separateurCreated with Sketch.

“Nade mną stał Niemiec i płakał. Łzy mu leciały z oczu”. Wspomnienia powstańca

HENRYK TROSZCZYŃSKI
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
„Staliśmy pod ołowianym deszczem. Akurat tu, gdzie odsunąłem głowę, kilka kul trafiło w mur. Ściana była mokra od krwi, można było się do niej przylepić. Nagle usłyszałem: nie strzelać!” - opowiadał Henryk Troszczyński.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

„Staliśmy pod ołowianym deszczem. Akurat tu, gdzie odsunąłem głowę, kilka kul trafiło w mur. Ściana była mokra od krwi, można było się do niej przylepić. Nagle usłyszałem: nie strzelać!” – opowiadał Henryk Troszczyński.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Na naszych łamach mogliście już przeczytać pierwszą część historii Henryka Troszczyńskiego – jednego z Polaków, którzy odkryli groby oficerów w Katyniu. Dziś posłuchajcie jego wspomnień z Powstania Warszawskiego, rzezi Woli i obozu jenieckiego.


HENRYK TROSZCZYŃSKI, KATYŃ
Czytaj także:
„To ja powiedziałem Niemcom o grobach naszych żołnierzy w Katyniu” [reportaż]

 

Chłopaki z Woli

“Przed powstaniem zajęcia w piwnicy były. Rozebrać broń, złożyć broń. W razie wpadki ostatnia kula dla ciebie. Poza tym miałem dużo roboty – przenoszenie granatów, w worku, jak kartofle. I broń przenosiłem, na hasło. Otwierałem płaszcz, wieszali mi na szyi, zapinałem płaszcz i cześć. Na słomianych nogach szedłem. Wie pani, strach.

1 sierpnia już rano wiedziałem, że wybuchnie powstanie. Dowódca wydał nam broń, granaty, opaski. Kiedy rozdzwoniły się dzwony kościoła na Karolkowej, a w oddali zawyły syreny, wyszliśmy na ulice. Była godzina 17. Śmialiśmy się, cieszyliśmy, że idziemy do powstania”.

Następnego dnia było już gorzej. Większość broni nie dotarła na czas i została w magazynach. 1500 żołnierzy z Woli nie miało czym walczyć. Na 17 chłopaków z Wolskiej 22 przypadały dwa steny, dwa karabiny Mausera, dwa szmajsery, trochę amunicji i filipinek. Na dodatek zapadła decyzja, że ulica Wolska pozostanie otwarta. Tędy według planu Niemcy mieli zwiewać… Powstańcy wyprowadzili kilka wagonów z niedalekiej zajezdni tramwajowej i stworzyli z nich barykadę. Powstrzymali pierwsze, drugie i trzecie natarcie Niemców spoza Warszawy. Wieczorem mogli wrócić do domów.

3 sierpnia z 17 chłopaków z Wolskiej 22 już tylko czterech wyszło do powstania. Heniek i jego kumpel Stasiek uparli się, że pójdą na barykadę zobaczyć, co z kolegami z batalionu. Gdy przeskakiwali przez teren dawnej Wenecji, zaczął się nalot. Leżeli, trzymając się za ręce. Najpierw z zębami w czarnej ziemi. Potem na plecach. Chcieli śmierci patrzeć w twarz. Ale i tym razem nie dali się pokonać.

Wyszli na Wolską. Zobaczyli młodego chłopaka, który złapał zdobyczny pancerfaust. Nacisnął spust. Chciał rozwalić czołgi. Nie wiedział, że trzyma rurę odwrotnie. Nie przeżył. Heniek i Stasiek nie doszli do barykady. Wrócili na stanowisko przy Wolskiej 39. Zaczęły się walki o Pałacyk Michla.



Czytaj także:
Powstanie Warszawskie: Wierzę, że Maryja wyciągnęła nas z piwnicy

 

Pałacyk Michla, Żytnia, Wola…

„Czekaliśmy, może nadarzy się jakaś okazja. No i się nadarzyła! Pod młyn Michla podjechały czołgi – jeden ustawił się tyłem do nas. Stasiek oddał Niemcom całą serię ze szmajsera po plecach, ja rzuciłem granat. Ułamki sekund. Schowaliśmy się do bramy i szpitala św. Stanisława. Tam byli chłopaki ze szpitalnej straży pożarnej, bardzo dobrze uzbrojeni, komendant chętnie nas przyjął. Ale za chwilę w bramie stanął czołg wycelowany prosto w nasz budynek. Komendant powiedział, że albo wszyscy umieramy, albo wiejemy.

Wybiegliśmy ze Staśkiem prosto na salę chorych. Mówimy: siostrzyczki, ukryjcie nas, jesteśmy powstańcami. Dały nam fartuchy bielusieńkie, czapki, opaski. I wepchnęły na salę. Ale przed tym ukryliśmy broń.

