Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Ojciec Charlesa był uzależniony od alkoholu, a mama nie radziła sobie z biedą i zajmowaniem się rodziną. Pewnego dnia sześciolatek obudził się rano i zobaczył, że nie ma przy nim rodziców. Gdy nie pojawiali się przez wiele godzin zrozumiał, że został sam.
Od tej pory większość czasu spędzał szukając jedzenia w śmietnikach i prosząc o nie ludzi, którzy najczęściej mijali go obojętnie. Nie mogli zatrzymywać się przy każdym głodnym dziecku, a na kenijskich ulicach było ich mnóstwo.
Od dziecka ulicy do milionera
Po kilku latach azjatycka rodzina zgodziła się przyjąć Charlesa jako pomoc do prac domowych. Widząc jak nastolatek dobrze sobie radzi, wyznaczyli mu bardziej odpowiedzialne funkcje zarządzania domem i podnieśli mu pensję.
Za zaoszczędzone pieniądze w wieku 17 lat kupił samochód i zaczął zarabiać jako taksówkarz. Inni nastolatkowie mieszkający na ulicy zażądali od niego „pieniędzy za ochronę”, czyli haraczu jaki miałby płacić, żeby zostawili go w spokoju. Kiedy odmówił, ukradli mu samochód.
Był na tyle zdeterminowany, że udało mu się dostać pracę w przedsiębiorstwie zajmującym się budową dróg, gdzie nadzorował jego zaopatrzenie. Za zarobione tam pieniądze założył własną firmę transportową, która znakomicie się rozwinęła i dała mu możliwość kolejnych inwestycji. Stał się milionerem i finansowo mógł pozwolić sobie na wszystko. Czuł jednak, że to nie wystarczy, żeby prowadzić sprawiedliwe życie, bo zbyt dobrze pamiętał własny głód i strach z dzieciństwa. Nie chciał mijać sierot obojętnie, tak jak inni mijali jego.
Sprzedał to, co miał, żeby pomóc najbiedniejszym
Odkąd w wieku 17 lat przyjął chrześcijaństwo, wiara odgrywała ogromnie ważną rolę w jego życiu. Długo się modlił zanim ogłosił swoją decyzję – postanowił sprzedać posiadłości a to, co zarobi w przyszłości – przeznaczać na pomoc dzieciom ulicy.
Takim postawieniem sprawy zszokował wszystkich, na czele z żoną i ośmiorgiem dzieci, którym początkowo nie było łatwo pogodzić się z tak diametralną zmianą życia. Najszybciej udało mu się przekonać żonę. Synowie i córki potrzebowały znacznie więcej czasu. Nawet niektórzy ludzie z kościoła, do którego uczęszczał, odradzali mu takie posunięcie twierdząc, że dzieci, które przyjmie, będą bardzo zdeprawowane.
Rzeczywiście, zarówno problemy jak i potrzeby okazały się przeogromne. Jego wychowankowie znali tylko świat agresji, w którym jedynym sposobem przetrwania wydawała się walka. Często zmagali się z uzależnieniem od narkotyków i alkoholu, część z nich była wykorzystywana seksualnie. Charles wiedział jednak, że jeśli on się wycofa, nikt inny im nie pomoże.
Spełnione marzenia
Sam chodził do slumsów i przywoził do wciąż rozrastającego się domu przerażone, głodne i brudne dzieci. Czasami policja brała milionera za jednego z bezdomnych sprawiających im problemy i w rezultacie kilka razy został nawet aresztowany. W żaden sposób nie osłabiło to jednak jego zapału.
W ciągu ponad 30 lat pracy przez prowadzone przez Charlesa domy przewinęło się około 23 tysiące dzieci. Otrzymują tam nie tylko jedzenie i miejsce do spania, ale też prawdziwą rodzinną atmosferę i możliwość zdobycia wykształcenia. Najlepsi nie kończą swojej edukacji na szkole średniej, ale idą także na studia – to wszystko dzięki stypendiom wypłacanych im przez Mully’ego.
George do tej pory pamięta swoją pierwszą noc w nowych ubraniach i czystym łóżku. Dziś pracuje jako lekarz. Teresia marzyła o tym, żeby zostać prawnikiem, ale nie śmiała powiedzieć o tym Mully’emu wiedząc, jak wiele ma wydatków. Sam się domyślił i młoda kobieta właśnie skończyła studia prawnicze.
Potrzeba ludzi o wielkim sercu
Niektórym może się wydawać, że to przede wszystkim biali ludzie prowadzą w Afryce akcje charytatywne. Charles Mully docenia ich pracę, ale chce pokazać, że także Kenijczyk, który sam kiedyś żył na ulicy, jest w stanie pomagać dzieciom w swoim kraju na ogromną skalę.
O historii i działalności Mully’ego powstał film dokumentalny, po którym zaczęli zgłaszać się darczyńcy z całego świata, chcąc wesprzeć jego podopiecznych finansowo. Dzięki nim organizacja MCF (Mully Children Family) była w stanie kontynuować swoją pracę na najwyższym poziomie nawet w czasie pandemii.
Mully podkreśla jednak, że to nie pieniądze są najważniejsze w jego działalności. „Bóg szuka ludzi z wielkim sercem do pomocy. Takich ludzi brakuje. Potrzeba miłości, poświęcenia, edukacji i zaangażowania – dopiero potem pieniędzy” – mówi.
Loading