Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Jest poranek, 24 lutego. Moje urodziny. Dzień wcześniej wyszłam ze szpitala z naszym trzecim, nowo narodzonym synem. Budzi mnie jego delikatne popłakiwanie i kręcenie główką w poszukiwaniu mleka. Leżymy na łóżku, za chwilę wpadają starsi bracia z urodzinowymi buziakami i z pełnym miłości zainteresowaniem wobec nowego członka rodziny.
Czuję się obolała i zmęczona jak nigdy wcześniej. Chciałabym trochę ponarzekać, pospać dłużej, wziąć prysznic i odpoczywać cały dzień. Niektórzy mają jednak wobec mnie inne plany. Mężowi brakuje trzeciej ręki, więc wbrew fizycznym oporom wstaję, przewijam, ubieram, karmię, układam puzzle. To wystarczająco trudne zadania jak na kilka dni po porodzie.
Słyszę dźwięk wiadomości w telefonie. Spodziewam się pierwszych życzeń. Nie spodziewam się jednak zupełnie tego, co czytam. Powiadomienie z aleteiowej aplikacji: „Wybuchła wojna na Ukrainie. Módlmy się o pokój” paraliżuje. W końcu przychodzą życzenia – każde przemieszane z nowiną, która tego dnia ścina nas z nóg. Wszystkie stają się tak mało istotne. Chciałoby się tylko prosić o spełnienie jednego – POKOJU.
Na domowym froncie
Mijają dni. Śledzimy informacje, modlimy się, próbujemy odnaleźć się jakoś w nowej rzeczywistości. Także tej domowej. Dzieje się na froncie naszych czterech ścian. U chłopców co rusz toczą się starcia o zdeptaną kolejkę i zagubione lego. W cieniu nieprzespanych nocy dziecięce krzyki wydają się uderzać w nas ze zdwojoną siłą.
Moje ciało toczy zaś hormonalno-emocjonalne zmagania. Połóg jeszcze bardziej pozwala mi współodczuwać to, co dzieje się w sercach i ciałach tamtych kobiet.
Z noworodkiem przy obolałych piersiach czytam o matce, która właśnie urodziła na stacji metra – w tymczasowym schronie.
Z bólem obkurczającej się macicy wieszam kolejną pieluchę na suszarce, słuchając w radiu o bombardowaniu na szpital dziecięcy w Mariupolu.
Kiedy w wolnej chwili szukam w internecie ubranek na chrzest, docieram do informacji o noworodku ochrzczonym w podziemiach kościoła, gdzie ukrywają się rodziny przed atakiem Rosjan.
Denerwuję się i cała pocę, ubierając całą trójkę w zimowe ubrania przed wyjściem na spacer, by zaraz potem oczami wyobraźni zobaczyć matki z opatulonymi dziećmi w kolejkach przy granicy.
W każdym z tych momentów łzy zalewają twarz, a serce – poczucie niesprawiedliwości. Myślę o sobie i nich. O moim bólu, który staje się tak maleńki w obliczu ich dramatu. O moim „wszystko”, o ich „nic”.
Moje zaangażowanie – kochać i dziękować
Z pewnym dystansem przyszło mi obserwować nasz narodowy zryw pomocowy dla Ukrainy. Niewiele można zrobić z noworodkiem na rękach. Jest jednak coś, co mogę zrobić zawsze. I to też jest ważne. Bardzo. Może najważniejsze.
Mogę kochać tu i teraz. Mogę być wdzięczna za to, co mam. Nawet jeśli jest tam ból. To także moje zaangażowanie w tę wojnę. Wdzięczność.
Przypomniała mi o tym piosenka Igora Herbuta, która mocno poruszyła mnie w ostatnich dniach:
Czy wojna nauczy nas wdzięczności? Oby… Mnie powoli uczy. Za każdy drobiazg. Radosną partię rodzinnej planszówki, ale też za zwyczajne braterskie wojenki. Za męża wracającego bezpiecznie każdego dnia do domu z pracy, nawet jeśli ma gorszy nastrój. Rytmiczny dźwięk połykania mleka przy piersi, choćby to był piętnasty raz tej nocy. Za niebo, na które patrzymy bez lęku, mimo deszczowych chmur.
A za co ty możesz być dziś wdzięczny?