separateurCreated with Sketch.

Recepta na odnowienie umierającej parafii. Zaskakujące świadectwo z Francji

BERTRAND CHEVALIER

Siostry Lidia i Felicyta przygotowują ołtarz w parafialnym kościele. Obok proboszcz ks. Bertrand Chevalier.

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Warto posłuchać francuskiego proboszcza, który sprawił, że w ciągu siedmiu lat jego posługi aż dziesięciokrotnie wzrosła liczba ludzi regularnie uczestniczących w życiu Kościoła. Życiodajna ewangelizacja rozpoczęła się dzięki… kuchennemu fortelowi.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

– Pamiętam, jak przyjechał do nas i powiedział: Jestem tutaj, by ofiarować mój czas i powiedzieć ludziom, że wierzę. I tak żył. Dzielił się świeżością wiary i ona zaczęła przemieniać – wspomina jeden z parafian.

Początki były bardzo trudne. Był rok 2012. Ordynariusz diecezji Angers podjął właśnie decyzję o zamknięciu kolejnych parafii. Brakowało księży, kościoły świeciły pustkami, a konfesjonały pokrywały się kurzem.

Z siedmiu wcześniejszych parafii powstała jedna, z siedzibą w Allones. W niedzielnej mszy uczestniczyło 50-80 osób na 12 500 mieszkańców.

– Wróciłem właśnie ze studiów w Rzymie i upierałem się, żeby zamiast do kurii posłano mnie na parafię. Biskup na to przystał, ale uprzedził, że będę miał pracy najwyżej na pół etatu – mówi ks. Bertrand Chevalier.

Przez kilka pierwszych lat mszę w tygodniu odprawiał przeważnie przy pustym kościele. Nie zrażał się, dbał o piękną oprawę liturgii. Wspomina, że gdy przyjeżdżał z mszą, zawsze włączał dzwony, by ludzie wiedzieli, że już jest na miejscu i włączał megafony, by modlitwa płynęła w parafię.

Kilka lat później miejscowe gazety rozpisywały się o tym dynamicznym, otwartym kapłanie i jego niekonwencjonalnych metodach ewangelizacyjnych angażujących młodzież. Od wierności modlitwie i bycia wśród ludzi zaczął się czas odzyskiwania wiary.

Zza organów wyciągnął zakurzoną figurę św. Józefa i opiekunowi Jezusa zawierzył troskę o ratowanie parafii.

Gdy przejechał do Allones, nie miał nawet plebanii, na której mógłby się zatrzymać, a w uszach dźwięczały mu słowa, że prawdopodobnie będzie ostatnim proboszczem w tym miejscu.

Sił dodawały mu słowa zaprzyjaźnionego kardynała, który zachęcił go do życia pośród parafian, wymyślenia nowego sposobu misji i prowadzenia pogrzebów (we Francji zajmują się tym świeccy). Zaczął od wynajęcia kawalerki w bloku i pierwszego kazania z kuchennym fortelem w tle.

– Przedstawiając się parafianom, powiedział gdzie mieszka i że nie ma tam porządnej kuchni, a on jest marnym kucharzem. Ludzie zrozumieli, o co chodzi i zaczęli go zapraszać do siebie na posiłki. Wierzący i dalecy od Kościoła, a wielu ze zwykłej ciekawości i samotności – mówi s. Wanda Matysik ze Zgromadzenia Sióstr św. Józefa, które proboszcz ściągnął do Allones.

Jeszcze 40 lat temu w każdej z wiosek należących dziś do parafii było jakieś zgromadzenie zakonne. Dziś są tylko józefitki.

Każdego dnia ks. Chevalier odwiedzał też sklepy i targi w należących do parafii wioskach. Wszystko to po, by przedstawić się ludziom, poznać ich i porozmawiać. Lody powoli zaczęły się kruszyć, atmosfera w parafii zmieniać, a ludzie prowadzili go do chorych, opuszczonych, potrzebujących, a także tych, którzy mogli się w parafii zaangażować.

W kościele zaczęła pojawiać się młodzież, z którą zaczął wyjeżdżać na wspólne wakacje. Miał dla niej czas. Zorganizował też towarzyszenie osobom w żałobie.

– Starałem się być z ludźmi na co dzień, uczestniczyć w ich życiu, razem z nimi świętować, by dzwony kościelne nie biły tylko na pogrzebach. Przez wszystkie lata mej posługi nigdy nie jadłem sam obiadu ani kolacji  – mówi.

