Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Katarzyna Szkarpetowska: W 1990 roku pełnił ksiądz posługę kapelana więziennego w Her Majesty's Prison Lincoln. Jest to więzienie o mocno zaostrzonym rygorze. W latach 1900-1961 wykonano w nim 18 egzekucji.
Ks. dr Paweł Wojtas*: Więzienie w Lincoln przez wiele lat było jednym z najcięższych więzień w Wielkiej Brytanii. Pamiętam spotkanie z takim młodym skazanym, Szkotem, który w wieku siedemnastu lat podpalił dom sąsiadów. Żywcem spłonęło wtedy pięć osób, a jego skazano na dożywocie.
W więzieniu zachowywał się dość agresywnie. Byłem świadkiem, jak funkcjonariusze przywieźli mu obiad, a on rzucił im jedzeniem w twarz. Z nikim nie chciał rozmawiać. Ze mną rozmawiał, ponieważ mój angielski miał inny akcent niż jego szkocki. Te nasze rozmowy były dość ciekawe – opowiadał mi o swoim życiu, ja jemu o Polsce, o sobie.
Dyrekcja więzienia zauważyła, że po rozmowie ze mną jest spokojniejszy, mniej agresywny w stosunku do służby więziennej, w związku z czym funkcjonariusze zaczęli go nieco mniej kontrolować. On to wykorzystał i popełnił samobójstwo.
W jaki sposób odebrał sobie życie?
Wtedy w zakładach karnych nie było plastikowych sztućców, tylko metalowe. Położył się na podłodze w łazience i podciął sobie żyły. Było to dla mnie bardzo przykre i trudne doświadczenie. Ponieważ z jednej strony widziałem, że nasze rozmowy są dla niego ważne, a z drugiej on to samobójstwo prawdopodobnie planował.
W Stanach Zjednoczonych posługiwał ksiądz w więzieniu, w którym wiele kobiet oczekiwało na egzekucję. Za jakie przestępstwa zostały skazywane na karę śmierci?
Głównie były to zabójstwa na tle seksualnym. Kobiety te, głównie Meksykanki, współpracowały ze światem przestępczym, świadcząc usługi seksualne.
Czyli pracowały jako prostytutki?
Tak. Gdy po stosunku seksualnym przyszło do płacenia i taka kobieta widziała, że klient ma w portfelu większą sumę pieniędzy, wówczas zabijała go, zazwyczaj wykorzystując do tego nóż lub inne ostre narzędzie. Każda z tych skazanych pań miała na koncie wiele zabójstw: jedna sześć, inna dziesięć.
W jaki sposób te kobiety przygotowywały się do egzekucji? Jak przeżywały każdy kolejny dzień z myślą, że czeka je śmierć?
Różnie. To było w stanie Kalifornia. Wtedy w Kalifornii obowiązywał przepis, że osoby skazane na karę śmierci nie były informowane, kiedy odbędzie się egzekucja. Nie wiedziały, czy to będzie za miesiąc, czy za pięć lat, co było dla nich dodatkowym ciężarem.
Zatem z jednej strony czekały na śmierć, a z drugiej musiały rano wstać, zjeść śniadanie, udać się na zajęcia sportowe, edukacyjne itd. Uczestniczyłem z nimi w tych zajęciach, dzięki czemu później łatwiej mi było podjąć z nimi rozmowę o przyczynie kary śmierci i przygotowaniu się do niej.
Jak je uśmiercano?
Najczęściej podawano im chemię, jakieś leki, a gdy któraś była agresywna, wówczas używano broni.
Czy w zakładach karnych, w których ksiądz posługiwał, osadzonemu przysługiwało przed egzekucją tzw. ostatnie życzenie?
W niektórych zakładach tak. Na przykład w więzieniu w Kazachstanie w dniu wykonania kary śmierci po osadzonego przychodziło do celi czterech funkcjonariuszy. Na co dzień przychodził jeden, więc skazany, widząc, że jest ich czterech, domyślał się, że zostanie wykonana egzekucja.
Więzienie było położone na obszarze półpustynnym. Służba więzienna pozwalała skazanemu na dłuższy spacer, bo wiedziała, że na tym terenie nie miałby możliwości ucieczki. Potem podjeżdżano samochodem i oddawano w jego kierunku strzał z broni.
Przez wiele lat uczestniczył ksiądz w pielgrzymkach osób niepełnosprawnych na Jasną Górę, w których udział brali również skazani. Czy nie obawiał się ksiądz, że idąc w takiej pielgrzymce, skorzystają z okazji i uciekną albo popełnią jakieś wykroczenie, a ksiądz zostanie pociągnięty do odpowiedzialności?
Ryzyko oczywiście istniało, ale każdy zasługuje na to, by dać mu szansę. Udział osadzonego w pielgrzymce poprzedzony był wielomiesięcznymi przygotowaniami. Żeby to było możliwe, skazany musiał posiadać prawo do przepustek, w dokumentach musiała widnieć informacja, że wraca z nich trzeźwy, w wyznaczonym terminie.
