separateurCreated with Sketch.

Miłość ma nogi i prowadzi do miejsc, do których inni boją się dotrzeć. Rozmowa z baronessą Caroline Cox

BARONESS COX
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Ewa Rejman - 05.04.21
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Kiedy opowiadam moim przyjaciołom o baronessie Caroline Cox (znanej również jako „Głos tych, którzy nie mają głosu”), trudno im uwierzyć, że ktoś, kto zrobił tak wiele dla najbardziej bezbronnych i zapomnianych ludzi na świecie, naprawdę istnieje. Niech więc ten wywiad posłuży jako dowód.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Baronessa Caroline Cox jest członkinią angielskiej Izby Lordów i założycielką organizacji HART (Humanitarian Aid Relief Trust), która zajmuje się niesieniem pomocy materialnej ludziom w najbardziej zagrożonych częściach świata. Jest ich swoistym rzecznikiem na arenie międzynarodowej.

Baronessa mówi nam o powodach, dla których kontynuuje swoją pracę, nawet jeśli oznacza to nielegalne przekraczanie granic, przedzieranie się przez dżunglę, otrzymanie wyroku śmierci w Azerbejdżanie i wyroku więzienia w Sudanie. „Miłość ma nogi” – mówi. I idzie naprzód.

Ewa Rejman: Początek wywiadu zazwyczaj powinien zaskakiwać, ale tym razem chyba wystarczy, że panią przedstawię. Jest pani baronessą, czyli członkinią Izby Lordów, która ma 83 lata i wjeżdża do stref konfliktu i takich, do których wjeżdżać absolutnie nie wolno. Przekracza pani nielegalnie granice, żeby nieść pomoc i mówić o tym, co dzieje się w zapomnianych częściach świata. Jest pani baronessą, która nocuje w rozstawionych na pustyni namiotach razem z ludźmi, których spotyka, zamiast zatrzymywać się w hotelach… Nie mam pojęcia, jak miałabym panią krótko opisać.

Baronessa Caroline Cox: Wszystko, co mam do powiedzenia na swój temat, to to, że jestem pielęgniarką i socjologiem z wyboru, a baronessą z zaskoczenia. Tak mało angażowałam się w politykę, że byłam pierwszą baronessą, jaką kiedykolwiek spotkałam. To pewna niespodzianka, kiedy budzisz się rano i widzisz baronessę patrzącą na ciebie w lustrze. Ale oczywiście, to też wielki przywilej, dlatego zadałam Bogu pytanie: jak powinnam wykorzystać ten przywilej zabierania głosu w Izbie Lordów? Pomysł, który przyszedł mi do głowy, był bardzo jasny: jest to wspaniałe miejsce do bycia głosem tych, którzy nie mają głosu.

Ale jak to się stało, że została pani baronessą?

Byłam wtedy kierownikiem wydziału Politechniki Północnego Londynu i z tamtejszego wydziału, liczącego 20 pracowników, 16 było członkami Partii Komunistycznej lub skrajnej Lewicy. Ich definicja edukacji nie była moją. Moją jest wolność w dążeniu do prawdy w ramach kanonów dyscypliny akademickiej, a ich była brutalna indoktrynacja, w tym przemoc fizyczna, zastraszanie, okupacja budynków, całkowita dyskryminacja studentów, którzy nie wstąpili do partii komunistycznej. To właśnie cierpienie studentów bolało mnie najbardziej. Ci, których uznano za dobrych marksistów, byli później umieszczani przez kadrę w miejscach wpływu – w szkolnictwie, na uniwersytetach, w pracy społecznej, w mediach, a ich przesłanie rozprzestrzeniało się na cały kraj. Po dwóch latach, wraz z dwoma kolegami, napisaliśmy na ten temat książkę Gwałt na rozsądku: Zepsucie Politechniki Północnego Londynu. Znany i bardzo szanowany dziennikarz Bernard Levin napisał o naszej książce trzy artykuły w „Timesie” i to zwróciło na mnie uwagę Margaret Thatcher. Zostałam przez nią powołana do Izby Lordów właśnie z powodu mojego oddania sprawie wolności akademickiej.

I od razu zabrała się pani do pracy. Pierwszym krajem, do którego pojechała pani w ramach misji humanitarnej, była Polska.

Było to w czasie stanu wojennego i organizacja Medical Aid for Poland Fund zapytała mnie, czy chciałabym zostać jej patronką. Powiedziałam, że byłby to dla mnie zaszczyt, ale nie chciałam tylko figurować na liście. Dlatego zaczęłam podróżować do waszego kraju ciężarówkami wypełnionymi artykułami medycznymi, żeby upewnić się, że dotrą one do osób potrzebujących, a nie zostaną przejęte przez przedstawicieli władzy. Chciałam też móc wrócić do Izby Lordów i być w stanie powiedzieć o tym, co widziałam na własne oczy – o cierpieniu ludzi pozostających za żelazną kurtyną w tych strasznych dniach. Wiedziałam o księdzu Jerzym Popiełuszce i uczestniczyłam we mszy św. w jego kościele dwa tygodnie przed tym, jak został zamordowany. Zawsze wracałam pełna pokory i zainspirowana przez Polaków, przez waszą odwagę, waszą wiarę, hojność, a nawet poczucie humoru. Kocham Polskę, a Polacy są wspaniali. Pokażę ci coś.

