Wierzymy, że Bóg jest miłosierny i odpuści nam to, co w życiu nabroiliśmy.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Z Bronisławem Stochem – psychologiem klinicznym, mężem Krystyny, tatą Kamila, Anny i Natalii – rozmawia Małgorzata Bilska.
Małgorzata Bilska: Czy profesjonalna wiedza psychologiczna, jaką pan posiada, miała wpływ na wychowanie mistrza?
Bronisław Stoch: W zasadzie zawód uprawia się w pracy. W domu jest się przede wszystkim członkiem rodziny. Trzeba być realistą i mieć poczucie proporcji. U nas panują demokratyczne zasady. Duży wpływ na to ma żona, która ma trochę inny profil zawodowy i doświadczenie.
Jest pedagogiem.
Tak. Ale trzeba po prostu wiedzieć kim i kiedy się jest. Raczej starałem się nie nadużywać wiedzy psychologicznej, a przynajmniej nie wtłaczać jej tam, gdzie nie była konieczna. Oczywiście ona się przydaje w diagnozowaniu w sytuacjach kryzysowych. Pomaga poznać źródło kryzysu, pomóc. Nie służy do napędzania dążenia syna do sukcesu.
Nie naciskałem na niego, nie delegowałem do coraz to nowych osiągnięć. Kierowałem się przede wszystkim troską rodzicielską, żeby bezpiecznie uprawiał ten sport. To było takie bardziej pierwotne.
Czytaj także:
Kamil Stoch: Bardzo Panu Bogu dziękuję za to, że tyle osiągnąłem
Naturalną pasją dziecka urodzonego w górach są sporty zimowe. Czy jest jakiś sport, którego by pan nigdy swoim dzieciom nie pozwolił uprawiać? Zjazd na nartach z K2?
Jedyne sporty, jakich bym nie chciał w rodzinie, to boks czy MMA. Zjazdu z K2 faktycznie bym się bał, choć przy umiejętnościach Andrzeja Bargiela, który tego dokonał, trochę mniej… Miałem przyjemność go poznać osobiście.
Dyscyplina Kamila jest bardzo ryzykowna. Sam skakałem, jako amator. Zwichnąłem sobie nogę parę razy. Wiem, czym to pachnie. Była oczywiście pokusa, żeby syn zrezygnował. Ale jak się widziało jego pasję, zainteresowanie i autentyczny głód tej aktywności, to aż przykro było mu przeszkadzać. Woziłem go nawet na treningi – i całą grupę dzieciaków.
Wtedy mój lęk malał, bo widziałem, że nic złego się nie dzieje. Obserwacja pomagała mi zasymilować ewentualne zagrożenia. I stopniowe przechodzenie z małych obiektów na większe. Gorzej miała żona, która siedziała w domu. Jak wracaliśmy, to najpierw pytała, czy jest zdrowy i nic mu się nie stało, a potem o wyniki.
W potocznym przekonaniu mamy są od przytulania i troski, a ojcowie uczą rywalizacji. Dużo się teraz mówi o kryzysie ojcostwa. Na czym polega męski autorytet?
Nie rozdzielałbym autorytetu ojcowskiego od macierzyńskiego. Myślę, że prawdziwy autorytet rodzi się we współpracy, w jednolitym oddziaływaniu wychowawczym. Nie podważamy – wzajemnie – z żoną swojego zdania. To znaczy, gdy jest rażąco głupie, trzeba zwrócić uwagę i powiedzieć „przestań, daj spokój”.
Ale nasze metody są zgrywane i rozwijane wspólnie. Budujemy wspólnie autorytet rodzicielski. Najlepiej, jeśli nie jest sztucznie naznaczany jako ojcowski i macierzyński.
Relacje małżonków są partnerskie?
O to chodzi. Jesteśmy w kręgu, gdzie wszyscy są na tej samej płaszczyźnie – tak samo ważni. Każdego głosu trzeba posłuchać. Każdą potrzebę rozpoznać i uszanować. Nie sztuką jest szanować kogoś ze strachu, bo nad nami wyraźnie góruje. Sztuką jest szanować z poziomej perspektywy.
