Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
– Niektóre dzieci wiedziały, że muszą poświęcić się dla młodszego rodzeństwa. Żeby uchronić je przed napaściami seksualnymi ze strony ojca, wujka czy ojczyma, zrezygnowały z buntu i potulnie znosiły ich zachcianki. Psychiczne skutki takich traum są ogromne.
Rozmowa z Karoliną Madalińską, terapeutką pracującą w Centrum Terapii CUKINIA* z dziećmi z łódzkich domów dziecka i rodzin zastępczych.
Karolina Tatarzyńska: Dziecko po przejściach trafia do terapeuty. Od czego zaczynacie?
Karolina Madalińska: Od dorosłego. Od rodzica biologicznego, zastępczego albo wychowawcy czy pedagoga z domu dziecka. Bo tak naprawdę nie ma dziecka bez stojącej za nim osoby dorosłej. Dziecko wysyła sygnały. Mogą one świadczyć o pewnych zaburzeniach lub deficytach, takich jak: nadpobudliwość psychoruchowa, FAS (fetal alcohol syndrome, alkoholowy zespół płodowy – przyp. red.), autyzm lub niepełnosprawność intelektualna. Wtedy przyczyny zachowań są namacalne i diagnozowalne. Ale mogą też wynikać z traum i trudnych doświadczeń. Jest jeszcze inna sytuacja – gdy dziecko nie woła o pomoc dla siebie, lecz w intencji otaczających je osób dorosłych. Robi coś, z czym rodzina jako system wychowawczo sobie nie radzi. Niezależnie od przyczyn rodzice przychodzą do terapeuty z informacją, że dziecko ma problem. W szkole albo w domu. A my, niczym po nitce do kłębka, dochodzimy podczas terapii do jego źródła.
Dzieci otwierają w dorosłych ich własne dziecko. Poprzez swoje zachowania doprowadzają nas do spotkania z historią naszego dzieciństwa. Jeśli ktoś jest z tym własnym dzieckiem zaprzyjaźniony albo przynajmniej je akceptuje, to wszystko w porządku. Taka osoba będzie w stanie wesprzeć swoje dzieci czy podopiecznych w placówce. Gorzej, gdy rodzic sam doświadczył traum, np. przemocy psychicznej lub molestowania seksualnego. Zetknięcie z dzieckiem po podobnych przejściach będzie mu tę starą bliznę rozdrapywać. On nie będzie mógł otworzyć się na dziecko z całym jego bagażem, bo takie spotkanie przywołuje u niego w głowie demony z przeszłości. Spróbuje więc uciekać od tematu i nie pozwoli dziecku przeżyć jego bólu.
Zamiast wysłuchać, wyśle przekaz „Nie rozklejaj się”. Albo będzie wykazywać nadmierną troskę. „Skoro ja nie dostałem wsparcia od bliskich, gdy źle się działo, to nie pozwolę, by to samo spotkało ciebie. Będę cię chronić przed całym światem”. Taki opiekun projektuje na nie całe swoje traumatyczne doświadczenie i ogromny lęk. A to przesłania mu dziecko. Dlatego tak ważne jest, żeby przez najtrudniejsze i najbardziej bolesne przeżycia mógł przejść z dzieckiem profesjonalista, terapeuta. Osoba ciepła, otwarta, ale nie w stu procentach zaangażowana w relację z dzieckiem. Bo specjalista wie, jak dać przestrzeń. Poza tym oczekiwania dziecka wobec rodzica czy najbliższego wychowawcy są inne niż wobec pani psycholog, do której chodzi się raz w tygodniu.
Rodzinom zastępczym jest równie trudno jak biologicznym?
One także nie potrafią zachować dystansu. Może nawet bywa im ciężej, bo czują się zobowiązane do wykazania się dobrą opieką. Do pokazania koordynatorom, pracownikom MOPS-u czy innym rodzinom, że dziecko w ich domu dobrze funkcjonuje. Że podciągnie średnią ocen i wykaże się niemal stuprocentową frekwencją w szkole. Że nie będzie sprawiać problemów wychowawczych i nawiąże pozytywne relacje z rówieśnikami.
Rodzina zastępcza ma prawo wymagać mniej niż od własnych dzieci biologicznych. Ma być przede wszystkim mamą i tatą, a nie nauczycielem i terapeutą. Bywa jednak odwrotnie i rodziny zastępcze często stawiają sobie za punkt honoru wykazanie, że dziecko świetnie sobie radzi. A ono przecież ma deficyty. Czasami nowi rodzice zaczynają od tego, że serwują mu mnóstwo terapii i zajęć dodatkowych. I zaczynają być sfrustrowani, bo przecież włożyli tyle wysiłku, a efektów nie widać.