Baronessa zdejmuje ze ściany oprawiony dyplom. To podziękowanie za jej pomoc, otrzymane od członków Armii Krajowej z Kielc.

To dla mnie jedna z najcenniejszych rzeczy, jaką mam.

Nie mogła trafić w lepsze ręce. Czuję się zaszczycona, słuchając pani słów na temat Polaków.

Pamiętam, że pewnego lata odwiedziliśmy seminarium, w którym poczęstowano nas truskawkami. Wiedziałam, jakie kolejki są w polskich sklepach, więc starałam się zjeść jak najmniej, żeby jak najwięcej im zostawić. Kiedy wsiedliśmy do ciężarówki, włożyłam rękę pod siedzenie, a tam leżała cała torba truskawek. Ja chciałam zostawić je naszym gospodarzom, a oni dali nam je wszystkie. Powiedziałam Tony’emu, mojemu kierowcy: jak wyjątkowi są to ludzie! A Tony zdjął swój ciepły płaszcz i zostawił go, bo też chciał dać im jakiś prezent.

Jak wyjątkową osobą pani jest! W Azerbejdżanie wyznaczono nagrodę za pani głowę, ma pani wyrok więzienia w Sudanie, nie tak dawno ledwo uciekła pani przed zasadzką w Nigerii. A mimo to dalej jeździ pani do najniebezpieczniejszych regionów świata.

Myślę, że czymś niezwykle ważnym jest to, aby być z ludźmi, którzy w przeciwnym razie zostaliby sami. Czasami czuję się bardzo niewystarczająca, ponieważ ich potrzeby są ogromne. Nigdy nie zapomnę, kiedy po raz pierwszy pojechałam do Birmy, jakieś 20 lat temu. Birmańskie wojsko atakowało plemię Karenów, wioski były palone, to wyglądało jak piekło na ziemi. W noc przed wyjazdem zatrzymaliśmy się po drugiej stronie granicy, w Tajlandii. Czułam się naprawdę nieswojo i nieszczęśliwie. Pomyślałam, że ich potrzeby są ogromne i bałam się, że możemy rozbudzić oczekiwania, których nie jesteśmy w stanie spełnić. Musieliśmy wspiąć się na bardzo stromą górę i przemieszczać, trzymając się konarów i krzaków, co było dość trudne.

Powiedziałam wtedy do siebie: Caroline Cox, jesteś babcią sześciorga wnuków (teraz już dziesięciorga), nie sądzisz, że najwyższy czas dorosnąć i przestać przyjeżdżać na te szalone misje? W każdym razie, wspięliśmy się na szczyt góry, potem musieliśmy przejść wzdłuż jej grzbietu, będąc schyleni wpół, bo na drugiej górze był posterunek birmańskiej armii. W końcu dotarliśmy do odległej wioski. Karenowie podeszli do nas, a łzy płynęły im po twarzy. Powiedzieli: „Dziękujemy Bogu, że przyjechaliście. Teraz wiemy, że nie jesteśmy zapomniani. To zmienia wszystko. Jeśli nic byście nie przynieśli, nie miałoby do znaczenia. Liczy się fakt, że z nami jesteście”.

Jak wielką godność muszą mieć… Tak wiele mówi się o prawach człowieka, że łatwo można odnieść wrażenie, że ktoś – rządy czy międzynarodowe instytucje – naprawdę się o nie troszczą i interweniują, kiedy jest to konieczne. Ale tak się nie dzieje. ONZ czy wielkie organizacje humanitarne często nie wchodzą do stref, które pani odwiedza, ponieważ jest to zbyt niebezpiecznie. Albo dlatego, że opresyjne rządy nie dają im na to pozwolenia.

To prawda. Mówię teraz o Wielkiej Brytanii, ale doprowadza mnie do wściekłości świadomość, że ludzie są torturowani czy zabijani, a brytyjski rząd może o tym mówić, ale nic konkretnie nie robi. Pamiętam pierwszą wojnę w Górskim Karabachu, gdzie nielegalna broń, w tym bomby kasetowe, została użyta przeciwko Ormianom. Zrobiłam rozdzierające serce zdjęcie dziecka rozerwanego przez bombę kasetową, pokazałam je wysokiej rangi przedstawicielowi rządu i zapytałem, co konkretnie zrobi rząd brytyjski w tej sprawie. Odpowiedź? „Żaden kraj nie jest zainteresowany innymi krajami, ma w nich tylko interesy. A my mamy interesy naftowe w Azerbejdżanie. Dzień dobry”.

