„Nie przestajemy się bawić, bo się starzejemy, lecz starzejemy się, bo przestajemy się bawić” – myśl Marka Twaina jest niczym refren powtarzający się w amerykańskiej komedii „Berek”.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Hogan Malloy stara się o pracę sprzątacza w dużej korporacji. Rekrutujący dziwi się, że mężczyzna w średnim wieku, dobrze wykształcony, z imponującym doświadczeniem zawodowym, chce wycierać kurze, ale zatrudnia go, bo chętnych do tej pracy nie ma zbyt wielu.
Kolejna scena pokazuje prawdziwą motywację „Hoagiego”, który zakłóca wywiad szefa korporacji Boba Callahana z dziennikarką „Wall Street Journal”. Cała ta mistyfikacja służyła temu, żeby Hogan mógł klepnąć w ramię swojego przyjaciela i powiedzieć… berek.
Berek – dziecięca zabawa?
Kanwą dla amerykańskiej komedii jest tytułowa zabawa w berka, która trwa nieprzerwanie od dzieciństwa pięciu znajomych. Czas gry to jeden miesiąc w roku. Wtedy dosłownie staje się na głowie, żeby przechytrzyć swoich kumpli i ich „zberkować” albo wręcz przeciwnie – uciec im. Spisana jest nawet specjalna księga gry, ale zasad nie ma zbyt wielu – nie wolno oddawać, a na pytanie, czy jest się berkiem, trzeba odpowiedzieć zgodnie z prawdą. Poza tym właściwie żadna okoliczność nie chroni przed zostaniem berkiem – zabawa nie jest zawieszana w szpitalu przy narodzinach dziecka czy na cmentarzu w czasie pogrzebu ojca…
Wieloletnia zabawa dorosłych facetów w pewnym momencie staje pod wielkim znakiem zapytania. Jerry Pierce, który właśnie planuje ślub, postanawia wycofać się z gry. Deklaracja ta wywołuje silne emocje u jego kolegów, bo Jerry nigdy nie był berkiem – jeśli z czystym kontem zakończy zabawę, na zawsze pozostanie jej zwycięzcą.
Hogan, Bob, Randy i Kevin łączą siły, żeby „zberkować” Jerry’ego. Ślub i przygotowania do niego będą świetną okazją, żeby pozbawić go „berkowej” korony. „Berek” to reżyserski debiut Jeffa Tomsica. W rolę goniącej się piątki wcielają się Ed Helms („Kac Vegas”), Jeremy Renner („The Hurt Locker”, „Miasto złodziei”), Jon Hamm („Mad Men”), Jake Johnson oraz Hannibal Buress.
Ksiądz bawi się w berka
Nad „Berkiem” pewnie nie byłoby sensu rozwodzić się dłużej – amerykańska komedia jakich wiele – gdyby nie fakt, że kanwą dla filmu jest prawdziwa historia. O zabawie grupy przyjaciół z miasta Spokane w 2013 roku napisało „Wall Street Journal”. Dziesięciu chłopaków ze stanu Waszyngton w latach 80. bawiło się w klasycznego berka. Gdy spotkali się kilka lat po zakończeniu wspólnej edukacji, zgodnie stwierdzili, że brakuje im regularnych kontaktów i zabawy z dzieciństwa. W 1990 roku w towarzystwie prawnika podpisali umowę i ustalili zasady gry, która nieprzerwanie od 28 lat toczy się każdego roku przez cały luty.
Filmowe sceny z przebieraniem się czy włamaniami do domów to nie wymysł scenarzystów – potwierdzają je autentyczni „berkowicze”. Wśród dziesiątki ze Spokane jest m.in. ks. Sean Raftis. Kapłan wspomina, gdy np. ukrył się w bagażniku samochodu, żeby klepnąć zaskoczonego przyjaciela, a wcześniej pokonał 1300 km z Seattle do San Francisco. Dla uczestników zabawy hańbę stanowi zostanie berkiem na 11 miesięcy, czyli do następnego sezonu, dlatego imają się różnych chwytów, żeby jak najdalej odsunąć od siebie to odium. Każdego roku, po zakończeniu – nierzadko morderczego – wyścigu, spotykają się wspólnie, by celebrować swoją przyjaźń, wspominać młodość i knuć spiski na przyszły rok zabawy.
Ewangeliczne przesłanie w amerykańskiej komedii?
Film Jeffa Tomsica można oczywiście odczytać jako opowieść o Piotrusiach Panach, którzy nie wyrośli z krótkich spodenek i dziecięcą zabawę przenieśli w swój dorosły świat – angażując w nią swoje żony (sic!) i ośmieszając swoje zawodowe kariery.
Ale warto w tym filmie zobaczyć historię przyjaźni, która trwa nieprzerwanie przez lata dzięki regularnie pielęgnowanej obietnicy z dzieciństwa. „Berek” jest naprawdę zabawną komedią z pozytywnym przesłaniem (jest wprawdzie trochę kloacznego humoru, ale jak na hollywoodzkie standardy wrażliwi widzowie potraktowani zostali łagodnie). Może trudno biblijne konotacje przypisywać wprost twórcom tego filmu, ale chrześcijanin może wyjść z kina z myślą „jeśli nie staniecie się jak dzieci…”.
Czytaj także:
“Jak Bóg da”. Włoska komedia, która zmusza do śmiechu i… myślenia
Czytaj także:
“Tully” – film dla każdej mamy! Dziecko nie jest jedynym sensem twojego życia…