Stopniowo zaczął sprzątać i odnawiać zapuszczone kościoły. Każdego dnia w innym z nich odprawiał mszę. Przede wszystkim jednak zacieśniał relacje z parafianami, ponieważ – jak powtarza za św. Ambrożym – aby Chrystus był kochany, proboszcz musi być kochany.

Parafia w Allonnes leży nad Loarą. Przez setki kilometrów rozciągają się tam szklarnie, ponieważ jest to warzywno-owocowe zaplecze Francji. Zarazem jest to jeden z najuboższych i najbardziej zapomnianych przez państwo regionów w tym kraju, skąd masowo emigruje młodzież.

Wielkim problemem jest samotność i podeszły wiek parafian. Z myśli o tych, którzy nie mogą wyjść z domu zrodził się projekt parafialnych pielgrzymek. Na zaprzężony w starego osła wóz przez kilka lat z rzędu zabierał figurkę Matki Bożej z Dzieciątkiem i wyruszał w drogę.

Wraz z grupką wiernych chodził od domu do domu mówiąc, że Maryja przychodzi ze swym błogosławieństwem. Był przekonany, że jeśli ludzie nie chodzą do kościoła, to Kościół musi iść do nich, inaczej nie ma szans.

Gdy przejechały józefitki, pomyślał, że nadszedł czas, by to Pan Jezus odwiedził swoich parafian i na wyścielonym sianem wozie umieścił tabernakulum.

– To były piękne chwile. Zaczynaliśmy poranną modlitwą przy jednym z kościołów, potem cały dzień w drodze i wieczorna Eucharystia zakończona wspólnym posiłkiem przy kolejnym kościele – wspomina s. Rachel Lerch.

Szło nieraz nawet 30 osób. Ludzie dzielili się swą historią powrotu do Boga. –Pamiętam matkę, która wyszła przed dom i pytała nas, co ma zrobić, by jej dzieci przyjęły sakramenty – mówi s. Lidia Hołda.

Ludzie spowiadali się – niektórzy po 70, 80 latach; przyjmowali sakrament chorych, Komunię św. To wyjście do ludzi jest bardzo ważne. Na tym terenie jest wiele pięknych ogromnych domów, w których panuje ogromna samotność.

– Odwiedzam pewną kobietę, która opłacała kogoś, kto by przychodził zjeść z nią obiad, bo już nie mogła wytrzymać z powodu samotności – mówi s. Lidia.

Kiedy ks. Chevalier kończył swą posługę, w nabożeństwach systematycznie uczestniczyło ponad 600 osób, czyli dziesięć razy więcej, niż gdy zaczynał. Gdy odchodził, przypomniał, że wiara jest związana z Bogiem a nie z osobą księdza i zachęcił do kontynuowania drogi zawierzenia. We Francji proboszczowie zmieniają się co 6-7 lat.

– Zastałem parafię, która wbrew temu, co się sądzi o tym kraju, jest bardzo ożywiona i niesamowicie zżyta. Zastałem ludzi, którzy naprawdę kochają Kościół, szukają Kościoła i troszczą się o niego. Ta parafia śmiało może być przykładem. Ja odprawiam przy pełnym kościele i trudno mi uwierzyć, że kiedyś było tu inaczej – mówi nowy proboszcz.

Ks. Sławomir Głodzik wyznaje, że jest bardzo pozytywnie zaskoczony zaangażowaniem świeckich. – Na radach parafialnych zasadniczo pada pytanie, co jeszcze można zrobić, żeby dotrzeć do tych, którzy są zbyt mało otoczeni naszą troską. Co zaproponować młodzieży, dzieciom, czy katecheza funkcjonuje. A jeśli nie, to dlaczego i od razu pada propozycja, do kogo można się zwrócić o pomoc. To buduje – mówi kapłan.

Gdy pytam ks. Chevaliera czy odniósł sukces, odpowiada, że odnowienie parafii było owocowaniem Bożej Opatrzności.

– Ksiądz musi być z ludźmi i dla ludzi i skoncentrować się na apostolstwie, a nie ludzkim planowaniu. Kapłan musi być bardziej tym, który daje a nie prosi. Musimy na nowo stać się misjonarzami – mówi.

Wyznaje, że parafia odżyła, bo Chrystus był w centrum życia parafialnego, a on jedynie z Nim wyszedł do ludzi. Podkreśla, że to Opiekunowi Jezusa parafia zawdzięcza odrodzenie wiary, to on był strażnikiem ich nadziei.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.