Gdy okazuje się, że dziecko ma problemy mimo ich ogromnego zaangażowania, pojawia się złość i chęć odstawienia dziecka „do naprawy”. Skoro nie pomogły zajęcia sportowe i różne atrakcje, to niech się teraz zajmą dzieckiem specjaliści. Opiekunowie myślą, że wstawią dziecko do gabinetu i poczekają za drzwiami na rezultat. Kiedyś pewna mama adopcyjna powiedziała mi wprost, że zrobiła już wystarczająco dużo, więc teraz czas na dziecko i psychologów. Nawet nie chciała słyszeć o tym, że ma uczestniczyć w terapii. Do tego dochodzi jeszcze myślenie życzeniowe. Rodzina wie, że dziecko ma np. FAS. Ale pociesza się, że może jednak terapia pomoże i to wszystko zniknie. Albo że znajdziemy jakiś konkretny powód dziwnych zachowań i z tym konkretem sobie poradzimy. Dorośli ludzie naprawdę potrafią robić sobie złudzenia.
Ale sam temat chodzenia na terapię chyba już w Polsce oswoiliśmy.
To prawda. Już się tak nie krępujemy wyznaniem, że idziemy z dzieckiem do psychologa lub psychiatry. Wciąż jednak pokutuje przekonanie, że dużo łatwiej naprawić krzywdy psychiczne niż fizyczne. A to świadczy o kompletnym niezrozumieniu tematu. Dopiero gdy rodzice zaczynają nazywać dziecięce traumy, to dociera do nich, że one wynikają zwykle z bardzo trudnych doświadczeń. I że to tak po prostu nie zniknie.
Powiedzmy, że dziecko doświadczało przemocy do siódmego roku życia, a rodzina zastępcza poznaje je jako ośmiolatka. To ona odczuje wszystkie konsekwencje wcześniejszych przeżyć. I w pierwszym odruchu zadaje sobie pytanie „Dlaczego to dziecko tak nas karze?”. Opiekunowie myślą, że przecież ono nie musi już kraść, bić się i przeklinać. Ale czasami naprawdę nie da się odwrócić wzorców wyniesionych z domu. Jeśli dziecko przez kilka lat miało pewien model – że zamiast rozmawiać, krzyczy się na siebie, że zamiast rozwiązywać sprawy polubownie, nawala się pięściami – to jest to jego pierwszy wzorzec i trudno z tym walczyć. Poza tym ono rozwija się w dysonansie poznawczym. W rodzinie zastępczej niczego mu nie brakuje, a w domu rodzinnym mama nie ma prądu i kupuje tylko piwo.
Terapia to nie jest zamiana dziecka z problemami na dziecko uzdrowione. Dla dziecka to raczej nauka nowych wzorców. A dla opiekuna – nauczenie się odpowiedniego reagowania. Żeby nie musiał używać do tego wszystkich emocji, jakie ma. Dzięki temu ochroni siebie samego, a dziecko też poczuje się bezpieczniej.
Wyobraźmy sobie, że sześciolatek reaguje na wszystko histerią i krzykiem. A mama zastępcza dokłada swoje, i w odpowiedzi na jego zachowanie też wybucha złością. Jako terapeuci jesteśmy w stanie wspomóc rodziców we właściwych reakcjach. Jeśli jako dorośli będziemy pokazywać, że można nam zaufać, że panujemy nad sobą i dotrzymujemy obietnic, to zachowanie dziecka z czasem się zmieni. Najpierw jednak musimy stać się wiarygodni. A bywa tak, że rodzic przychodzi i wymienia wszystko to, co dziecko robi jego zdaniem źle. Nic jednak nie mówi o tym, jak on reaguje na takie zachowania.
Zwykle opiekunowie czują się winni, więc niechętnie przyznają się do tego, że przyczyniają się do nasilenia niewłaściwych nawyków. Pomagamy im pozbyć się poczucia winy oraz obrazu idealnego dorosłego. W bardzo trudnej sytuacji są również wychowawcy z domów dziecka. Dostają po głowie całym gniewem, który dzieci chciałyby wymierzyć w rodziców biologicznych. Czują, że zostali sami z problemem, którego źródło jest gdzieś indziej.
