Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Magdalena Prokop-Duchnowska: Metody rozpoznawania płodności nazywa się kalendarzykiem albo bardziej złośliwie – watykańską ruletką. Czy te określenia mają coś wspólnego z NPR-ową rzeczywistością?
Anna Koźlik: Nazwa „kalendarzyk” tak mocno przylgnęła do NPR, że używają jej nawet pary, które już od jakiegoś czasu uczą się metod obserwacji. Chociaż w poradni rozmawiamy o sposobach rozpoznawania płodności, niektórzy narzeczeni czy małżonkowie mówiąc o kartach cyklu, nadal posługują się niestety zwrotem „kalendarzyk”.
Funkcjonuje taki mit, że jeśli chcesz kontrolować płodność, masz do wyboru dwie opcje – antykoncepcję (mechaniczną lub hormonalną) albo właśnie kalendarzyk. A NPR w faktycznej postaci – jako metoda oparta na zasadach fizjologii i rzetelnej wiedzy medycznej – wśród tych propozycji w zasadzie nie istnieje.
Dobrze byłoby wyjaśnić, że „kalendarzyk” to historyczna metoda Ogino-Knausa, która owszem – święciła triumfy, ale przeszło sto lat temu. Ona działa wstecz – w dniu pojawienia się okresu para przyjmuje, że owulacja miała miejsce ok. 14 dni wcześniej. I właśnie na podstawie średniej długości trwania cyklu miesiączkowego sugeruje się tutaj okres płodny. U niektórych kobiet takie cięcie cyklu w połowie może się nawet sprawdzić, ale dla znakomitej większości będzie zwyczajną ruletką. A w NPR czas płodności i niepłodności rozpoznaje się nie na podstawie wyliczanki, tylko skrupulatnej obserwacji opartej na wypracowanych regułach.
Skoro „kalendarzyk” nie działa, skąd czerpać rzetelną wiedzę o tym właściwym NPR?
Czarny piar, którym owiany jest NPR, wynika między innymi z bariery edukacyjnej. Pary nie chcą – lub z jakichś innych względów – nie sięgają po rzetelną wiedzę w temacie. Bywa, że coś tam zapamiętali z poradni, ale na skutek błędnie prowadzonych obserwacji np. zaskoczyła ich ciąża. Łatwo wtedy przerzucić odpowiedzialność na metodę i stwierdzić, że nie działa.
Problem w tym, że dzisiaj ciężko wymówić się brakiem wiedzy, bo ta wiedza jest powszechnie dostępna. Cena książek do nauki NPR nie przekracza kilkudziesięciu złotych. I nawet jeśli ktoś nie może kupić sobie podręcznika ani wziąć udziału w kursie, wszystkie potrzebne informacje znajdzie w internecie. Tylko nie na forach dla kobiet albo narzeczonych, a np. stronie Instytutu Naturalnego Planowania Rodziny według metody prof. J. Rötzera w zakładce pt. „Metoda”, gdzie jest wszystko krok po kroku wytłumaczone.
Bariera edukacyjna wynika pewnie z tego, że – mówiąc półżartem – metody obserwacji cyklu kojarzone są z jakimś podziemiem – nie dość, że zalecane przez Kościół, to jeszcze uczą go wyłącznie starsze panie albo co gorsza – znachorki ze wsi. Pary obawiają się, że to, co usłyszą, nie będzie miało nic wspólnego z rzetelną wiedzą medyczną. A prawda jest taka, że nauka o płodności to czysta biologia.
Skąd powiązanie NPR z Kościołem? Czy samoobserwację prowadzą tylko katolicy?
To nie jest tak, że Kościół wymyślił naturalne metody planowania rodziny. On je tylko dopuścił i zaakceptował. Przypisywanie NPR Kościołowi sprawia, że traktuje się go po macoszemu, z automatu umniejszając jego wartość. A przecież płodność to cecha każdej kobiety, niezależnie od tego, w co wierzy.
Tak się złożyło, że NPR świetnie wpisał się w pomysł Boga na współżycie małżeństwa sakramentalnego. W Encyklice Pawła VI Humanae Vitae czytamy zarówno o szacunku dla daru płodności, jak i o dwóch nierozłącznych elementach seksu – jedności i płodności. Świadome wyłączanie któregoś z tych elementów będzie wiązało się ze zubożeniem zbliżenia, a w dalszej perspektywie – więzi małżeńskiej. I dotyczy to zarówno sytuacji, w której para wyłącza element płodności, stosując antykoncepcję, jak i tej, w której małżeństwo tak bardzo koncentruje się na staraniach o dziecko, że zapomina o wzajemnej relacji.
