Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Kiedy byłam już na tyle duża, by zrozumieć najwyższą ofiarę mamy, tata wyjaśnił mi, dlaczego podjęła taką decyzję. Pomógł mi wyzbyć się dręczących mnie od dzieciństwa wyrzutów sumienia wobec rodzeństwa i mamy i odzyskać spokój. Powiedział, że według niej miałam takie samo prawo do życia jak moje już urodzone rodzeństwo. Doskonale wiedziała, że stała się wtedy narzędziem Bożej Opatrzności, dzięki któremu ja mogłam przyjść na świat. Co się tyczy mojego rodzeństwa, ich wychowania i rozwoju, pokładała całkowitą ufność w Opatrzności, zdając się na tatę i innych członków rodziny. Mama naprawdę dała mi życie dwa razy: najpierw wtedy, kiedy mnie poczęła, a potem, kiedy pozwoliła mi przyjść na świat, opowiadając się za moim życiem.
Tata mówił, że gdyby podjęła inną decyzję, mogłaby przeżyć 100 lat, oczywiście z Bożą pomocą: nie miała raka, tylko nowotwór niezłośliwy. Zastanawiając się nad tym i myśląc o jej wielkiej radości życia, zrozumiałam, jak bardzo się za mnie poświęciła, podążając za nauczaniem i przykładem Jezusa. Nie ma większej miłości niż ta, gdy ktoś życie oddaje za przyjaciół swoich.
Kilka miesięcy po narodzinach mamy dla nieba tata napisał długi list do swojego szwagra, a mojego wujka, o. Alberto, który był mu bardzo bliski. O. Alberto mieszkał wówczas w Brazylii. List kończy przepiękna modlitwa.
Drogi Ojcze Alberto, (…) odkąd Joanna poszła do nieba, codziennie modlę się za nią do Pana tymi słowami: „Jezu, który wezwałeś do swoich aniołów i świętych moją małżonkę i mamę moich dzieci, spraw, by także dzisiaj dzieci wzrastały w mądrości i łasce u Ciebie, u Matki Bożej, u ich świętej mamy, ich bliskich i u wszystkich ludzi, podobnie jak Ty wzrastałeś w swojej Świętej Rodzinie w Nazarecie. Zachowaj je w zdrowiu duszy i ciała, otaczaj opieką, podobnie jak troskliwie i czule robiła to ich święta mama dzięki Twojej łasce i Twojemu błogosławieństwu.
Spraw, by moje dzieci zawsze, w każdym dniu swojego życia, były godne świętości i męczeństwa swojej świętej mamy. Spraw, bym ja był jak najmniej niegodny świętości mojej małżonki i bym, dzięki Twojej łasce, potrafił zastąpić ją w miłości i opiece nad naszymi dziećmi. Daj także mnie i moim dzieciom łaskę, pewność i niewypowiedzianą pociechę, która sprawiła, że św. Augustyn mógł napisać o swojej świętej matce w niebie: „Kiedy żyłaś, widziałem cię tam, gdzie byłaś. Teraz, kiedy jesteś w niebie, czuję, że jesteś obecna wszędzie, gdzie się znajduję”.
A Ty, Joanno, pomagaj mi codziennie dźwigać mój krzyż, heroicznie spełniać wolę Boga. Uproś łaskę świętości także dla naszych dzieci i dla mnie.
Pomóż nam codziennie zbliżać się do Ciebie i piąć się coraz wyżej po stopniach drabiny Jakuba, u szczytu której na nas czekasz. Spraw, byśmy, kiedy Pan Bóg wezwie nas do siebie, byli godni dołączyć do Ciebie na zawsze. Amen.
Przeżyłam z tatą 48 lat i mogę zaświadczyć, że mama wysłuchała jego modlitwy: codziennie pomagała mu dźwigać krzyż i heroicznie pełnić wolę Pana, a kiedy Pan Bóg wezwał go do siebie, był w najwyższym stopniu godny, by żyć z nią w wieczności.
Pan Bóg chciał, by moi rodzice przeżyli razem jako małżonkowie i rodzina jedynie sześć i pół roku. Potem mama odeszła do nieba. Przez kolejne 48 lat życia taty mama nie była obecna widzialnie, ale mimo to pozostali „jednym sercem i jedną duszą”, złączeni duchowo i w pełnej jedności. To prawda, że prawdziwa miłość, miłość, która trwa wiecznie, jest silniejsza niż śmierć!
