. Małgorzata Chmielewska: Pomoc potrzebującym ma źródło w Bogu
Czy nie ma siostra wrażenia, że temu solidarnościowemu zrywowi towarzyszy przebudzenie duchowe?
Każdy gest w stronę osoby potrzebującej pochodzi od Boga, bo Bóg jest miłością. Pomagający mogą sobie z tego zdawać sprawę albo nie, ale każdy ich gest pochodzi od Boga. Tak, myślę, że można mówić o przebudzeniu duchowym. Parafie, zgromadzenia religijne, stowarzyszenia katolickie pracują dzień i noc, żeby pomóc uchodźcom. Dzieje się coś nadzwyczajnego, co na pewno przyniesie owoce. To nie tylko konkretna pomoc osobom potrzebującym, ale także przemiana duchowa: nowe spojrzenie sięgające poza teren własnej parafii. Tego jestem pewna. To wielkie przebudzenie i otwarcie się na potrzeby innych. Znamy trzy "kierunki działania" Chrystusa. Pierwszy to Ewangelia, drugi to Kościół jako wspólnota, i trzeci to mój bliźni. Moim zdaniem ostatnio w polskim Kościele często zapominaliśmy o tym trzecim kierunku, w przeciwieństwie do Kościoła we Francji.
Jak dziś stawić czoło lękowi przed tak niepewną przyszłością?
Prawdopodobnie powinniśmy zrezygnować z wielu naszych wygód, a może nawet z poziomu życia, do którego my, Europejczycy, jesteśmy przyzwyczajeni. Sankcje gospodarcze przeciw Rosji wpłyną także na nasze życie. Możliwe, że zabraknie nam środków na opłacenie wszystkich zachcianek. A więc tak, może będziemy biedniejsi, ale będziemy lepsi. Bóg zrekompensuje wszystkie te braki pod warunkiem, że uczynimy wysiłek i "posuniemy się trochę na ławce życia", żeby zrobić miejsce bliźniemu. Z chrześcijańskiego punktu widzenia potrzeba nam przede wszystkim odwagi.
Co siostra robi, żeby wobec pracy, stresu, zmęczenia jednak znajdować siły?
Jeśli chodzi o siły duchowe, staram się być z Chrystusem od rana do wieczora. A kiedy śpię, to wiem, że On nade mną czuwa. Co do sił fizycznych, powtarzam sobie i ludziom młodym, że w tej nowej sytuacji związanej z wojną i z przyjmowaniem uchodźców nie chodzi o maraton, ale o bieg naprawdę długodystansowy. Żeby wytrzymać, pozwalam sobie na chwile wypoczynku i wtedy wszystko sobie odpuszczam. Dotyczy to także mojej codziennej pracy z bezdomnymi "w normalnym czasie". Zdarzają się sytuacje bardzo trudne. Żeby wytrzymać, trzeba się o siebie troszczyć: spać, jeść, a później działać. Codziennie odbieramy setki telefonów, mamy setki spraw do zgrania, setki problemów do rozwiązania. Żeby temu sprostać, należy przede wszystkim zachować spokój wewnętrzny.
Ale co robić, żeby nie dać się ogarnąć lękowi, gniewowi albo rozpaczy?
Myślę, że kluczem do rozwiązania tej sprawy jest modlitwa: jak tylko mam kilka wolnych chwil, modlę się o pokój. Staram się żyć w jedności z Chrystusem ze świadomością, że to On mnie posyła. Moja praca to być gotową do posługi.