A do tego wiedzą, że powinni powstrzymać się przed krytyką rodzin biologicznych.
Znając historie dzieci, rodzice zastępczy czy wychowawcy w placówkach mają prawo mieć poczucie, że ten rodzic to najgorszy człowiek świata. Ale muszą tę myśl zachować wyłącznie dla siebie. Bo im więcej dziecko dostanie negatywnych sygnałów o swojej rodzinie, tym bardziej będzie walczyć i jej bronić. Z czasem walka może doprowadzić nawet do myśli samobójczych. „Pamiętaj, że przez ojca tu trafiłeś”. „Nie czekaj na matkę, bo pewnie znów pije”. Niby niegroźne zdania i może nawet zgodne z prawdą. Ale dla dzieci z pieczy zastępczej są jak ciosy zadawane nożem.
Początkowo one chcą wierzyć w cukierkowy obraz swojej rodziny biologicznej. To nie mama jest winna, że znalazły się w pogotowiu opiekuńczym, tylko głupia sąsiadka, która nakablowała policji. Dopiero po iluś tygodniach lub miesiącach przychodzi urealnienie. Wtedy dzieci dochodzą do wniosku, że rodzice przyzwyczaili się do ich braku. I że kochali je jednak za mało. Potrafią wówczas przyznać, że rzeczywiście w domu było brudno i brakowało jedzenia, mama nic nie robiła całymi dniami, a tata pił i nie chciał iść do pracy. Dla wielu dzieci ten moment może być ulgą. Bo wreszcie można powiedzieć coś prawdziwego o własnym domu.
I kończy się udawanie.
Dzieci są w stanie udawać przez długi czas. Przykleją uśmiech i niby wszystko jest okej, choć czują, że sytuacja wygląda beznadziejnie. Często wiedzą o wiele więcej, niż nam się wydaje. Pracowałam kiedyś z nastolatkiem, który po raz kolejny trafił wraz z młodszym rodzeństwem do pogotowia opiekuńczego. Za pierwszym razem opiekował się braćmi. Ale przy następnym pobycie stał się agresywny. Mimo że byli jedynymi bliskimi osobami, to czuł do nich żal i złość. Bo to z opieką nad nimi nie poradziła sobie mama. Za dużo płakali i za często wysyłali sygnał, że w domu jest źle. Ich starszy brat wkodował sobie, że to przez nich musi mieszkać w placówce i że to przez nich stracił mamę i dom.
Jego agresywne zachowania były jedyną formą wyrażenia bólu. Z dorosłymi rozmawiał rzadko. Czasami tylko wyrwało mu się, że i tak nie ma już nic do stracenia, bo nie ma dokąd wrócić. Praca z wychowawcami polegała m.in. na uświadomieniu im, że jego zachowania trzeba czytać jak informacje. I że nie zadziała system karania za nie. Oni mieli pozwolić chłopcu wydusić z siebie to, co go boli. A on uciekał od tego, jak tylko się dało. Gdy czuł, że jest bliski płaczu, to zaczynał chichotać jak opętany. Większość dorosłych powie „Co się tak głupio chichrasz? Tak ci jest wesoło? Na twoim miejscu bym się tak nie cieszył”. A w takich sytuacjach opiekun powinien dać dziecku jasny komunikat. „Wiem, że dla ciebie wcale nie jest to śmieszne, ale starasz się nie wpaść w czarną rozpacz. I to na pewno jest trudne”.
Równie trudne bywają relacje dziecko-rodzice biologiczni-rodzina zastępcza.
Gdy dzieci zaczynają budować relacje z kolejną w ich życiu dorosłą osobą, to długo jest w tym niepewność, bo przecież wiele razy się na kimś zawiodły. Do tego dochodzi konflikt lojalnościowy – dziecko jest w rozdarciu pomiędzy rodzicami biologicznymi a zastępczymi. Na co dzień bazuje na tym, co robi i mówi rodzina zastępcza. Jeśli jej postawa i opinie są wrogie, krytykujące i oceniające wobec rodziców biologicznych (że nie rokują i że najlepiej, gdyby zniknęli), to w dziecku budzi się utrwalony wzorzec utraty zaufania.
Młody człowiek nie chce frustracji kolejnego opiekuna. On chce wierzyć, że dorosły rozumie, jak bardzo ważna jest dla niego rodzina biologiczna. Poprzez negatywne komentarze typu „pamiętaj, że cię zawiedli, że zostałeś przez nich oszukany” tylko utrwalamy w nim poczucie krzywdy. To jest zachowanie przemocowe wobec dziecka. Pokazujemy nim, że świat ludzi dorosłych jest zbudowany na przemocy. Pozwalamy mu tkwić w poczuciu krzywdy, sami ją pielęgnując.