Pamiętam, że tata bardzo dużo się modlił i nieustannie dziękował Bogu za wszystko. Uderzające było dla mnie to, że choć przez całego swoje długie życie bardzo cierpiał, zawsze powtarzał: „Nie starczy mi wieczności, by dziękować Bogu za wszystkie łaski, jakimi mnie obdarzył w całym moim długim życiu”. Miał na myśli przede wszystkim ogłoszenie mamy świętą przez św. Jana Pawła II na placu św. Piotra w Rzymie.
Kiedy tata odszedł w Wielką Sobotę 3 kwietnia 2010 r., kardynał Carlo Maria Martini, emerytowany arcybiskup Mediolanu, przysłał nam skreślony odręcznie bilecik:
Od tamtej Wielkiej Soboty myślę, że mój kochany „złoty tata” – „złoty Piotruś”, jak czule nazywała go jego Joanna, na wieczność połączył się ze swoją uwielbianą małżonką, moją ukochaną mamą. Czuję, że rodzice są blisko, wręcz „przyklejeni” do mnie, ochraniają mnie i prowadzą. Ciągle się do nich zwracam w modlitwach i czuję, że mnie wysłuchują.
Coraz więcej ludzi na całym świecie – kardynałów, biskupów, kapłanów, osób konsekrowanych, w tym także mniszek klauzurowych, i świeckich – mówi mi i pisze, że Pan Bóg pobłogosławił mi, dając „świętych rodziców”, że Joanna i Piotr są „świętymi małżonkami” i że proszą ich o wstawiennictwo. Jest jeszcze jedno: z listów, które mama pisała do taty, widać, że mama jako pierwsze rozpoznała świętość taty i brała z niego przykład. Teraz, kiedy została ogłoszona przez Kościół świętą, jej słowa nabierają jeszcze większego znaczenia.
W czasie Wielkiego Postu w 2014 r. parafia św. Grzegorza Wielkiego w Mediolanie zwróciła się do mnie z prośbą o wygłoszenie rozważań ostatnich stacji drogi krzyżowej. Temat brzmiał: czego uczy mnie życie moich rodziców w świetle drogi krzyżowej. Przyznam, że nie było to dla mnie łatwe. Modliłam się, prosząc Ducha Świętego, by mnie oświecił i tak powstały te rozważania.
Życie moich świętych rodziców uczy mnie, że droga krzyżowa z pewnością jest właściwą drogą, która pewnego dnia zaprowadzi nas do radości nieba, do radości oglądania Boga w wieczności.
Z ludzkiego punktu widzenia droga krzyżowa – ściśle, nierozerwalnie związana z drogą Zmartwychwstania, jak pokazał i zaświadczył Pan Jezus, jest najmniej wygodna i najtrudniejsza. Niemniej jestem przekonana, że to jedyna droga, która pozwala nadać pełny i skończony sens naszemu życiu.
Podążanie nią wymaga, jak nauczyła nas nasza Matka w niebie, naszego bezwarunkowego i nieprzerwanego „tak” wobec woli Ojca, pokornej zgody na Jego świętą wolę, zawsze i bez względu na wszystko, także wtedy, kiedy jej nie pojmujemy.
Życie moich świętych rodziców uczy mnie, że droga krzyżowa jest z pewnością drogą prawdziwej i głębokiej radości, preludium jeszcze większej i jeszcze głębszej radości, jakiej doznamy kiedyś, oglądając Pana Boga w wieczności.
Jeśli mamy Pana Boga w sercu, czynimy Jego świętą wolę i patrzymy na wszystko, co się nam przydarza, oczami wiary, to choć podążamy drogą krzyżową, jesteśmy radośni i pragniemy ciągle dziękować naszemu Panu za wszystko, za każdy oddech – jak uczył mnie tata – za każdy dar, nawet za dar cierpienia.
Zawsze, kiedy przychodzi nowe cierpienie, nawet ogromne, jedno z tych, które pojawiają się zupełnie znienacka i mimo wszystko są łaską umacniającą w wierze, myślę: „idę właściwą drogą…”. Ta myśl dodaje mi otuchy i pomaga przyjąć to cierpienie. I stopniowo, z pomocą nieba i bliskich radzę sobie z nim, o tyle, o ile jest to po ludzku możliwe, przezwyciężam je, zawsze myśląc o większym dobru i większej radości, jakie mnie czekają…
Na zakończenie tego świadectwa chcę powiedzieć, że każdego ranka po przebudzeniu, podziękowawszy za dar życia, proszę Pana Jezusa, Maryję Pannę i św. Józefa, by pomogli mi być jak najmniej niegodną moich rodziców. Żyję radością i nadzieją, że pewnego dnia będę mogła znowu uściskać ich, Mariolinę i wszystkich moich bliskich, tym razem już na zawsze. I już się nie rozstaniemy!
Gianna Emanuela Molla