Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Ewa Rejman: Rannah, wiem, że w wieku 21 lat założyłaś w Ugandzie szkołę dla dzieci niesłyszących. Ale jaką osobą byłaś wcześniej, powiedzmy – w szkole średniej?
Rannah Libutti: Byłam bardzo zagubiona i przygnębiona, rozpaczliwie szukałam szczęścia i sensu. Cierpienie innych ludzi zawsze mnie bolało i czułam, że chcę im pomóc. Na początku liceum w końcu znalazłam przyjaciół, ale zaczęłam dużo pić i za często z nimi imprezować. Taki styl życia jednak mnie nie zadowalał, potrzebowałam czegoś więcej.
Czym było „coś więcej”?
Nie byłam jeszcze wtedy ochrzczona, ale wierzyłam, że Bóg istnieje. Zaczęłam chodzić do różnych kościołów protestanckich, ale odpowiedzi, które tam otrzymywałam, różniły się od siebie i to bardzo mi przeszkadzało. Moja mama, która jest katoliczką, ale odeszła od Kościoła, zasugerowała mi, żebym spróbowała pójść do Kościoła katolickiego. Nie zrobiłam nic szczególnego, nie zobaczyłam żadnego cudu, ale byłam otwarta na poszukiwanie prawdy. Razem z mamą zaczęłyśmy chodzić na katechezy i wtedy wiele rzeczy w moim życiu nabrało sensu. Nauczyłam się odmawiać różaniec i modliłam się nim codziennie. To wciąż był dla mnie mroczny czas, a jedyne, co mogłam zrobić, to powiedzieć Chrystusowi „tak”. W Wielkanoc 2013 r. zostałam ochrzczona. Nawet nie wiem, jak to opisać, ale czuję, że Bóg dał mi w tym sakramencie swój ogień.
To było mniej więcej w tym czasie, kiedy zaczęłaś uczyć się języka migowego.
W liceum musiałam uczyć się jakiegoś języka. Miałam do wyboru hiszpański albo język migowy i wybrałam ten drugi. Dwa razy chciałam zrezygnować z tych zajęć, bo czułam, że nie są mi potrzebne. Ale nauczycielka, która jest teraz jedną z moich najlepszych przyjaciółek, bardzo mnie namawiała, żebym została, więc tak się stało. Na koniec roku musiałam przygotować projekt polegający na wybraniu kraju i przedstawieniu sytuacji osób niesłyszących, które w nim zamieszkują. Wybrałam Ugandę i to, czego się dowiedziałam, złamało mi serce. Szkoły dla głuchych są tam bardzo trudno dostępne, a rodzice nie mają wystarczająco dużo pieniędzy, aby sobie na nie pozwolić. Dzieci dorastają bez możliwości porozumiewania się. W niektórych częściach kraju ludzie niesłyszący są napiętnowani, traktowani jako przeklęci, grzesznicy, żyją w skrajnym ubóstwie.
W tym czasie dużo się modliłam, próbując rozpoznać wolę Bożą. Znalazłam w internecie szkołę dla głuchych, skontaktowałam się z nimi i zapytałam, czy mogę przyjechać. Odpowiedzieli „tak”.
A więc przyjechałaś do Ugandy, co dla przeciętnego człowieka jest już bardzo imponujące. Co tam robiłaś?
Byłam wolontariuszką, ale nie sądzę, żebym dała im tyle, ile oni dali mnie. Wcześniej zorganizowałam zbiórkę pieniędzy w Stanach Zjednoczonych, czyli tu, gdzie mieszkam, więc byliśmy w stanie zapłacić im za zbiornik na wodę w szkole, jedzenie czy czesne. Ale przede wszystkim sama się uczyłam – poznawałam kulturę, język, ludzi, przyzwyczajałam się do tamtejszych warunków. Szkoła, w której przebywałam, nie należała do żadnego konkretnego wyznania chrześcijańskiego i czułam, że jestem potrzebna gdzie indziej.
Dyrektor zabrał mnie w okolice Ugandy, gdzie nie było żadnych szkół dla głuchych i powiedział mi, że uważa, że Bóg chce, żebym tam została. Nie wiedziałam dlaczego, ale czułam się całkowicie oszołomiona i przyciągnięta do miejsca, które było dla mnie tak obce, tak dalekie od większych miast, od wszystkiego, do czego byłam przyzwyczajona. Wróciłam jednak na jakiś czas do Stanów, a potem przez znajomego księdza skontaktował się ze mną biskup. Zachęcił mnie do powrotu i zamieszkania w Ugandzie. Spotkałam go osobiście kilka miesięcy później. Musiałam zaczekać jakiś czas, więc poszłam do katedry i tam modliłam się w ciszy, klęcząc przed tabernakulum, nie wiem jak długo. Teraz widzę, że za każdym razem, kiedy Bóg chciał ode mnie czegoś szczególnego, przyciągał mnie do siebie poprzez modlitwę.
Czy wiedziałaś już wtedy, czego konkretnie będzie dotyczyło spotkanie z biskupem?
