Światem sportu co jakiś czas wstrząsa wyznanie: cierpiałem na depresję. Kiedyś głośnego wywiadu na ten temat udzieliła Justyny Kowalczyk, a niedawno Tomasz Smokowski, ceniony dziennikarz oraz komentator meczów piłkarskich. Podobne deklaracje wiele mówią o świecie sportu, ale też o życiu w ogóle. Czy mogą pomóc innym sportowcom? I jak mogą pomóc nam?
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
„Depresja nie jest świadectwem bycia nieudacznikiem” – mówił w rozmowie z Dariuszem Faronem Smokowski. Przyznał szczerze, że nie chciał udzielać wywiadu na temat swoich problemów psychicznych dla blichtru czy „podkręcenia wizerunku”. Zapewnił, że mówi o tym tylko raz i tylko dlatego, by przekonać innych, jak poważnym problemem jest depresja oraz że warto korzystać z pomocy osób bliskich i specjalistów. Rozmowę zadedykował zresztą Markowi Plawgo – sprinterowi, dwukrotnemu brązowemu medaliście mistrzostw świata.
Sportowiec nie ma prawa
Najciekawszymi wątkami rozmowy ze Smokowskim są te, w których relacjonuje on, jak stopniowo uświadamiał sobie, że ma problem. „To nie tak, że człowiek jednego dnia wstaje, patrzy w lustro i mówi: oho, mam depresję! To narasta” – mówi dziennikarz. I od razu dokonuje analizy swojego życia: od dziecka towarzyszyła mu spora presja, miał problemy w relacjach z ojcem. Później, już jako dziennikarz i szef redakcji sportowej Canal+, brał na klatę problemy innych – swoich pracowników. Ale też sam zmagał się z tempem pracy i rosnącymi wymaganiami. Do tego doszła śmierć rodziców i problemy zdrowotne – Smokowski był w pewnym momencie bliski utraty życia.
Gdyby nie żona Adrianna, dziennikarz zapewne nie pomyślałby nawet o tym, żeby się leczyć. Był gotowy samemu walczyć ze swoimi problemami. Zamknięty w sobie oceniał, że otwarcie się przed lekarzem to oznaka słabości. Sam przyznaje, że odzywał się w nim „macho, który uważa, że ze wszystkim da radę”.
Wyznanie Smokowskiego nie jest niczym nowym w świecie sportu, ale jednak porusza. Nie tylko dlatego, że każdy przypadek jest indywidualny. Nie oszukujmy się – sportowcy (a do tego kręgu w pewnej mierze zaliczyłbym też dziennikarzy sportowych, którzy przesiąkają wzorcami tego środowiska) to specyficzna grupa ludzi. Kroczą od turnieju do turnieju, toczą bitwę za bitwą, nieustannie skoncentrowani na celu, nauczeni fizycznej „walki o swoje” oraz mierzenia się z ogromną presją psychiczną.
O ile treningi przygotowują sportowców do fizycznych zmagań, o tyle jednak znacznie rzadziej uczą ich właściwej reakcji na kryzysy mentalne. Podtrzymać wolę zwycięstwa? Owszem, to dobry trener potrafi. Przygotować na psychiczny kryzys? To nie jest już takie proste. A przecież tam, gdzie jest wielka presja i jeszcze większa rywalizacja, łatwiej jest pęknąć i rozsypać się w drobny pył. Czasem wystarczy iskra.
Panika wielkich
Dosłownie iskra, bo choć w przypadku Justyny Kowalczyk na depresję duży wpływ miała osobista tragedia, to nie brakuje przypadków, gdy choroba ta dopada sportowców w dość nietypowy sposób. Tak było chociażby z koszykarzem NBA Kevinem Love, który dostał napadu paniki w trakcie meczu, stojąc… na deskach, pod koszem. Jego choroba była na tyle poważna, że organizm „przestawił się” tak, iż zaczął działać niczym w poważnym stanie wewnętrznego zagrożenia (wzrost ciśnienia krwi, brak tchu, pocenie się, suchość w jamie ustnej). Love był przerażony. Dopiero później dowiedział się, że wcale wówczas nie umierał. Dręczyła go depresja, której przez długi czas nawet nie był świadomy.