Wróciłam do domu i po prostu płakałam. Przytoczyłam tę rozmowę w Izbie Lordów, chociaż nie podałam nazwiska osoby, z którą rozmawiałam. Powiedziałam wtedy: „Po raz pierwszy w życiu wstydzę się bycia Brytyjką. Nie jestem naiwna, mogę zrozumieć interesy handlowe. Mogę zrozumieć interesy strategiczne. Ale nie sądzę, by w długofalowym interesie jakiegokolwiek narodu leżało pozwolenie, aby te kwestie przysłoniły troskę o prawa człowieka. Co więcej, nie sądzę, by większość Brytyjczyków rzeczywiście chciała ropy za cenę bomb kasetowych zrzucanych na dzieci”.

To jest dokładnie to, co rządy tak wielu krajów powinny usłyszeć. Kiedy pani przemawia, nie cytuje pani raportów, ale opowiada tym, co widziała, dzieli się pani historiami ludzi spotkanych osobiście.

Dlatego właśnie tak ważne jest, aby tam być. Powiedziano mi, że kiedy przemawiam, Izba Lordów słucha, ponieważ jej członkowie wiedzą, że byłam w miejscach, o których mówię. To wiele zmienia dla tych, którzy nie mają głosu lub ich głos nie jest słyszany. Wiedzą oni, że inni ludzie dowiedzą się o nich i o ich cierpieniu. To, co możemy dla nich zrobić, to pomoc i rzecznictwo w ich sprawach, i tym właśnie zajmujemy się w ramach organizacji HART. Pomoc jest niezbędna, ale trzeba spotkać się z ludźmi i pytać o ich potrzeby i priorytety, a następnie próbować im to zapewnić, zamiast po prostu wysyłać pomoc do anonimowego świata.

Z jednej strony jest to bardzo intuicyjne, ale z drugiej – tak trudno wykonalne.

Chrześcijańskie wezwanie polega na tym, aby być z ludźmi, którzy cierpią. Miłość ma nogi i musi być miłością w działaniu.

Tak wiele razy widziała pani na własne oczy nieludzkie traktowanie człowieka przez drugiego człowieka, ból, który trudno sobie wyobrazić. Czy zadaje sobie pani te wielkie pytania: dlaczego takie wielu ludzi cierpi niewinnie? Gdzie jest Bóg, jeśli jest dobry?

Tak. Pamiętam moją wizytę w Sudanie Południowym, kiedy trwała wojna. Mieszkaliśmy w namiotach, ponieważ budynki były bombardowane. Pewnego wieczoru siedziałam na ziemi w 40 stopniach i myślałam dokładnie o tych pytaniach, które zadałaś. Widzieliśmy wcześniej pola śmierci, miejsca, na których leżały martwe ciała. To było wstrząsające. Moje myśli w jakiś sposób powędrowały do Bożego Narodzenia w Wielkiej Brytanii. Obchodzimy je i to jest oczywiście wspaniałe – świętujemy to, że Bóg się wcielił. Ale jeśli zapomnimy, że kiedy Maryja cieszyła się Jezusem, inne matki płakały, ponieważ Herod zabił ich dzieci, to wówczas zapominamy o pełnym obrazie chrześcijaństwa, które spotyka się także z rzeczywistością zła.

Potem pomyślałam o momencie, w którym Maryja stała u stóp krzyża, kiedy jej syn umierał w agonii, czuła się tak bezradna, ale przynajmniej mogła być przy Nim obecna ze swoją miłością. Pomyślałam, że może częścią chrześcijańskiego powołania powinna być gotowość do uczestniczenia w jakiejkolwiek Kalwarii, do której moglibyśmy być wezwani – niekoniecznie w takiej śmierci, ale w byciu z kimś, kto głęboko cierpi – czując się tak bezradnie jak Maryja, ale przynajmniej będąc obecnym z miłością. I tam, jak sądzę, można znaleźć Boga miłości, ponieważ tam, gdzie jest miłość, jest Bóg.

To najpiękniejsza odpowiedź, jaką kiedykolwiek usłyszałam. Dziękuję. Co daje pani siłę do tego, aby iść dalej?

Ból daje ci pasję, a pasja daje ci energię do dalszego działania. Kiedy widzisz ludzi tak bardzo cierpiących w Sudanie Południowym, Nigerii, Birmie, Syrii, Armenii, gdziekolwiek, to wracasz z bólem, ale to właśnie z powodu tego bólu chcesz zrobić wszystko, co w twojej mocy, aby pomóc ludziom w ich walce o wolność i wiarę.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.