Jeszcze nie, ale wcześniej powiedziałam mu, że chętnie zaangażuję się we wszystko, co jest potrzebne. Biskup poprosił, żebym w budynku, który przylegał do plebanii, założyła szkołę dla dzieci głuchych. Nie spodziewałam się tego, ale bardzo szybko zabraliśmy się do pracy i szkoła wkrótce została otwarta.
Jaka była reakcja rodziców? Czy chcieli posyłać dzieci do waszej szkoły czy raczej podchodzili do tego ostrożnie?
Na początku ani my, ani rodzice nie mieliśmy żadnego sposobu porozumiewania się z dziećmi, które nie znały żadnego języka, co oczywiście wszystko komplikowało. Niektórzy z uczniów próbowali nawet uciekać, a my musieliśmy im jakoś tłumaczyć, że są bezpieczni, że nic złego im się nie stanie. Wyobraź sobie, że żyjesz w kompletnej ciszy przez całe życie i nigdy nie mówisz ani słowa...
Czasami trudno jest mi zamilknąć choć na chwilę... Ile lat mają „wasze” dzieci?
Przyjmujemy dzieci już od 3. roku życia, ale stworzyliśmy też osobną grupę dla nastolatków i młodych dorosłych. Nasza szkoła jest szkołą z internatem, bo uczenie dzieci przez cały czas w sytuacjach życia codziennego jest najbardziej efektywne. Pamiętam, że kiedy po pierwszych trzech miesiącach wróciły do domu, nasi nauczyciele odbierali telefony od rodziców, którzy byli bardzo zdziwieni, że uczniowie wskazują na rzeczy, nazywają je i chcą się komunikować z rodziną. Obecnie mieszka u nas 50 dzieci i szkoła jest pełna, ale mamy nadzieję, że w przyszłości będziemy mogli przyjąć więcej uczniów.
Nie tylko uczycie dzieci, ale także katechizujecie.
Chcemy umożliwić im powiedzenie „tak” Bogu i przyjęcie Go w sakramentach. Większość z nich została ochrzczona, ponieważ ich rodzice są katolikami, ale z powodu braku języka nigdy nie mogli być katechizowani. W szkole każdego ranka mamy mszę św. i tłumaczymy ją dla nich. Tłumaczenie w języku migowym Eucharystii jako Ciała i Krwi Jezusa jest absolutnie poruszające.
Pamiętam jedną z naszych uczennic zmagającą się z trudnościami w nauce i prawdopodobnie mającą ciężki autyzm, która nie była w stanie w żaden sposób skupić się na naszych katechezach. Ale kiedy nadszedł czas Komunii, błagała swoją mamę, by mogła ją przyjąć i, za zgodą księdza, zrobiła to. Nigdy nie widziałam dziecka tak pokornego i tak pełnego czci przed Bogiem. Zazwyczaj ta dziewczynka jest w ciągłym ruchu, nie potrafi uspokoić się nawet na chwilę. Ale w tym momencie była zupełnie odmieniona. Patrzenie na wiarę naszych dzieci jest dla mnie czymś niesamowitym.
Miałaś momenty, kiedy chciałaś to rzucić, wrócić do Stanów i żyć jak typowa dziewczyna w twoim wieku?
Teraz jestem akurat w Stanach, ale naprawdę tęsknię za Ugandą i mam nadzieję, że wkrótce tam wrócę. Nie, nigdy nie chciałam zrezygnować, mimo że spotkałam się z trudnymi, a nawet fizycznie niebezpiecznymi sytuacjami – jestem kobietą i byłam tam jedyną białą osobą. Ale Jezus mówi nam, byśmy wzięli swój krzyż i poszli za Nim, więc miałam nadzieję, że będę mogła służyć innym w jakikolwiek sposób, w jaki On mnie użyje. Pewnego razu ksiądz poprosił nas o przyjęcie dziewczyny, która prawdopodobnie była kiedyś wykorzystywana seksualnie i zachowywała się w bardzo problematyczny sposób, odmawiając zrobienia czegokolwiek. Niektórzy chcieli odesłać ją do domu, ale ja nie mogłam na to pozwolić. Rozpoznałam w niej siebie i swoje rany z przeszłości. Kiedy zostałeś skrzywdzony, żyłeś pozbawiony miłości, krzywdzisz innych ludzi. Pracowaliśmy z nią każdego dnia, ucząc ją języka migowego i robiąc dla niej wszystko, co mogliśmy.
To jest naprawdę piękne – twój stosunek do tej dziewczynki i praca, którą wykonujesz. Ale ten sposób życia, niekoniecznie bycie misjonarzem w Afryce, ale po prostu życie w postawie służby, wymaga od nas bardzo wiele. Chcemy być przyzwoitymi ludźmi, ale nie chcemy poświęcać się „aż tak”.
W Ewangelii Jezus nigdy nie wzywa nas do życia w komforcie. Mówi, abyśmy nakarmili głodnych, przyodziali nagich, odwiedzili tych, którzy są w więzieniu i pomogli chorym. Dla mnie radością i wyzwoleniem jest porzucenie wygodnych rzeczy, do których przywykłam w domu i podążanie za Nim. Mogę odnaleźć Jego wolę tylko poprzez trwanie w ciszy i przez modlitwę. Czasami nawet przy użyciu bardzo niewielu słów.