Podobnie stało się z wielkim bramkarzem Juventusu Turyn Gianluigim Buffonem. Mistrz świata, zdobywca wielu klubowych trofeów, uznawany za jednego najwybitniejszych goalkeeperów w historii… On także zaczął doświadczać ataków paniki, był przygnębiony. Nie potrafił otrząsnąć się po przegranej w jednym z finałów Ligi Mistrzów. Musiał skorzystać z pomocy psychiatry. A przecież – można pomyśleć – każdy chciałby mieć taki problem, jak Buffon. Miliony euro na koncie, popularność, sława wypisana złotymi literami w historii światowego futbolu i mentalny zjazd z powodu przegranego finału najważniejszych i najbardziej prestiżowych klubowych rozgrywek.
A Sven Hannawald czy bokser Mike Tyson? Któż miał więcej niż oni? Nie tak wielu. A jednak również im przyszło zmagać się depresją. Jak to w ogóle możliwe?
Jak narkotyk
Sportowcom towarzyszą nieustannie dwie emocje: walka z presją oraz uzależnienie od adrenaliny. Można to jeszcze uzupełnić uzależnieniem od wysiłku fizycznego. Każdy zawodowy sportowiec musi udźwignąć ciążącą na nim presję, wytrzymać ciśnienie. Od tego zależy, czy wygra trofeum lub zdobędzie medal. Andrenalina z kolei pozwala wytrzymywać psychiczne obciążenie związane z konkurencją i pragnieniem sprawdzenia się. Na tę „chorobę” cierpi każdy: piłkarze, siatkarze, narciarze, maratończycy, hokeiści, a nawet szachiści. Jeśli przeczytać biografię któregokolwiek sportowca, znajdzie się w nim na pewno passus na temat zamiłowania bohatera do rywalizacji. I nieustannej potrzeby zwyciężania. To naturalne.
Całość prowadzi jednak niebezpiecznie do stanów depresyjnych. Problemem może być przede wszystkim zakończenie kariery, które pozbawia dotychczasowych bodźców. Dla wielu okazało się to po prostu katastrofą. Uciekali w używki, hazard, niszczyli życie swoje i bliskich. Innym kłopot to wyczerpanie psychiczne, związane z nieustanną potrzebą „wytrzymywania ciśnienia”.
To „ciśnienie” nie jest nakładane wyłącznie przez trenerów, sponsorów czy przeciwników, ale także – a może przede wszystkim – przez kibiców. Ich oczekiwania nieustannie rosną. Szczególnie w dobie social mediów, których użytkownicy potrafią jednego dnia nosić idola w lektyce, by drugiego zmieszać go z błotem. Projektują na niego wszystkie cechy, które dostrzegają w nim jako sportowcu. Czy twardy wojownik, jakim jest Tyson, może mieć depresję? Czy sławny i bogaty Buffon mógłby cierpieć na lęki? Czego brakowało Serenie Williams, że musiała sięgnąć po porady psychoterapeutów?
Współcześnie – to niemal powszechna praktyka w profesjonalnym sporcie – drużyny sportowe często korzystają z pomocy psychologów. Jak twierdzi Kamil Wódka, który pracował m.in. z kadrą polskich skoczków narciarskich „wyposażenie adepta sportu w kompetencje psychospołeczne może z pewnością pomóc mu w trakcie sportowej kariery”. Nie jest jednak lekiem na całe zło. “Nie ma recepty na bycie szczęśliwym człowiekiem czy sportowcem. Współpraca z psychologiem nie jest „szczepionką” przeciwko depresji ani każdej innej dolegliwości czy zaburzeniu” – zwraca uwagę Wódka.
Cenna lekcja
Przykład Smokowskiego, a obok niego całego szeregu sportowców, którzy przyznali się do depresji, to dla nas bezcenna lekcja. Albo raczej zadanie do odrobienia w domu. W wyznaniach osób, które przeszły przez tę chorobę, znajdujemy jeden wspólny mianownik: to przełomowy moment uświadomienia sobie problemu. Często pozostaje on bowiem ukryty. W dość „maczystowskim” środowisku piłkarskim depresja pozostaje raczej tematem tabu, choć rozmaite zaburzenia psychiczne dotyczą nawet 38 proc. aktywnych futbolistów.
Być może zatem nie sama depresja jest chorobą XXI wieku, ale to, że przestaliśmy szczerze ze sobą rozmawiać i artykułować swoje potrzeby? To ważna lekcja, jakiej udzielają nam niemal wszyscy bohaterowie sportowych aren, którzy wygrali najważniejszy mecz swojego życia.
Czytaj także:
“Reżyser Życia” zrobił film o depresji nastolatków. Prawdziwy i poruszający!
Czytaj także:
Ekskluzywny Menel o depresji: to się leczy, można z tego wyjść!
Czytaj także:
Depresja poporodowa: cichy zabójca matek