Pamiętam mamę zastępczą, która opowiadała dziecku w bardzo łagodnej formie o jego rodzinie biologicznej, bo dziewczynka często o nią dopytywała. Mówiła jej, że mama była chora, że sobie nie poradziła, że była niesamodzielna. Przekaz nie był nacechowany agresją, a mimo to wzbudził w dziecku poczucie, że to ono jest beznadziejne, że do niczego się nie nadaje i że i tak nic z niego nie będzie. Mama naprawdę starała się wspierać tę dziewczynkę, a tymczasem ona czuła się coraz gorzej. Zakrawało to nawet na stany depresyjne. Nie od razu było wiadomo, że takie spustoszenie wywołało w niej właśnie to, co mama zastępcza mówiła o biologicznej. Na to nałożył się jej lęk o przyszłość dziewczynki. Czy czasem nie pójdzie śladami swojej matki. A dziecko czuło, że trochę odstaje od rodziny zastępczej i jej „prawdziwych” dzieci. Coraz bardziej drążyło więc temat przeszłości i rodziców biologicznych, a to budziło niepokój w mamie zastępczej. Jej postawa stworzyła dystans i wtedy dziewczynka zaczęła ją sprawdzać. Pojawiły się kłamstwa, kłótnie i przekraczanie granic. Podczas terapii mama zastępcza przyglądała się, co zrobić, by dziecko czuło się naprawdę akceptowane, a nie tylko w deklaracjach. Dużo pracy kosztowało ją uzmysłowienie sobie, że nawet najlepsze intencje, jeśli nie są zgodne z potrzebami dziecka, mogą je skrzywdzić.
W innej rodzinie zastępczej pomagałam, gdy doszło do eskalacji konfliktu pomiędzy mamą zastępczą a najstarszym dzieckiem. Mama biologiczna była osobą przemocową, uzależnioną i chorą psychicznie. Córka doświadczyła w domu różnych form przemocy ze strony mamy i jej partnerów. Wiedziała, że szanse na powrót są niewielkie. Miała prawo być w kiepskim nastroju i odreagowywać to złością. Gdy jej zachowanie się pogorszyło, mama zastępcza sięgnęła po najgorsze z możliwych argumentów – krytykę mamy biologicznej.
Wszystko zaczęło się sypać lawinowo. Relacje w domu i w szkole. Nawet wspólna nauka kończyła się awanturą, choć nic tego nie zwiastowało. „Chciałabym zobaczyć twoją mamę, jak odrabia z tobą lekcje”. Dziewczynka wyznała na terapii, że nie czuje się już w tej rodzinie bezpiecznie i jest mniej kochana niż młodsze rodzeństwo. „Skoro ktoś widzi, że jestem tak nieudana jak moja mama, to chcę do niej wrócić, bo tylko ona może mnie zrozumieć”. Początkowo rodzina zastępcza szukała pomocy we wszystkich obszarach poza tym, co tak naprawdę było istotne. Działała w schemacie „Zróbcie coś z nią, bo ona ma problem”. Terapia pozwoliła jej dokonać wglądu w siebie. Nie każdemu przychodzi to łatwo.
Dla wielu opiekunów szokiem jest wulgarny język, którym śmiało posługują się dzieci po przejściach.
Jeśli dorośli mają własne dzieci, to doznają poczucia dysonansu poznawczego. Wiedzą, jak zachowuje się typowy przedszkolak, a tu nagle pięciolatek wyskakuje z taką wiązanką słowną, jaką można usłyszeć w bramie na Bałutach [dzielnica Łodzi – przyp. red.]. On nam tym wcale nie chce sprawić bólu. Jego celem jest obrona samego siebie i wytrącenie nas z równowagi. Dzieci mają ultraradary, które wychwycą każdą niestabilność emocjonalną opiekunów. Dorosły nie może traktować tego personalnie i wchodzić w moralizatorski ton. Bo to jest krzyk o pomoc, a nie uderzenie w nas. Nie wynika to z chęci obrażenia nas. Czasami uruchamia to jakaś konkretna sytuacja albo zachowanie.