Także w stosunku do Boga, dzięki medium jakim była św. Faustyna, przechodzimy od filozofii strachu do filozofii zaufania. Wierzymy, że Bóg jest miłosierny i odpuści nam to, co w życiu nabroiliśmy.
Czy my, katolicy, wystarczającą wagę przywiązujemy do szacunku dla słowa? Słowo może stwarzać, może też niszczyć. Rzadko zadajemy sobie pytanie o to, na ile używanie słów upodabnia nas do Boga.
Słowo jest narzędziem. Jak nóż. W zależności od tego, w jakiej sytuacji jest użyte, czasem jest bardziej raniące, a czasem mniej. Bardzo ważna jest intencja. Nawet wroga można szanować. To jest trudne, bo wróg rodzi przede wszystkim odruch obronny. I obawy, że mnie zniszczy.
Więc albo on mnie zniszczy, albo ja jego. Antoni Kępiński mówił o tym „regres” – sprowadzenie naszych relacji do pierwszego prawa biologicznego, zachowania życia jednostki.
Czytaj także:
Kamil Stoch: najpiękniejsze, co mnie w życiu spotkało, to Ewa
My mamy duszę. Jesteśmy na obraz Stwórcy.
Niby jesteśmy. Ewolucja nas ciągle dotyczy, szybko i dynamicznie się rozwijamy jako gatunek. Mamy osiągnięcia techniczne. Ale czy nie powielamy mechanizmów sprzed tysięcy lat?
Nadal nie umiemy kochać. Zabijamy, choć już subtelnie – przy pomocy guzika, który uruchamia bombę atomową.
Zmieniły się metody, mechanizm jest podobny.
Jak państwo reagujecie na tytuły w mediach, kiedy syn wygrywa: Wierzący ma złoto! Wymodlone. Adam Małysz jest protestantem, więc idąc tym tropem Pan Bóg był i po jego stronie, jak zdobywał medale. Błogosławi różnym wyznaniom…
Zawsze ktoś nas próbuje zaszufladkować, bardziej radykalne czy nacjonalistyczne frakcje katolicyzmu – nawet zawłaszczyć.
Zwycięzca Polak-katolik?
Z jego sukcesami próbują budować swoją własną pozycję. To jest naturalne. Nauczyliśmy się przed tym bronić. Dlatego między innymi śmiało wypowiadam się na temat mojej identyfikacji z poglądami ks. Józefa Tischnera. Niektóre kręgi katolickie uważają mnie za „lewaka”. W ten sposób wyrażam granice, przez którą wstyd im nawet przejść. Wycofują się, zyskujemy przez to spokój. Ciszę. Nie mamy bombardowania z ich strony.
Nauczyliśmy się żyć z sukcesem jak z normalnym doświadczeniem życiowym. Nie stawiamy go na pierwszym miejscu, bo ciągle byśmy się o niego obijali. On jest jak bardzo ładny, nowo kupiony mebel. Jeśli go postawimy na środku pokoju, będzie nam zawadzał. Trzeba go umieścić tam, gdzie jego miejsce.
Gdzie jest miejsce sławy?
Może być nawet na eksponowanym miejscu w domu, ale żeby się nie narzucała. Jeśli nas za bardzo absorbuje, zaniedbuje się inne sfery aktywności i rozwoju. Musimy normalnie żyć, pracować. Staramy się nie wykorzystywać tego, co niektórzy mają nam może za złe (śmiech).
Za co pan najbardziej dziękuje Panu Bogu?
Za to, że znaleźliśmy się w tych czasach. Że życie tak ciekawie się poukładało. To, co przeżyliśmy, nie tylko w związku z Kamilem, ale też z przejściem z komunizmu do demokracji. Trochę się teraz martwię, co będzie dalej. Ale też wierzę, jak Kępiński, w ewolucyjność naszego gatunku (śmiech)…
Zmierzamy w dobrą stronę?
Mam nadzieję, że nie pójdziemy w kanał i wyjdziemy z tego. Cieszę się, że żyjemy w czasach pokoju. To jest niesamowicie ważne.
Czytaj także:
Podzielił się medalem. 5 rzeczy, za które kochamy Kamila Stocha