Czy dzieci w edukacji domowej mają świadectwa szkolne i czy są oceniane przez rodziców? Czy podstawa programowa jest taka straszna? Jak wygląda wspólna nauka dzieci w różnym wieku? Czy braki rodzica z danego przedmiotu nie pozwolą mu na edukowanie dzieci w domu? Co zrobić, kiedy dziecko nie chce się uczyć? O tym w rozmowie z Aleteią opowiada Anna Marszałek.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Marlena Bessman-Paliwoda: Decyzja o edukacji domowej jest już podjęta, formalności załatwione. Nadchodzi czas, że możemy zacząć naszą edukację domową na poważnie. Od czego zacząć?
Anna Marszałek*: Powielanie szkoły 1:1 nie ma sensu. Dlatego decydujemy się na edukację domową, żeby uczyć inaczej. W kręgach edukacji domowej mówi się o procesie tzw. „odszkolnienia”, które można rozumieć jako chociażby to, że nie mamy ocen, co dla mnie jest oczywiste, ale wiem, że niektórzy pytają o to, czy robimy klasówki, oceniamy.
Nie, my nie stawiamy ocen, nie oceniamy, nie robimy sprawdzianów. Mamy darmowe podręczniki ze szkoły, ale nie są one dla nas jedynym wyznacznikiem tego, czego chcemy się uczyć. Czasami do niektórych podręczników w ogóle nie zaglądamy. Dla nas, jak i dla wielu innych rodzin ED, ważne jest całościowe, holistyczne podejście do edukacji.
Nie dzielimy nauki na lekcje: od 8.00 – 8.45 robimy język polski, później jest historia, matematyka i geografia. Warto wyrzucić sobie z głowy sztuczny podział na konkretne przedmioty, przecież świat i to, co nas otacza jest całością. Można wszystko łączyć.
Jak wygląda realizowanie podstawy programowej?
Podstawa programowa jest określona przez Ministerstwo Edukacji Narodowej. Można sobie wejść na stronę MENu i ją pobrać. Ona jest szczegółowo, skrupulatnie i obszernie dosyć opisana. Najczęściej szkoły – zwłaszcza te przyjazne edukacji domowej (nie zawsze to tak działa we wszystkich szkołach) wysyłają zagadnienia do egzaminu oparte o podstawę programową.
Jest to opisane w bardziej przystępny sposób czy związane z danym podręcznikiem, który nauczyciel sugeruje. To jest pomocne, bo dostaje się „krótszą” podstawę programową, gdzie w punktach można sobie to przejrzeć, odhaczać co się zrobiło, co dziecko już wie.
W naszej wcześniejszej rozmowie mówiłaś, że egzamin można ustalić wcześniej. Jak zmierzyć, że już jest gotowe? Jak mierzyć postępy dziecka?
To zależy od wieku dziecka, bo jeśli chodzi o podstawę programową w nauczaniu początkowym, to rodzic czyta zagadnienia i widzi, czy jego dziecko te umiejętności opanowało czy nie. Najczęściej jest tak, że dużą część z zagadnień z nauczania początkowego dzieci uczą się “przy okazji”. To nie jest tak, że siadamy i robimy trzeci punkt podstawy programowej i że w podręczniku to jest ta i ta strona. Uczą się tego przez życie.
Mam takie doświadczenie w naszym nauczaniu, że najwięcej robimy „przy okazji”, naturalnie, np. godziny dzieci opanowują, kiedy muszą wiedzieć, o której godzinie jest trening piłki nożnej, ile do niego zostało nam czasu, o której musimy wyjść. Większość rzeczy udaje się w ten sposób nam ogarnąć. Jeśli chodzi o ten dalszy etap to jest tak, że im starsze dzieci, tym więcej odpowiedzialności przejmują za swoją naukę, wymaga to wtedy też zaplanowania i organizacji. Rodzice są obok, są pomocni, są wsparciem.