Za chwilę szedł oficer niemiecki z kijem, podnosił koce, szukał rannych. Siostra powiedziała po niemiecku, że tu sami chorzy na tyfus. A oni się strasznie bali tyfusu. Momentalnie wyszedł, a my za nim na podwórko. Schowaliśmy broń i do zajezdni tramwajowej, na parkan i na polanę. Z okien fabryki Philipsa strzelali do nas całe serie. Do zmroku leżeliśmy na ziemi. Potem polecieliśmy na Wolską 22.

Byliśmy bardzo słabo uzbrojeni. Nasza walka to już nie była walka, tylko ukrywanie się. Śródmieście walczyło. I Stare Miasto. A my tylko 5 dni.

 

Rzeź Woli. Lepiliśmy się od krwi

Nad ranem z 5 na 6 sierpnia Niemcy weszli na nasze podwórko. Bili kolbami po plecach. Nas, mężczyzn, pognali na Wolską 26, a kobiety z dziećmi do pałacyku hrabiego Biernackiego.

W bramie stał fortepian, alkoholu pełno było i dużo Niemców. Zaczęli w nas butelkami rzucać, lecieliśmy z podniesionymi rękami. Zagonili nas pod ścianę, gdzie leżeli rozstrzelani. Stanęliśmy na trupach. Strasznie się dłużyło, zanim żołnierz przyszedł. Oficer wyjął z kabury rewolwer, wystrzelił do góry. Zaterkotał karabin maszynowy Bergmana. A my staliśmy pod ołowianym deszczem. I śmierć kosiła nas.

Obok mnie mężczyzna z naszego domu. Widziałem, jak krew chlusnęła mu z piersi na ścianę. Spojrzałem na niego, bo jęknął. W tym czasie twarz zasypały mi odłamki cegieł. Akurat tu, gdzie odsunąłem głowę, kilka kul trafiło w mur. Ściana była mokra od krwi, można było się do niej przylepić. Nagle usłyszałem: „Nicht schiessen!”. Powiedzieli, że będziemy użyci do robót. Trzeba zasypać barykady, bo nie mogą przejechać czołgi. Kazali odwrócić się od ściany, ranni wystąp. Żaden nie wystąpił, a było ich dużo. Popędzili nas przez Młynarską. Języki ognia łączyły się z tobą. Trudno było przejść i oddychać.

Kazali nam zasypać barykadę na Działdowskiej. Trupami. Z całej ulicy, z rozstrzelanych podwórek. Najpierw nosiliśmy zabitych za ręce i za nogi. Ale Niemcy mówią: nie tak! Położyć twarzą na ziemię i za dwie nogi ciągnąć. Cała jezdnia, całe chodniki były mokre od krwi. Później trzeba było ich ułożyć w barykadzie. Wyznaczyli mnie, żebym te trupy układał. Jak się klepnąłem po nogach, krew chlapała ze spodni. Podniosłem głowę. Nade mną stał Niemiec i płakał. Łzy mu leciały z oczu.


RZEŹ WOLI
Czytaj także:
„Na ręku trzymała roczne dziecko. Z tym dzieckiem została rozstrzelana…” Rzeź Woli

 

Dobry Niemiec

Wyjął papierośnicę. Pociągnął z raz i rzucił mi papierosa pod nogi. Ja go podniosłem, pociągnąłem i oddałem koledze. Kolega koledze i tak poszło. Jak dał papierosa, to może da trochę wody? – pytali. Bitte schön, Ich bitte Wasser. Ale sam nie miał. Powiedziałem mu, że wiemy, gdzie jest woda. Przyszedł za chwilę z żołnierzem i dwoma kubłami. Chłopaki wyskoczyli do domu Wawelberga. W starych rezerwuarach, jak się spuściło wodę, zostawały jeszcze ze dwa litry. Czysta woda była z ubikacji. Nam dali kubeł, Niemcy wzięli beczkę.

Dali nam też chwilę odpoczynku, ale zaraz z wielkim krzykiem rzucają w nas łopatami. I pędzą do Żytniej. Ten, co słabo leci, strzelają mu w plecy. Jestem ostatni. Mówię: ojej, teraz kolej na mnie. Leciałem szybkim tempem, kilku przeminąłem. Byliśmy skierowani, by ugasić barykadę Niemcom, bo im się zapaliła.

Potem przepędzili nas na cmentarz kalwiński. Nad ranem zaczęli krzyczeć. Chłopaki zbili się w kupę. Bili kolbami w poparzone ręce. Dziesięciu oderwali, kazali ustawić się w rzędzie i biec. Nastąpił wybuch i polecieli do góry. Na miny weszli. Tylko strzępy spadały. Chłopaków nie było widać.