Wierzę, że skoro zostaliśmy tak zaprojektowani, że seks wiąże się z możliwością poczęcia dziecka, to widocznie ma to jakiś głębszy sens. Przecież kobieta nie jest zdolna do zajścia w ciążę rok w rok, przez 20 lat. Gdyby tak było, byłaby – tak jak mężczyzna – non stop płodna. Tymczasem dni, które dają realną szansę na poczęcie, jest zaledwie kilka w ciągu całego cyklu.
Mimo że większość par, które do mnie przychodzą, stosowanie NPR motywują wiarą, to zdarzają się też osoby, które decydują się na tę metodę z pobudek czysto ekologicznych. Jedni chcą nauczyć się samoobserwacji i odstawić tabletki hormonalne, bo – jak sami mówią – źle się po nich czują. Inni naturalne metody traktują jak monitoring zdrowia – w celach diagnostycznych i po to, by przyspieszyć starania o dziecko.
Niektórzy rozpoznawanie płodności nazywają antykoncepcją, tyle że ochrzczoną. Nie da się ukryć, że stosuje się je też po to, by ciąży uniknąć…
Rozpoznawanie płodności tym różni się od antykoncepcji, że para zamiast pozbawiać się płodności, korzysta z naturalnej cykliczności kobiecego organizmu, decydując się na współżycie w fazie niepłodnej. Niby cel jest taki sam – żeby w tym cyklu, roku czy okresie naszego życia nie pojawiło się dziecko, z tą różnicą, że w żaden sposób nie niszczymy ani świadomie nie ograniczamy naszej wspólnej płodności. Bazujemy po prostu na naturze, a konkretnie – na warunkach, jakie w danym cyklu stwarza kobiecy organizm.
A co w sytuacji, gdy para unika ciąży, a jest na romantycznym wyjeździe i trafia na fazę płodną? Niemożność zbliżenia w tak sprzyjających okolicznościach zamiast budować jedność, może zrodzić frustrację i uderzyć w relację małżeńską…
Zdaję sobie sprawę, że to nie są łatwe historie. Podobne emocje mogą rodzić się też w przypadku dłuższej choroby albo w okresie po urodzeniu dziecka. Sytuacja robi się jeszcze bardziej skomplikowana, gdy decyzja o stosowaniu NPR nie jest wspólną decyzją, a narzuconym wyborem jednego z małżonków. Może wtedy pojawić się żal, frustracja, niezrozumienie. Zdarza się, że ktoś staje przed dylematem: seks z prezerwatywą, czyli wejście w grzech albo tymczasowy brak seksu i życie w zgodzie z etyką chrześcijańską i naturalnym cyklem.
W takiej sytuacji na pewno warto porozmawiać z mądrym, świadomym i co ważne – wykwalifikowanym księdzem, np. z duszpasterstwa rodzin. Jeśli między małżonkami nie ma porozumienia co do korzystania z metod rozpoznawania płodności, problem może leżeć gdzieś głębiej. Być może wychodzą na wierzch jakieś nieprzegadane tematy sprzed lat i to jest czas, żeby je na nowo przepracować? Trzeba tylko wziąć pod uwagę, że w kryzysie znacznie trudniej pewne rzeczy dogadać. Czasem może się okazać, że do owocnego porozumienia nie dojdzie bez wsparcia psychoterapeuty.
Co do romantycznego wyjazdu we dwoje – wiem, że temat jest trudny, ale postarajmy się odwrócić optykę patrzenia, przenosząc środek ciężkości na właściwe miejsce. Czy to faktycznie jest tak, że my nie możemy współżyć? Ależ możemy! Tylko musimy wziąć pod uwagę, że ze współżycia w fazie płodnej może począć się dziecko. Funkcjonujemy dzisiaj w mentalności antykoncepcyjnej, dlatego trudno nam zrozumieć, że odpowiedzialne rodzicielstwo nie polega na użyciu prezerwatywy, tylko na właściwym wykorzystaniu natury kobiecego cyklu. Będzie się to wiązało z tym, że jeśli nie planujemy kolejnego dziecka – a z punktu widzenia Kościoła mamy do tego pełne prawo – odkładamy seks na czas niepłodności bezwzględnej.
O ile w fazie płodnej kobieta i cały jej organizm pragną zbliżenia, o tyle w fazie niepłodnej libido gwałtownie spada. Pojawia się za to zespół napięcia przedmiesiączkowego czy wyższy poziom drażliwości. Da się czerpać satysfakcję ze współżycia w tak niesprzyjających warunkach?
Nie da się zaprzeczyć, że w fazie płodnej wszystko zdaje się sprzyjać pięknemu współżyciu. Kobiety nie tylko czują się bardziej atrakcyjne, ale takie właśnie się stają. Kobiecy hormon estrogen powoduje, że cera promienieje, pojawia się błysk w oku, a włosy pięknie się układają. Układ hormonalny i układ nerwowy to naczynia połączone, dlatego cykliczne zmiany hormonalne wpływają też na nastrój i samopoczucie.
