separateurCreated with Sketch.

Na ratunek tysięcy światów. Matka Matylda Getter, cicha bohaterka Powstania Warszawskiego

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
W kolejną rocznicę Powstania Warszawskiego Alina Petrowa-Wasilewicz, autorka biografii s. Matyldy Getter, wskrzesza wspomnienia o niezwykle walecznej i pełnej zawierzenia kobiecie.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Zawsze dla innych

Być może nigdy o niej nie słyszałeś, ale siostra Matylda Getter to wielka bohaterka czasów zagłady. W trakcie II wojny światowej uratowała tysiące ludzkich istnień – ratowała dzieci żydowskie z getta, dbała o sieroty, opiekowała się poszkodowanymi, pomagała w ucieczce rodzinom. Zawsze powtarzała, że ktokolwiek przychodzi na nasze podwórko i prosi o pomoc, w imię Chrystusa nie wolno nam odmówić. I nie odmawiała.

Wiosną 1944 r. matka Matylda przeszła rozległy zawał. Stałe napięcie, przepracowanie, ciężar odpowiedzialności za bezpieczeństwo i życie tysięcy osób nie mogły nie odbić się na zdrowiu nawet tak wytrzymałej i silnej kobiety.

Rekonwalescencję odbywała w Ulanówku, który szczególnie polubiła. „Lekarz zaleca całkowity wypoczynek i ograniczenie ruchu do godziny dziennie” – odnotowuje kronika. Mimo choroby i słabości poświęcała czas Marii Niklewiczowej, opłakującej dwóch zamordowanych synów, śmierć wnuczki i synowej, zniszczenie i stratę domu. Choć sama była bardzo słaba, matusia słuchała i pocieszała, o czym po latach z wdzięcznością wspominała pani Maria.

To właśnie w czasie pobytu w Ulanówku matusia otrzymała tajną wiadomość, że w Warszawie szykuje się zbrojne powstanie. „Nie bacząc na przestrogi lekarza – spieszy do Warszawy na Hożą [przy ul. Hożej znajdował się dom zakonny]” – czytamy w kronice. Znowu odzywają się wszystkie jej cechy przywódcze. Matusia strateg, generał, biskup Warszawy.

Strategia na czas Powstania Warszawskiego

Pierwsze zadanie to zaopiekowanie się dziećmi – rozwozi je do rodzin lub innych zakładów zgromadzenia. Robi duże, w miarę wojennych możliwości, zapasy, które znacznie się powiększyły, gdy sąsiednia posesja – siedziba związku Spółdzielni Mleczarskich i Jajczarskich przy Hożej 51 – została odbita przez powstańców, dzięki czemu kwatermistrz obwodu „Roman” (inż. Tomasz Dziama) miał do dyspozycji magazyny, a w nich 30 tys. kilogramów masła, 30 tys. kilogramów cukru, 15 tys. kilogramów miodu, jajka, ser.

Gdy 1 sierpnia wybuchło powstanie, Hoża stała się siedzibą komendanta VII Obwodu AK „Obroża” ppłk. Bronisława Krzyżaka, ps. „Kalwin”. Zgrupowanie „Zaręba–Piorun”, które walczyło na odcinku ulic Emilii Plater, Koszykowej, Wilczej i Wspólnej, miało tu punkt oparcia. Ów „punkt oparcia” miał dostarczać żywność dla żołnierzy „Zaręby”, później korzystały z niego także inne grupy powstańcze. Trzy posiłki dziennie – chleb, miód na śniadanie, na obiad zupa, na kolację chleb i kawa zbożowa – w owych warunkach był to luksus. Siostry wzięły to zadanie na siebie, a dla matusi, mimo przebytego zawału, oznaczało to pracę od rana do nocy. Posiłki rozdawano nie tylko powstańcom, ale także ludności cywilnej.

Przez całe Powstanie na Hożej była także woda, przezornie przechowywana w wielkich stągwiach. Przychodzili po nią cywile z sąsiednich domów, gdy pewnego dnia kanalizacja miejska przestała działać.

Nikt na Hożej nie został nawet zadraśnięty

Tajemniczy dar matusi roztaczania opieki nad zagrożonymi ujawnił się po raz kolejny. Nikt z domowników na Hożej nie został nawet lekko zadraśnięty. Gdy na posesję spadały bomby zapalne, siostry zakładały na głowy mokre ręczniki i gasiły ogień piaskiem. Na teren zakładu znoszono rannych, przy figurze św. Józefa zorganizowano prowizoryczny cmentarzyk, na którym chowano osoby zabite w pobliżu klasztoru.

Powstanie dogorywało. Klęska była oczywista. Zapasy żywności się kończyły, także jarzyny z warzywnika przy Hożej. Nawet nieskończenie pomysłowe siostry były wobec tych realiów bezradne.

Pod koniec powstania na Hożej zatrzymała się grupa żołnierzy. Zapasy żywności były już wyczerpane. Matusia kazała zabić wieprzka, siostry upiekły chleb z resztek mąki. Każdy żołnierz dostał na drogę w nieznane kawałek boczku i bochenek chleba – w tamtych warunkach był to wielki skarb.

„Matusia po Powstaniu dostała dyplom uznania za pracę społeczną” – zanotowała kronikarka Hożej. Dowódcy powstania odznaczyli ją 27 września Złotym Krzyżem Zasługi z Miecza­mi (TAF 4, s. 59).

Matusia nie miała złudzeń

17 stycznia 1945 roku matka Matylda miała siedemdziesiąt cztery lata bez jednego miesiąca. Była w wieku, w którym ludzie żyjący w przysłowiowych „nudnych czasach” od dawna są na emeryturze. Mogą śpiewać hymn „Teraz, o Władco, pozwól odejść swojemu słudze…”. Ale nie było mowy o odpoczynku. Trzeba było wracać do Warszawy. 17 stycznia do zrujnowanego miasta wkroczyła sowiecka armia. Czy była to zapowiedź normalności? Matusia znała doskonale Rosję, miała świadomość, kim są bolszewicy i na czym polegają ich działania. Nie miała złudzeń. Prognozy dla Polski nie napawały optymizmem.

Miała natomiast do załatwienia bardzo ważną i pilną sprawę. Z domu przy ulicy Żelaznej w pierwszych dniach sierpnia zostały wywiezione do obozu koncentracyjnego w Ravensbrűck czterdzieści cztery zakonnice, w tym nowicjuszki. Matka Matylda robiła starania o ich uwolnienie już w sierpniu 1944 roku, ale polecenie wycofania zakonnic z transportu przyszło za późno, gdy siostry były już w drodze do obozu. Teraz należało wznowić starania o powrót współsióstr…

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.