separateurCreated with Sketch.

O. Bolesław Opaliński OFM: Zachwycam się tym, jak Bóg działa w ludzkim życiu [rozmowa]

BOGUSŁAW OPALIŃSKI
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Beata Dązbłaż - 17.12.21
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Z o. Bolesławem Opalińskim OFM, kustoszem Sanktuarium Matki Bożej Rzeszowskiej, rozmawiamy o tęsknocie do życia pustelniczego, cudach Matki Bożej, a także o zachwycie nad tym, jak Bóg działa w ludzkim życiu.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Beata Dązbłaż: Tak się złożyło, choć tego nie planowaliśmy w żaden sposób, że rozmawiamy w rocznicę śmierci św. Jana z Dukli, który zdaje się, że zajmuje szczególne miejsce w ojca sercu.

O. Bolesław Opaliński OFM: Św. Jan urodził się w Dukli, na Podkarpaciu, niedaleko stąd. Jako młody chłopak zapragnął żyć blisko Boga i rozpoczął swoje życie duchowe od prób pustelniczych. Na początku prawdopodobnie gdzieś u podnóża Góry Cergowej. Było tam jednak sporo pasterzy, którzy mu przeszkadzali, więc przeniósł się na Górę Zaśpit i tam żył jako pustelnik.

Jest taka piękna legenda, która mówi, że św. Jan Kanty wędrujący na pielgrzymkę do Rzymu spotkał Jana z Dukli w pustelni i powiedział mu, że dużo więcej dobrego zrobi, jeśli wstąpi do klasztoru, niż gdy sam będzie siedział w pustelni. A ten wziął sobie to do serca i wstąpił do franciszkanów konwentualnych w Krośnie, a stamtąd przeniesiono go do Lwowa. Tam spędził większość swojego życia, był wybitnym kaznodzieją i spowiednikiem.

W tym czasie powstała w Krakowie nasza bernardyńska prowincja i jeden z pierwszych klasztorów we Lwowie, do którego przeniósł się Jan z Dukli. Umarł w opinii świętości i dość szybko po śmierci zaczął się szerzyć jego kult. Relikwie Jana z Dukli przeniesiono do kościoła bernardynów we Lwowie i doprowadzono do jego beatyfikacji.

A jak powstała pustelnia niedaleko Dukli?

Po beatyfikacji Jana z Dukli właścicielka dóbr dukielskich zapadła na ciężką chorobę i miała sen. Przyśnił się jej zakonnik, właśnie Jan z Dukli, który powiedział jej, żeby szukała tego miejsca, gdzie on prowadził życie pustelnicze jako młody chłopiec. Ona we śnie widziała to miejsce, wiedziała, gdzie szukać, i tak na Górze Zaśpit wybudowała pierwszą pustelnię w XVIII w. Od tego czasu nasza prowincja prowadzi tam pustelnię.

Teraz jest tam piękny neogotycki kościółek z początku XX w. i przy nim jest samotnia. Była oczywiście przebudowywana wielokrotnie, ale w okresie międzywojennym powstał ładny domek, który bardziej przypomina schronisko niż pustelnię. I tam nasi bracia przez całe lata posługują.

Do pustelni szedłbym pieszo...

Ojciec też pragnął życia pustelniczego w tym miejscu?

Pustelnia na Górze Zaśpit ma dwa oblicza. To w sezonie, kiedy odwiedza ją mnóstwo ludzi, a drugie oblicze pustelni widać zimą. Leży na Przełęczy Dukielskiej, 2 km od głównej drogi. Kiedy przychodzą wiatry i zima, jest zupełnie odcięta od świata.

Poprosiłem władze zakonne, abym mógł spędzić tam rok. Wcześniej byłem 6 lat w Alwerni, gdzie spalił się przedtem nasz klasztor. Mieszkaliśmy u ludzi, mszę św. odprawialiśmy w remizie strażackiej. Odpowiadałem za odbudowanie klasztoru. Dzięki pomocy wielu instytucji, ludzi, państwa, bardzo szybko te prace postępowały i wiele udało się zrobić. Jednak po sześciu latach tak intensywnej pracy zatęskniłem za głębszym życiem duchowym.

W lecie byłem w pustelni z o. Tadeuszem, który tam posługuje od wielu lat, i wspaniale przyjmuje gości, a w zimie byłem zupełnie sam. Zasypał mnie śnieg i rzeczywiście byłem na prawdziwej pustelni.

Co było najbardziej dojmującym czy zapadającym w pamięć doświadczeniem tego czasu?

Po wcześniejszym, dość intensywnym życiu, bo byłem m.in. kapelanem i w więzieniu, i w szpitalu psychiatrycznym, uczyłem w zasadzie we wszystkich możliwych szkołach, byłem przełożonym w dwóch naszych klasztorach, pracowałem przy odbudowie klasztoru po pożarze, to był dla mnie czas prawdziwego oddechu. Miałem dużo więcej czasu na modlitwę, wyciszenie i korzystałem z tego.

I na pewno nie brakowało ojcu internetu…

Absolutnie nie, mnie do internetu nie ciągnie.

Za to do pustelni bardziej?

Na piechotę bym poszedł…

Z Rzeszowa do Dukli nie jest aż tak bardzo daleko…

Tam ludzie przychodzili do mnie porozmawiać, wyspowiadać się, czyli robiłem to, co lubię najbardziej. Teraz w Rzeszowie też najlepiej czuję się w przestrzeni konfesjonału. Gdybym nie był przełożonym i gdybym mógł cały czas siedzieć w konfesjonale, byłbym szczęśliwy.