Można wyznaczać terminy egzaminów wcześniej i już od czwartej klasy, kiedy tych egzaminów jest więcej, warto to robić. Można sobie umówić zdawanie historii na styczeń, przyrody na luty, a angielski później itd.
Dziecko dostaje świadectwo na zakończenie roku szkolnego. Jak do takiego świadectwa podchodzą i rodzice, i dzieci?
Warto podkreślić, że dzieci w edukacji domowej dostają świadectwo, tak jak dzieci uczące się w systemie, bo to jest dokument państwowy, potwierdzenie, że przechodzi do następnej klasy. Nie zdaje się jednak wszystkich przedmiotów np. religia nie jest obowiązkowa, podobnie w-f, plastyka, muzyka. I bardzo często jest tak, że to świadectwo nie jest ważne dla rodziców czy samych dzieci. Nie ma tu jakiegoś wyścigu po oceny. Są np. rodzice, którzy umawiają się z nauczycielem (to zależy od szkoły i nauczyciela), by nie mówił dzieciom, jakie dostają oceny. Świadectwo przychodzi do domu, jest odkładane na półkę i nie przykłada się do ocen wagi.
My na przykład dostaliśmy świadectwa pocztą, ale wypisałam chłopcom „świadectwa” od nas, od rodziców, bo to my widzieliśmy jak pracują, uczą się. Były to świadectwa bez ocen, ale wydobycie dobrych rzeczy, które przez ten rok robili np. umie już nakryć do stołu, zaczął interesować się książkami o tematyce piłkarskiej. To bardzo podobało się dzieciom.
To także ciekawe doświadczenia dla rodzica. Dobrze jest usiąść i się głębiej zastanowić, co dobrego widzę w swoim dziecku.
„Dziecko zdolne” jak się je określa w szkole, po prostu realizuje swoje pasje i nie ma dla niego dodatkowego programu?
Dokładnie. Bardzo podoba mi się podejście rodziców w edukacji domowej, co widać na spotkaniach z nimi, że jest tu pewne odwrócenie sytuacji szkolnej, dotyczącej podejścia do mocnych i słabszych stron dziecka.
Mianowicie?
Kiedy w szkole dziecko ma problemy z matematyką, szukamy mu korepetytora z matematyki, żeby go podciągnąć. Kiedy jest dobre z języka polskiego, to skłaniamy do zostawienia ślęczenia nad tym przedmiotem, by tę ocenę z matematyki podciągnąć.
Wiele rodzin z edukacji domowej świadomie podchodzi do tego inaczej. Jeśli dziecko jest kiepskie z matematyki i potrzebuje pomocy, to mu pomogę. Ale kiedy uwielbia literaturę, to znajdę mu mistrza literatury, żeby pomógł mu rozwijać jego pasję, jego szczególne zainteresowanie. Nie szukam korepetytora żeby podciągnąć ocenę, tylko mistrza, tutora, który jeszcze bardziej pomoże rozwinąć się dziecku w danej dziedzinie.
Rodzice często mówią, że nie widzą w sobie nauczyciela, mają braki w różnych dziedzinach, a tutaj będą musieli przekazać dziecku wiedzę z tego zakresu. Jak to można rozwiązać?
Przykładowo w 7 klasie dzieci mają fizykę, której rodzic szczególnie nie lubi lub nie rozumie. Są różne rozwiązania. Nie jest tak, że taka sytuacja mnie dyskwalifikuje, by uczyć dzieci w domu. Można zatrudnić kogoś lub poszukać wśród rodziny osoby, która mogłaby nam pomóc i wprowadzi dziecko w dane zagadnienia.
Poza tym, zwłaszcza w starszych klasach, rodziny czasami łączą się w kooperatywy edukacyjne i dzieci uczą się razem. To jest popularne w Stanach Zjednoczonych. W Polsce wiem, że kilka takich kooperatyw działa. Wtedy 5-10 rodzin wspólnie zatrudnia kogoś lub rodzice wymieniają się kompetencjami i sami tłumaczą dzieciom materiał, przygotowują różne interesujące aktywności.
