Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
W eseju Brzemię chwały Clive Staples Lewis stawia interesującą diagnozę:
Byle zdrowie było! Czy to nam wystarcza?
Co prawda Lewis swoją diagnozę odnosi przede wszystkim do obietnicy życia wiecznego, jednak trudno nie pokusić się o pójście jego tropem i przemyślenie, czy nasze „zbyt łatwe zadowalanie się” nie szkodzi nam także w tych bardziej przyziemnych sprawach. Podstawowym objawem takiego myślenia jest „byle”. Przeciętny pracownik pracuje przecież byle do weekendu. Gdy polska reprezentacja w piłce nożnej rusza na mistrzostwa interesuje nas jeden cel – byle wyjść z grupy. Dla przeciętnej starszej osoby – byle zdrowie było. Co więcej, zdołaliśmy wypracować już wspaniały argument za tym, że warto pragnąć mniej – skromność!
Wydaje się, że w świecie szybko pędzącej konsumpcji utożsamiliśmy pragnienia z podstawowymi potrzebami. Czym innym jest bowiem umiejętność wysypiania się na karimacie, a czym innym pragnienie wyspania się na porządnym materacu. To pierwsze wynika z afirmacji stanu rzeczy, to drugie jest konstytutywnym elementem rozwoju. Nie czytalibyśmy dzisiaj tego tekstu, gdyby nasi przodkowie stwierdzili: Mnie wystarczy ta jaskinia. Jest ciepło, da się rozpalić ogień, czasami zajrzy tu jakiś mamut, którego upolujemy. Więcej mi nie trzeba.
Cieszyć się tym, co mamy?
Docenianie tego, co się ma, nie stoi na przeszkodzie pragnieniu rozwoju i pozytywnych zmian. Jezus nie odmawiał uzdrowienia chorym, stwierdzając: „Doceń swoją chorobę i znajdź radość w swoich utrapieniach”, ani tym bardziej: „Ciesz się uschniętą ręką, bo przecież mógłbyś mieć gorzej i być cały sparaliżowany”. Jak słusznie zauważa Lewis, nie ma żadnych ewangelicznych podstaw do wstrzemięźliwości, w której jedynym celem jest ona sama w sobie. Wręcz przeciwnie.
Logika Ewangelii wskazuje bezpośrednio na miłość jako motor wszelkich działań – jeśli kochasz, to pragniesz rozwoju i dobra, szczególnie dla tej kochanej osoby. I tak właśnie rodzice dążą do zapewnienia jak najlepszej przyszłości swoim dzieciom, małżonkowie do wsparcia swojej drugiej połówki, przyjaciele do tego, by ich bratnim duszom było w życiu coraz lepiej. Zresztą to właśnie dzieci doskonale obrazują to pragnienie czegoś więcej. Wystarczy ich zapytać, kim chciałyby zostać w przyszłości. Konia z rzędem temu, kto znajdzie dziecko planujące zostać pracownikiem biurowym wykonującym pracę w młodym, dynamicznym zespole od poniedziałku do soboty, w godzinach 9.00-17.00, z weekendami wolnymi, owocowymi poniedziałkami i dwutygodniowym egzotycznym urlopem. Dzieci chcą wielkości i wielkich rzeczy na swoją miarę. Trudno dziwić się Jezusowi, gdy stwierdza: „Jeśli nie staniecie się jak dzieci…” (zob. Mt 18,3).
Czego chcesz, a co realnie możesz dostać?
A my przestajemy być dziećmi bardzo szybko i pozwalamy rzeczywistości zbombardować nasze pragnienia. Ona szybko weryfikuje to, co chcemy, na to, co realnie możemy osiągnąć. Automatycznie kalkulujemy nasze oczekiwania. Dostrzegamy przeszkody, trudności i z nie do końca zrozumiałych przyczyn odpuszczamy nie tylko na poziomie realizacji, ale już na etapie samego pragnienia. Modlimy się o jedność chrześcijan, mamy coraz więcej ekumenicznych spotkań, nazywamy się braćmi i siostrami w Chrystusie, a jednocześnie nie chcemy się uczciwie przyznać, że pełna jedność nie mieści się w naszej wyobraźni, bo oznaczałaby wyjście z naszych stref komfortu. Przeciętny chrześcijanin na pytanie „czy pragniesz jedności?” odpowie z pełnym przekonaniem, że oczywiście. Odpowiedź będzie jednak odwrotna, gdy zapyta się go, czy wierzy, że taka pełna jedność jest możliwa. Z drugiej strony jednak wierzy w Boga rzeczy niemożliwych. Może mamy za małą wiarę?
Może spotykamy niewiele cudów w życiu, bo nie wierzymy, że są możliwe? Wypada się nad tym zastanowić, czy brakiem wiary nie torpedujemy możliwości wielkich rzeczy. Zdaje się, że właśnie w tym kryje się klucz do tego, by zmieniać siebie, swoje życie i świat. Wcale też nie trzeba tego mylić z naiwnością, bo nie o nią tu chodzi. Wystarczy, żebyśmy spróbowali uwierzyć, że wielkie szczęście jest możliwe, że duże zmiany mogą następować i że nawet to, co teraz nie mieści się w naszej wyobraźni, kiedyś może stać się prawdą. Oczywiście, nie ma gwarancji, że wszystko się spełni, ale nie ulega wątpliwości, że pragnąc więcej, przybliżamy się do tych pragnień i jesteśmy na pewno bliżej, niż gdy od razu realistycznie zakładamy, że są niemożliwe.
Kto wie, czy gdy naprawdę uwierzymy i zapragniemy tych wszystkich wielkich rzeczy, to Bóg ich dla nas nie sprawi?