Wcześniej osadzony podpisywał oświadczenie, w którym zobowiązywał się, że podczas pielgrzymki będzie spełniał wszystkie polecenia – moje oraz rodziny osoby niepełnosprawnej.
Pamiętam, jak kiedyś jeden ze skazanych, mijając po drodze sklep zapytał, czy może wejść do środka i kupić sobie coca-colę. Powiedziałem: „Dobrze, idź”. W sklepie spotkał miejscowego rolnika, który zaproponował, że poczęstuje go alkoholem. Mężczyzna kupił wódkę, po czym obaj wypili ją na miejscu.
Tak się złożyło, że do sklepu wszedł jeden z eskortujących pielgrzymkę policjantów. Zgarnął chłopaka do radiowozu i szybko mnie o tym poinformował. Natychmiast podjąłem decyzję o odesłaniu go do zakładu karnego.
Byli tacy, którzy idąc w pielgrzymce, nawracali się?
Oczywiście. Wielu osadzonych, dzięki temu, że dane im było towarzyszyć w drodze, w takiej zwykłej codzienności osobom niepełnosprawnym, wyszło na przysłowiową prostą. Niektórzy mówili wprost: „Księże, jaki ja byłem głupi!”. „A czemu tak uważasz?”, pytałem.
"Bo nigdy nie podziękowałem Panu Bogu za zdrowie, a pcham wózek inwalidzki, na którym siedzi człowiek od dzieciństwa sparaliżowany. Jestem zdrowy jak byk i zamiast normalnie żyć, to ja kradłem, dokonywałem rozbojów". Mówiłem: "Widzisz, to teraz masz okazję podziękować Panu Bogu i zacząć nowe życie z Nim”.
Znam byłego więźnia, który dziś świetnie funkcjonuje w biznesie i nikt by nie pomyślał, że wiele lat spędził za kratami. Kiedyś poszedł na pielgrzymkę i postanowił podglądać dziewczyny. Był upał, a właśnie przechodziliśmy obok rzeki. „Spójrzcie, jakie fajne miejsce. Może się wykąpiemy?”, zaproponowała koleżankom jedna z pielęgniarek.
Gdy on to usłyszał, poprosił kolegę, żeby zwrócił uwagę na osobę na wózku, którą miał się opiekować, a sam, pod pretekstem zrobienia siku, pobiegł je podglądać.
„Ja ci dam podglądanie!”, pomyślałem i udałem się za nim. Podszedłem do niego i mówię: „Co ty tutaj robisz?!”. A on: „Księże kapelanie, przepraszam, nie chciałem, ale to było silniejsze ode mnie”. „Wróć teraz do grupy, a ja zastanowię się nad twoim dalszym udziałem w pielgrzymce”, powiedziałem.
Bardzo żałował, przepraszał. Stwierdziłem, że dam mu jeszcze jedną szansę. Później już zachowywał się wzorowo.
Pełniąc posługę duszpasterza więziennictwa, miał ksiądz okazję spotkać się z królową Elżbietą II. Jak doszło do księdza wizyty w Pałacu Buckingham?
Zostałem zaproszony do Lincoln, by wygłosić referat na międzynarodowej konferencji dotyczącej problematyki przestępczości. Moją przedmówczynią była córka królowej Elżbiety II. Po konferencji był czas na luźne rozmowy.
Księżna Anna podeszła do mnie i zapytała: Father, would you like to see my mum? [Ojcze, czy chciałbyś zobaczyć moją mamę?]. Ja na to: Yes, of course [Tak, oczywiście]. Księżna zadzwoniła do mamy, a ta powiedziała, że chętnie się ze mną spotka. Wsiedliśmy do służbowego samochodu i pojechaliśmy do Pałacu Buckingham.
O czym rozmawiał ksiądz z królową?
Rozmawialiśmy o sprawach dotyczących więziennictwa, ale też o codziennym życiu. Elżbieta II okazała się być ciepłą, serdeczną osobą. Gdy spotkanie dobiegło końca, powiedziała:
„Wiesz Ojcze, każdy, kto mnie odwiedza, chce robić sobie ze mną zdjęcie. Ty nawet o to nie zapytałeś. Nie musiałam sztywno siedzieć, mogłam z Tobą pożartować. Gdy następnym razem będziesz w Wielkiej Brytanii, możesz nocować w Buckingham Palace”. Byłem tą propozycją mile zaskoczony (uśmiech).
* Ks. dr Paweł Wojtas – pełnił posługę duszpasterza więziennictwa w zakładach karnych na całym świecie. Za więziennymi murami spotykał przestępców skazanych na dożywocie i karę śmierci. W latach 2001-2016 był naczelnym kapelanem więziennictwa w Polsce. Obecnie członek Zarządu Rady Postpenitencjarnej przy Ministerstwie Sprawiedliwości oraz wykładowca na uczelniach wyższych.