Ale zauważyłem już wielokrotnie, że często coś nie odpowiadało mi w obowiązkach, a wynikało z tego po jakimś czasie dobro. Pan Bóg ma swój plan. Na pewno ma znaczenie w podejściu do tych codziennych wyzwań i wiek, ale też i zakosztowanie tego życia kontemplacyjnego.

Cuda Maryi

No właśnie, ale na swojej drodze spotyka się z ojciec też z wieloma świadectwami działania Maryi.

Tak było np. w Skępem, gdzie pracowałem 9 lat i mogę powiedzieć, że bardzo wielu ludzi modliło się o łaski i wielu przychodziło podziękować za wyproszone potomstwo. Chociażby jeden przykład mogę podać, kiedy to małżeństwo nie mogło bardzo wiele lat po ślubie doczekać się dziecka i pewien ksiądz powiedział im: „To pomódlcie się do Matki Bożej Skępskiej”. I tak zrobili, przyjechali do sanktuarium i po tej wizycie kobieta zaszła w ciążę. Po 10 latach przyjechali wraz z córeczką podziękować Matce Bożej.

Podobnych przykładów znam bardzo dużo, słyszałem wiele takich świadectw ludzi.

A może najbardziej spektakularnym cudem był ten, o którym opowiedziała mi pewna dziennikarka. Jechała na umówiony reportaż samochodem. W pewnym momencie zobaczyła, że idzie na czołowe zderzenie z ciężarówką, nie wiedziała, czy z jej winy, czy z winy tego drugiego kierowcy. Nie zdążyła nawet pomyśleć ani poprosić Boga o pomoc – po prostu nastąpiło zderzenie. W tym momencie zobaczyła wyraźnie Matkę Bożą Skępską, jak przykrywa ją swoim płaszczem. Kiedy odzyskała przytomność w szpitalu, wszyscy byli zdumieni, że żyje, a jeszcze bardziej zdziwieni byli strażacy, którzy wyciągali ją ze zmiażdżonego wraku samochodu. Sama w to nie mogła uwierzyć, gdy potem zobaczyła ten wrak na parkingu policyjnym.

Natomiast co ciekawe, w torebce, gdzie miała sprzęty dziennikarskie, nic się nie zniszczyło. Jedynie ceramiczny wizerunek Matki Bożej Skępskiej, który w dzieciństwie dostała od mamy, a który zawsze ze sobą nosiła, pękł na pół. Ta pani mówiła, że jest przekonana, że to Matka Boża Skępska uratowała jej życie, choć jak sama to określiła, w dorosłym życiu nie narzucała się Panu Bogu. Potem jako wotum wdzięczności za to zamówiła jej rzeźbę i w swoim ogrodzie postawiła kapliczkę, którą miałem przyjemność poświęcić.

Ojciec miał jeszcze okazję w innych okolicznościach przekonać się o tym, jak święci działają w życiu ludzi.

Tak, to było bardzo ciekawe doświadczenie. Po powrocie z pustelni na Górze Zaśpit zamieszkałem w Krakowie i przez rok jeździłem z relikwiami św. Bernardyna ze Sieny po wszystkich naszych klasztorach i parafiach. Przez ten rok może jedną niedzielę spędziłem w Krakowie, a w każdy weekend byłem w innym miejscu. Czasami budząc się rano, zastanawiałem się, gdzie jest ściana, z której strony łóżka i gdzie jestem.

W czasie tych peregrynacji ludzie mogli składać na karteczkach prośby i podziękowania do św. Bernardyna. Czasami było ich bardzo wiele, ale w miarę możliwości czytałem je potem. Było tam wiele świadectw tego, jak Pan Bóg przez swoich świętych działa w życiu ludzi.

Spotkałem kiedyś swoją dawną parafiankę z Alwerni, która wspominała tę peregrynację. Napisała wtedy prośbę o potomstwo w rodzinie, gdyż od wielu lat w jej najbliższym otoczeniu nie rodziły się w ogóle dzieci. I po peregrynacji relikwii to się zmieniło, urodziło się w rodzinie dwoje dzieci i oczekiwana była następna dwójka.

Zdaje się, że obok św. Bernardyna, także św. Franciszek z Asyżu zajmuje szczególne miejsce w ojca sercu. Jak on działa w życiu ojca?

To, że znalazłem się w klasztorze bernardynów, to właśnie dzięki św. Franciszkowi. Ta postać mnie urzekła, jego sposób życia, jego postawa, jest najważniejszą osobą w moim życiu. Na pogodnych wieczorach na rekolekcjach z młodzieżą codziennie opowiadałem o św. Franciszku, czasami godzinę i dłużej. Nie da się o nim opowiedzieć krótko. Dlatego, że to jest człowiek, który chyba najbardziej i najbliżej żył świadectw Pana Jezusa. Nazywano go alter Christi – drugi Chrystus, gdyż tak upodobnił się do Chrystusa w swoim życiu. Wszystko, co usłyszał w Ewangelii, natychmiast wprowadzał w życie. Był radykalny, ale jednocześnie zauważył, że miłość jest na pierwszym miejscu, dlatego też potrafił kochać i dobrych, i złych. 

Dokonał nieprawdopodobnych rzeczy, dlatego ta postać jest taka piękna – bo jest najbliższa Chrystusowi i Ewangelii, i zawsze aktualna.

Mówimy o profilach różnych zakonów – są misyjne, zajmujące się chorymi, odrzuconymi itd. A św. Franciszek zrobił praktycznie wszystko. I dlatego wśród świętych franciszkańskich spotykamy taki ich szeroki wachlarz. Ktoś porównał zakon franciszkański do łąki – jest pełna różnorodnych kwiatów – i tak jest z życiem św. Franciszka – a jednocześnie ta łąka jest taka prosta i piękna.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.