Terapia ma wesprzeć rodzica w pokazywaniu dziecku innych możliwości. Podobnie wygląda to w przypadku zachowań agresywnych. Rodzic nie powinien brać tego do siebie, bo wtedy będzie niósł swój żal i będzie mieć problem z wybaczeniem. Podejdźmy do tego bez oceniania, że nas to dotyka, obraża i że czujemy się skrzywdzeni. Agresją i wulgaryzmami dziecko pokazuje nam całą krzywdę i ból, które niesie w sobie niczym ogromny ciężar. Sukcesem jest zobaczenie tego i umiejętność postawienia siebie na drugim planie.
Dużo trudniej chyba przepracować temat przemocy seksualnej.
Bo to jest jedna z rzeczy, która dorosłych najbardziej wytrąca z normalności. Większość osób nie jest w ogóle przygotowana, że dziecko zasygnalizuje doświadczenie molestowania. Młodsze dzieci być może o nim nie opowiedzą, ale będą wykorzystywać jako ważny motyw w zabawie. Zaangażują do tego lalki i misie. Jeśli dziecko doświadczyło przemocy seksualnej w wieku dwóch, trzech lub czterech lat, to ono nie analizuje jej w poczuciu krzywdy i zbrukania. Zwykle wiąże się z jego najbliższymi, więc wpisuje to w doświadczenie codziennej bliskości. Takie dzieci traktują to jako coś najbardziej naturalnego.
Jedna z małych dziewczynek zachęcała do seksu inne dzieci w pogotowiu. Budziło to grozę wśród jej wychowawców. Bo ten rodzaj przemocy dotyka do żywego. Jeżeli opiekun zacznie okazywać przerażenie, to dziecko poczuje się winne. Bardzo ważne, żeby nie uruchamiać w wykorzystywanym dziecku lęku. I nie próbować samemu tego przepracować. Rodzina zastępcza nie może stać się obrońcą dziecka, bo przemoc już się zadziała. Odkrycie molestowania ma skłonić do skorzystania z pomocy terapeuty.
Przy dzieciach starszych dorośli muszą nauczyć się mówić o przemocy seksualnej. Te po dziesiątym roku życia wiedzą już, że doświadczyły krzywdy, choć czują się w obowiązku, by bronić rodzinę biologiczną. Wbrew stereotypom, to nie muszą być wcale cichutkie dzieci siedzące w kąciku. Wręcz przeciwnie – bywają agresywne, gotowe do ciągłej konfrontacji, idące na pierwszy front. Czasami dziecko tak długo nie otrzymywało pomocy i doświadczyło tylu traumatycznych przeżyć, że jedynym rozwiązaniem było zaakceptowanie przemocy.
Niektóre dzieci wiedziały, że muszą poświęcić się dla młodszego rodzeństwa. Żeby uchronić je przed napaściami seksualnymi ze strony ojca, wujka czy ojczyma, zrezygnowały z buntu i potulnie znosiły ich zachcianki. Psychiczne skutki takich traum są ogromne. Gdy takie dziecko wreszcie może skorzystać z pomocy, uświadamia sobie, co je tak naprawdę spotkało. I widzi niekończące się terapie, które będą wymagały wysiłku, pracy i zaangażowania. Takie dziecko czuje, że nie ma na to siły. Bo przecież tyle już zniosło, żeby przetrwać. Zdarza się, że tych bolesnych przeżyć jest tak wiele, że gdyby dziecko chciało się z nimi zmierzyć, to utonęłoby w morzu krzywd. Wtedy bezpieczniejsze jest pozostanie w tym, co się zna. Tak się dzieje, gdy pomoc przychodzi za późno. Na szczęście, zdecydowanej większości dzieci możemy jeszcze pomóc.
* W 2018 roku Fundacja Gajusz z Łodzi otworzyła Centrum Terapii i Pomocy Dziecku i Jego Rodzinie CUKINIA. To miejsce – kolorowe, przytulne i bezpieczne – w którym pomoc znajdują dzieci wychowywane w pieczy zastępczej, w domach dziecka czy rodzinach zastępczych. Każde z nich doświadczyło ogromnej traumy – opuszczenia przez rodziców biologicznych. Niektóre doznały dużo większych krzywd: maltretowania, molestowania, przemocy. Były bite, gwałcone, widziały za dużo: przemoc, krew, pornografię. W 2020 r. specjaliści z CUKINII wsparli ponad 520 pacjentów (w tym 150 dzieci będących pod opieką rodzin zastępczych) i zapewnili prawie 6 tys. godzin terapii.