Zobaczmy, że wiedza nigdy nie była na wyciągnięcie ręki tak jak teraz. Mamy mnóstwo bibliotek, książek, internet. W magazynie „Kreda” mamy dział “Kreda poleca”, w którym Jasiek Sawicki pisze o różnych darmowych miejscach w sieci, z których można czerpać wiedzę. Można edukować się i studiować np. na Harvardzie za darmo. Niewiedza mamy czy taty w określonej dziedzinie nie jest przeszkodą do prowadzenia edukacji domowej.
W edukacji domowej uczymy dzieci w różnym wieku jednocześnie. Jak radzić sobie z takim wyzwaniem?
Młodsze dzieci są na dobrej pozycji o tyle, że często wcześniej opanowują materiał, podpatrując go u starszego rodzeństwa. Te dzieci są ciekawe, chcą się uczyć. Jak taki 5-latek widzi, że starsze rodzeństwo np. pisze, to też bierze sobie zeszyt i próbuje coś tworzyć. Nagle się okazuje, że potrafi napisać 10 jakichś wyrazów, gdzie w ogóle rodzic go tego nie uczył. Starsze rodzeństwo może młodszemu pomagać. Jednocześnie jedną z lepszych form uczenia się jest przekazywanie wiedzy innym. Klasy Montessori są tak tworzone, że są dzieci w różnym wieku i badania pokazują, że najlepiej dzieci rozwijają się w grupie mieszanej wiekowo.
Są także tematy, które można poprowadzić dzieciom wspólnie. Jest metoda nauki projektowej, że np. poznajemy jakiś kontynent i te młodsze dzieci mogą na swoim podstawowym poziomie się edukować przez narysowanie konturu kontynentu i powiedzeniu, jakie zwierzęta tam żyją, a starsze dowiedzą się o ukształtowaniu terenu, przeczytają książkę na dany temat.
A co, kiedy dziecko nie chce się uczyć?
Często problem jest po naszej stronie, bo mamy wizję danej nauki i narzucamy, co dziecko ma zrobić, nie dając mu w tym wolności. Myślę, że trzeba tu zastanowić się nad swoją postawą rodzica. Każde dziecko różnie się rozwija. Jestem mamą bliźniaków jednojajowych i lubię obserwować, jak różnie się rozwijają i jak odmienne style uczenia preferują.
Nie ma czegoś takiego, że mamy pierwszy dzień września i dziecko wie, że musi usiąść i nauczyć się tego i tego, bo ktoś tak napisał w podstawie programowej. Dobrze jest dać sobie więcej luzu, wolności, czasu i obserwacji. Stwarzać przestrzeń i warunki do tego. Jeśli my nie mamy w domu żadnej książki, to nie spodziewajmy się tego, że one nagle będą chciały pytać, czytać.
Czytam często na forach edukacji domowej, że są takie kryzysy, przez które dzieci prędzej czy później przechodzą. Dzieci nie rozwijają się liniowo, tylko skokowo, co warto sobie uzmysłowić. Czasami widać szybki postęp w nauce, a czasami dziecko się zatrzymuje i nie widać jego rozwoju. Na ten skok trzeba poczekać. W ludziach jest naturalna potrzeba uczenia się, warto temu zaufać i spokojnie poczekać na dziecko, nie pospieszać go.
*Anna Marszałek – mama czwórki dzieci, które nigdy nie chodziły do szkoły. Razem z siostrą Agnieszką Pleti prowadzi podcast o edukacji domowej “Więcej niż edukacja”, jest także redaktorką magazynu kreatywnej edukacji “Kreda”.
Czytaj także:
Edukacja domowa to opcja dla bogatych? Obalamy mity
Czytaj także:
Edukacja domowa. Subiektywny bilans “zysków i strat”
Czytaj także:
12 znanych osób, o których nie wiedziałeś, że otrzymały edukację domową