Stąd w fazie niepłodnej, gdy „stery” przejmuje progesteron, mamy do czynienia z PMS-em, spadkiem energii czy większą sennością. I z punktu widzenia biologii nie jest to łatwy czas na współżycie. Wielokrotnie przekonałam się, że płodność to piękny dar, ale i trudne wyzwanie, dlatego układanie w głowie związanych z nią tematów nie będzie trwało rok czy nawet dwa lata, ale dopóty, dopóki będziemy małżeństwem płodnym i aktywnym seksualnie.
Zwróćmy jednak uwagę, że współżycie w fazie niepłodnej, choć bywa trudne i wymagające – może mieć pozytywny wpływ na relację małżeńską. A to dlatego, że mężczyzna musi bardziej się postarać i dać z siebie więcej niż zwykle – zatroszczyć się o samopoczucie żony i różnymi sposobami spróbować rozbudzić w niej ochotę na seks.
Mówiąc tylko o ochocie na seks lub jej braku, sprowadzamy współżycie do samej biologii. Tymczasem seks to nie tylko fizjologia, to też wyraz miłości, głębia bliskości i szansa na aktualizację przysięgi małżeńskiej. Zarzucamy NPR, że zabiera swobodę i spontaniczność w łóżku. Okazuje się jednak, że większość par stosujących antykoncepcję nie odczuwa chęci codziennego współżycia, a zbliżenie kilka razy w miesiącu w pełni zaspokaja ich potrzeby seksualne.
Zdarza się i tak, że frustracja spowodowana długotrwałym odkładaniem współżycia na czas niepłodny staje się dla pary bodźcem do rozważenia decyzji o kolejnej ciąży. Albo chociaż do zastanowienia się nad motywami aktualnej decyzji. Czasem są to bardzo racjonalne powody – np. zmęczenie, depresja, potrzeba wytężonej pracy nad relacją małżeńską. Ale może się też okazać, że za decyzją o odłożeniu ciąży stoją jakieś nieuporządkowane rzeczy, jak np. lęk przed oceną innych albo bolesne zranienie z przeszłości. I to jest dobry czas na refleksje i weryfikacje motywów.
Jednym z najbardziej frustrujących okresów w samoobserwacji jest czas po porodzie, kiedy rozregulowane cykle stają się przyczyną kilkumiesięcznej lub nawet rocznej wstrzemięźliwości od seksu. Jak sobie z tym radzić?
Organizm po porodzie jest wycieńczony i potrzebuje czasu – bywa, że i kilku miesięcy – żeby wrócić do pierwotnego rytmu. U jednej kobiety powracająca płodność będzie dawała wyraźne sygnały, u innej objawi się niemal niezauważalnie. Każda metoda ma tutaj różne kryteria obserwacji przejawów płodności.
Przyjmuje się, że przy karmieniu piersią – o ile dziecko nie jest dopajane, a w międzyczasie nie pojawiają się krwawienia – pierwsze 6 miesięcy od porodu jest czasem niepłodnym, czyli tzw. laktacyjnym brakiem miesiączki*.
Warto zaznaczyć, że rozpoczynanie przygody z NPR tuż po porodzie nie jest dobrym pomysłem, bo wiąże się z wieloma frustracjami na dzień dobry. Jeśli to możliwe, warto zacząć obserwacje jeszcze przed ciążą. Zyskujemy wtedy czas na wypracowanie nawyków monitorowania śluzu i temperatury, ale też na zdobycie doświadczenia i nabrania zaufania do sygnałów wysyłanych przez organizm.
Powiedziałaś kiedyś, że NPR to nie bożek, a jedynie narzędzie. Co to znaczy?
Chodzi o to, żeby nie wpaść w pułapkę dzielenia włosa na czworo i nieustannego analizowania, czy dane zachowanie jest grzechem czy jeszcze nim nie jest. Zdarza się, że chcąc uniknąć wszystkiego, co ma choćby pozór zła, za bardzo się na pewnych rzeczach fiksujemy. NPR nie powinien nas zniewalać, ale przeciwnie – wychowywać do wolności. Zrzucanie na niego winy i odpowiedzialności mija się z celem. I trzeba mieć tę świadomość, że chociaż obserwowanie płodności wiąże się z wieloma korzyściami – zarówno dla kobiety, mężczyzny, jak i dla ich wzajemnej relacji, to ostatecznie to jest tylko metoda, z której można (ale nie trzeba) skorzystać
*Karmienie piersią musi być jedynym źródłem pożywienia. Sztuczne dokarmianie, podawanie w butelce mleka odciąganego z piersi oraz podawanie stałych pokarmów zmniejsza skuteczność LAM. Dziecko musi być karmione piersią nie rzadziej niż co 4 godziny w ciągu dnia i nie rzadziej niż co 6 godzin w nocy. Wiek dziecka nie może przekraczać 6 miesięcy.