 

Polski bandyta w Namslau

Następnego dnia dołączyła do nas ekipa szpitala z Płockiej. Szliśmy do Fortu Wola, niosąc na drzwiach rannego. Potem się okazało, że już nie żył.. Tym, co nie mogli iść, strzelali w plecy. Przed wiaduktem z kamienicy wyleciała młoda kobieta. Sukienkę miała poszarpaną, gołe piersi, na ręku dzieciątko z bosymi nóżkami. Strasznie płakało. Zauważył to Niemiec, wyrwał jej dzieciątko z rąk i rzucił pod parkan murowany. A jej strzelił w piersi.

Za chwilę patrzę, leży chłopiec na ziemi. Z nóg sączyła mu się krew. Szturchnąłem go, a on otworzył oczy. Trzeba go ratować. Rozejrzałem się i zobaczyłem znajomego z podwórka. Mówię: chodź tutaj, zdejmij płaszcz i będziemy w tym płaszczu nieśli chłopaka. Zauważył to Niemiec. Podbiegł, przyłożył chłopakowi broń do głowy. Nie myślałem. Nic nie myślałem. Tego Niemca za rewolwer chwyciłem i powiedziałem: nie strzelać! Niemiec szarpnął broń, wyrwał się, coś pomamrotał i poleciał. A ja się zastanowiłem, co ja zrobiłem. Cud. Tego chłopaka niosłem jeszcze trochę na plecach do Fortu. Tam go położyłem na trawie pośród innych dzieci, którymi opiekowały się siostry szarytki.

Zostaliśmy wyprowadzeni do Pruszkowa, do obozu przejściowego. A po drodze paliły się stosy ludzi. Widziałem, jak na cmentarzu prawosławnym palił się stos dzieci z sierocińca. Dwoje tylko się uratowało.

Kiedy byliśmy do Pruszkowa przywiezieni, bili nas karabinami. Jak mnie jeden uderzył, to zemdlałem. Jak się obudziłem, byłem mokry – wodą mnie polewali. I mi powiedzieli: jak leżałeś, to Niemiec przyłożył ci broń do głowy. A myśmy prosili go, żeby cię nie zabijał.

Załadowali nas na pociągi. Jak jechaliśmy przez polskie tereny, ludzie podbiegali z małymi paczuszkami, dzielili się wszystkim. Ale kiedy dojechaliśmy do stacji Namslau i byliśmy prowadzeni do obozu, chłopak dużym ogryzkiem rzucił mi w oko – strasznie bolało. I poszczuł mnie psem. Niemcy pytali: kim są ci ludzie? To bandyci z Polski.

W tym obozie byłem pół roku, kopałem rowy. Chory byłem – Niemiec mnie uratował, po kryjomu przynosił leki z wolności. A kiedy się skończyła jedna okupacja, przyszła druga, sowiecka”.


KAPELANI POWSTANIA WARSZAWSKIEGO
Czytaj także:
Spowiadali, błogosławili śluby, a nawet odbierali porody. Kapłani w Powstaniu Warszawskim [galeria]

***

Gdy zaczęło się sowieckie oblężenie, Henryk Troszczyński przebywał w niewoli w Breslau. Po powrocie został zmobilizowany do Wojska Polskiego jako radiotelegrafista. W czasie żydowskiego pogromu wylądował w jednostce łączności w Kielcach. I to on odebrał zaszyfrowaną wiadomość o śmierci gen. Świerczewskiego.

Po demobilizacji pracował w przedsiębiorstwie telekomunikacji. Za śpiewanie patriotycznych piosenek trafił do więzienia, tzw. Gęsiówki (już wtedy miał żonę Mariannę i córkę. Potem urodziło mu się jeszcze dwoje dzieci). Następnie pracował m.in. przy nagłaśnianiu najważniejszych teatrów w bloku wschodnim.

Uwielbiał fotografię i podróże – najpierw na wuefemce, potem skodą. Od małego był też złotą rączką. Sam sobie zrobił radio i przyczepę campingową. Do końca trzymał w szufladzie przyrządy do majsterkowania.

I mimo że dożył 96 lat, ani Google, ani YouTube, ani smartfon nie miały przed nim tajemnic. Zapytany o to, co jest w życiu najważniejsze, odpowiadał: „Kochać ojczyznę, służyć jej. Uczyć się. I nosić przy sobie 10 Przykazań Bożych – tam jest wszystko zawarte”.

* Jeżeli zainteresowała Was historia pana Henryka i chcielibyście dowiedzieć się o niej więcej, sięgnijcie do książki Jerzego A. Wlazło „Chłopak z Katynia” (wyd. Agora).


PLUTON GŁUCHONIEMYCH AK
Czytaj także:
Pluton Głuchoniemych, który walczył w powstaniu warszawskim… Poznaj historię niezwykłego oddziału

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.